Granice przystosowania
STAŁO się już natrętnym zwyczajem załatwianie przez inscenizatorów porachunków z teraźniejszością przy pomocy dzieł dawnych i dostojnych. Obawiam się, że dochodzimy na tym polu do poważnych nadużyć. Jeżeli wielkie dzieło przemawia żywo także dzisiaj, to dlatego, że zawiera treści ogólnoludzkie trwalsze niż określona epoka. Czy jednak trzeba koniecznie podkreślać grubą linią to, co się nam w tych utworach wydaje aktualne, a jest po prostu wieczne? Zostawmy widzom swobodę tych skojarzeń i nie narzucajmy ich na siłę. I raczej po prostu sprawdzajmy żywotność dawnych arcydzieł, przez wystawianie ich z uszanowaniem specyfiki.
Inscenizatorzy, nawet ci szlachetnie pokorni wobec arcydzieł, wiedzą, że nie może się przy tym obyć bez ostrożnie robionych skrótów, nie naruszających zasadniczej substancji czyli zabiegów, które można by przyrównać do odkurzania mebli, albo do odprasowywania garniturów, proszę mi wybaczyć to krawieckie porównanie. Lecz zasadniczą treść i charakter trzeba zachować tak, by widz nie zwątpił w ich żywotność.
Natomiast zbyt daleko idące zabiegi odnowicielskie mogą istotę dzieła naruszyć. Mówiąc obrazowo: kiedy już nie żelazko, ale nici, i to innego rodzaju niż tkanina, wchodzą w grę i nawet się odwraca pierwotny sens w poszukiwaniu sensu nowego - dochodzi się do czegoś, co w krawiectwie nazywa się nicowaniem. Oko zaś widza i ucho słuchacza bywają czułe i mogą zauważyć zabieg, tak jak poznaje się przenicowaną marynarkę po kieszonce przeniesionej z lewej na prawą pierś.
WŁAŚNIE coś takiego zaszło w Teatrze Polskim z "Faustem" Goethego. Inscenizator Józef Szajna stworzył jako scenograf wspaniałą fugę plastyczną z odnośnikami do wielkiego malarstwa Bosha, Bruegla i Grunewalda, pohulawszy sobie przytem z aktualną fakturą naszego wieku, zmechanizowanego i pełnego rupieci. Zaś jako reżyser stworzył układy drapieżne i sugestywne. Nawet bez tekstu byłby to już teatr, wprawdzie milczący jak pantomima, ale wart zobaczenia.
I na tym kończy się jego zasługa, bo zamiast napisać do tego własny tekst, albo się do kogoś zwrócić o napisanie nowych słów do tego koncertu wzrokowego inspirowanego przez "Fausta", użył zdań Goethego w swoim układzie i w wolnym przekładzie Macieja Z. Bordowicza.
Bordowicz też może by słuszniej uczynił, gdyby napisał Fausta całkiem na nowo - swojego Fausta, nawet biorąc pod uwagę że w teatrze ta postać, zresztą pono historyczna, najbardziej kojarzy się z Goethem. l choć nie jest jego wyłączną własnością. Że "Amfitriona" pisali po swojemu i Plaut i Molier, i trzydziestu kilku innych, nie przeszkodziło by Giraudoux napisał po swojemu wtórnego, ale własnego "Amfitriona 38". Ale wtedy trzeba pisać całkowicie własnymi zdaniami, biorąc za tekst pełną odpowiedzialność, nie obarczając nią swobodnie (to znaczy niedokładnie) przełożonego Mistrza.
Wtedy nie byłoby podstaw do żartów, że duch Goethego protestuje, gdy musiano przerwać przedstawienie na skutek technicznej awarii 7 lipca, i omal nie przerwano na skutek niedyspozycji aktora 14 lipca. A miał ten duch przeciw czemu protestować. "Facet", "zaistniało", "pleść uczoną ślinę", "soczysty biust": to już niej jest mowa Goethego, nawet w wolnym przekładzie, ale wspomniana krawiecka kieszonka nie na tej co potrzeba piersi.
Z tym większym szacunkiem chce się więc mówić o pracy Pomianowskiego i Axera nad "Potęgą ciemności" Tołstoja, mimo że przedstawienie stało się nieco nużące przez swoją długość, powodowaną zapewne pietyzmem. W tej wstrząsającej tragedii chłopskiej ważkie słowo mieli aktorzy: Tadeusz Łomnicki w roli grzesznika Nikity, Henryk Borowski w roli jego ojca. Halina Mikołajska w roli matki, torującej synowi awans przez zbrodnię. Teresa Lipowska w roli zachłannej Anisji. Stanisława Celińska w roli Akuliny, czyli podlotka przekształcającego się w rozpustnicę, a potem w zbolałą matkę zabitego płodu. Wymieniam tylko tych, którzy mieli zadania najtrudniejsze. Przy zachowaniu rodzajowości utrzymali się w granicach nienaruszonego dramatu, a przecież nie śpi w nas diabeł śmiechu ze scen tragicznych. Na tym spektaklu można było uwierzyć w znaczenie sumienia od czasów Sofoklesa do naszych dni.
INACZEJ, ale konsekwentnie podszedł Kazimierz Rudzki do "Żołnierza i bohatera" Bernarda Shawa. Uczynił z tej komedii satyrycznej w nowym, dobrze brzmiącym przekładzie komedyjkę z pogranicza farsy. Cóż robić... Zaskakujące w swoim czasie paradoksy spospolitowały się, stały się uświęconymi prawdami. Miał zresztą do dyspozycji aktorów wytrawnych, ale zbyt ufających swoim "numerom". Tylko Ewa Berger-Jankowska opracowała rolę Rainy, a Czesław Mroczek epizod Oficera w sposób obmyślany w każdym szczególe, grając nie siebie w danej roli, lecz postać sceniczną.
Zakwestionowaliśmy "Fausta", uznaliśmy "Potęgę ciemności". "Żołnierza i bohatera" możemy tolerować jako rzecz mniej obowiązującą, na lato, dla zabawy, z tym zastrzeżeniem, że nie są w dobrym smaku kpiny Irlandczyka piszącego po angielsku ze Słowian bałkańskich, uwikłanych i wówczas w kłopoty nie łatwiejsze niż dzisiaj Belfast. Nie śmiej się dziadki z cudzego przypadku.