Artykuły

Między groteską a traumą

"Lilla Weneda" Juliusza Słowackiego w reż. Michała Zadary w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

"Lilla Weneda" w inscenizacji Michała Zadary broni się jako pastisz w stylu Tarantino, ale przepada, gdy próbuje analizować polski wojenny kompleks nie do wyleczenia.

Dwa miesiące temu na tej samej scenie oglądaliśmy "Fantazego", teraz dostajemy dopełnienie dyptyku Juliusza Słowackiego - "Lilię Wenedę". Reżyser ten sam, Michał Zadara, w obsadzie jak poprzednio Barbara Wysocka i Paulina Holtz. W "Fantazym" mieliśmy jednak zamach na superprodukcję, dramat wystawiony z jedynie kosmetycznymi skrótami, w konwencji przerysowanej XIX-wiecznej rekonstrukcji, co chyba nie było zamiarem autorów widowiska. Nowy spektakl skalę ma znacznie skromniejszą, reżyser przenosi opowieść o dwóch prastarych rodach znad Gopła gdzieś do wieku XX w czas Wielkiej Wojny. Szuka w niej aluzji do współczesności, raz po raz puszcza oko do widowni. Jakby na chwilę zapomniał o swych deklaracjach formułowanych we wspólnym programie do dyptyku w Powszechnym. Mówił tam, że chce być tylko lektorem klasyki, że interesuje go świat romantyków, a nie nasz dzisiejszy. Cóż, artysta ma prawo do zmiany strategii, nikt nie każe mu otwierać dwóch sztuk jednego autora tym samym kluczem. Inna rzecz, że "Fantazy" i "Lilia Weneda" Zadary różnią się znacząco. Skonstatowałem to bez przykrości, bo na poprzednim spektaklu, przyznaję, z trudem wytrzymałem.

"Lilia Weneda" miała swój czas popularności w latach 60. i 70. poprzedniego wieku, ale o wielkich inscenizacjach tego tekstu historia polskiej sceny milczy. Sam pamiętam spektakl Wiktora Rubina z gdańskiego Teatru Wybrzeże, skądinąd dość niedorzeczny. Rubin zamiast Gopła zbudował na scenie basen z luksusowego spa. Jednej z aktorek kazał sporą cześć przedstawienia spędzić niemal nago. Tyle zapamiętałem. Niezbyt dużo.

Po prawdzie trudno się dziwić, że "Lilia Weneda" zazwyczaj bywa obchodzona szerokim łukiem. Tyle w niej "Starej baśni" Kraszewskiego, co "Makbeta" z domieszką "Antygony". Krwawa to bajka z wężami, które zaklina się śpiewem i szamańskimi obrzędami. Stosować do niej miary realistycznej niepodobna. Trzeba więc znaleźć inny sposób. Michał Zadara spróbował, ale zatrzymał się w pół drogi. Pierwsza część widowiska wydaje się pastiszem. Połączeniem fantazji rodem z "Bękartów wojny" Quentina Tarantino (z zachowaniem wszelkich proporcji) z groteską niczym z filmów Eda Wooda, horrorów gore i tandetnych komiksów. Zadara umiejętnie żongluje w niej skojarzeniami, bawi się typami bohaterów. Z Gwinony (kolejna świetna rola Pauliny Holtz) czyni zimnokrwistą oprawczynię w stylu funkcjonariuszki Gestapo, ze Ślaza (Bartosz Porczyk) - unurzanego w bitewnym błocie Zeliga. Co chwilę słychać dźwięki radiostacji, w tle gra "mówiąca" muzyka jak z kiepskiego kina. Czasem pobrzmiewa jeszcze w tej "Lilii Wenedzie" afektacja znana z "Fantazego", ale przeszkadza mniej, bo neutralizuje ją humor Zadary czyniący z niektórych sekwencji widowiska brutalną, perwersyjną zabawę. Słuszne to rozwiązanie, bo trudno mi wyobrazić sobie ten akurat dramat Słowackiego w konwencji serio.

Po przerwie reżyser jednak wykonuje woltę, szukając w "Lilii Wenedzie" źródeł polskich wojennych traum. Mamy więc prawdziwe łzy, a na koniec wychodzenie z powstańczego kanału. I nie wiadomo już, co było celem Zadary - pastisz czy rozprawa o praprzyczynach polskich kompleksów i uprzedzeń. Spektakl w Powszechnym staje się więc dowodem jego niekonsekwencji, a nie odwagi w interpretowaniu klasyki. Wciąż szukam zatem tego Michała Zadary, który w zgodzie z Norwidem wykazał w Narodowym współczesność jego "Aktora", a potem zrobił ze "Zbójców" Schillera nowoczesny grand spectacle. Mimo że samemu uznał się za specjalistę od romantyzmu, zgubił gdzieś reżyserski pazur i prawdziwą konsekwencję.

Jeśli więc koniec końców warto na "Lilię Wenedę" iść, to dla aktorów. Tych z Powszechnego (Holtz, Grzegorz Falkowski) i tych związanych z grupą Michała Zadary, Centralą (m.in. Barbara Wysocka, Edward Linde-Lubaszenko, Arkadiusz Brykalski). Grają dobrze, choć czasem ma się wrażenie, że są z odległych od siebie światów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji