Artykuły

Alicja Kochańska: Teraz pomagam innym, bo muszę i chcę odpłacać to, co dostałam

Na scenę wróciła po czterech latach nieobecności. W tym czasie walczyła o uratowanie poparzonej twarzy. Jej historia to opowieść o walczeności i smakowaniu życia.

Gra pani w sztuce pod tytułem "Dziwka z Ohio" Hanocha Levina...

- Niektórym widzom tytuł ten nie przechodzi przez usta, więc proszą o bilet na "tę panią z Ohio" albo o bilet na "Prostytutkę z Oklahomy".

Czy jest to sztuka kontrowersyjna?

- Kiedy dowiedziałam się, że "Dziwkę" reżyseruje Adam Sroka, uspokoiłam się, bo pracowaliśmy już wcześniej i znamy się. Wiem, że jest to reżyser dobry i szlachetny, który nie pozwoli skrzywdzić aktora. Od początku mówił, że w spektaklu nie będzie obsceniczności, że nie będzie to spektakl kontrowersyjny. Chciał pokazać ludzi z poczuciem humoru i fantazją. Chciał, by widz czuł do bohaterów "Dziwki" sympatię, choć są strasznie pokręceni. Nie są szlachetni ani dobrze urodzeni.

Jest to też sztuka o marzeniach. Każdy z bohaterów chce jeszcze w życiu coś przeżyć.

- Każdy tęskni za miłością i bezpieczeństwem. Nie udaje im się, ale nie będziemy zdradzać szczegółów tej historii.

Pani gra kobietę uprawiającą najstarszy zawód świata, której motywy jednak rozumiemy.

- Gram kobietę pracującą, która musi o siebie zadbać, bo nikt inny tego nie zrobi. Jest sprytna i niepozbawiona wdzięku.

Wymyśliła ją pani sama, korzystając z przykładów literackich czy filmowych?

- Nie. Rozmawialiśmy dużo z reżyserem na temat tej postaci i dwóch innych postaci. Analizowaliśmy scenę po scenie. Jako aktorzy czuliśmy się zaopiekowani i bezpieczni.

A bywa w teatrze niebezpiecznie?

-Bywa. Jeżeli się trafi na reżysera, który jest niepewny i nieprzygotowany i dopiero próbuje różnych rozwiązań. To też jest fajne, bo możemy brać udział w procesie twórczym, ale bywa, że nie czujemy się wówczas komfortowo. Reżyser musi wiedzieć, dokąd podąża. Po premierze dowiedziałam się, że Adam Sroka dwa lata czekał na mnie, bym mogła zagrać w "Dziwce". Miałam długą czteroletnią przerwę w pracy i w tym czasie Adam wynalazł sztukę Levina, zgłosił się z nią do dyrektora. Janusz Kijowski powiedział wtedy, że jestem jeszcze na zwolnieniu. Adam Sroka odparł, że poczeka.

Wśród pani ról sprzed lat jest m.in. świetna Balladyna. Ale na początku pani kariery jest też Ania z Zielonego Wzgórza, bohaterka mojej ulubionej książki.

- Ojej, to było wiele lat temu! Ten spektakl wyreżyserował Henryk Adamek w Bielsku-Białej. Była to bardzo ciekawa realizacja, opowiadająca o... kręceniu filmu ,Ania z Zielonego Wzgórza". Graliśmy na scenie, ale nagrywaliśmy też na oczach widza dialogi do filmu, kręconego w plenerze. Po 10 latach Henio Adamek przywiózł mi do Olsztyna "Czarującą szewcową".

Za rolę tytułową w tym spektaklu, podobnie jak za Balladynę, dostała pani Teatralną Kreację Roku. Reżyserzy panią lubią.

- A to różnie bywa! Z Adamem Hanuszkiewiczem na początku jego pracy nad "Dulska" było ostro. Ja grałam w tym spektaklu Hesię.

- Byłam na próbie i pamiętam, że Hanuszkiewicz na was pokrzykiwał.

Oj, tak! Z jednej strony był dżentelmenem, ale temperament go ponosił. Jednak zależało mu na jakości spektaklu. Z "Dulskiej" był zadowolony. W naszym teatrze zrobił jeszcze "Wesele" i "Kordiana", a "Dulska" powtórzył w Warszawie.

Co zdecydowało o tym, że wybrała pani aktorstwo?

- Może moja wrodzona empatia? Zawsze potrafiłam obserwować, słuchać ludzi, zawsze mnie fascynował człowiek. Zanim pomyślałam o szkole teatralnej, zastanawiałam się nad studiowaniem psychologii. I do dzisiaj człowiek mnie ciekawi. A jeżeli chodzi o wybór aktorstwa? Lubiłam zawsze śpiewać, brałam udział w szkolnych przedstawieniach.

Co w aktorstwie jest najlepsze? Kiedy patrzy się z zewnątrz, wydaje się, że wszystko.

- Oj, nie. Każdemu, kto zdaje do szkoły teatralnej, wydaje się, że będzie tylko pięknie i że będą same sukcesy. A ja myślę, że jest to zawód dla specyficznych ludzi. Takich, którzy mają ducha sportowego i którzy są odporni psychicznie. Proszę zobaczyć, ile osób nie wytrzymuje w tym zawodzie, jeżeli przychodzi sukces, jeżeli przychodzi porażka albo jeżeli nic nie przychodzi. A tu trzeba myśleć pozytywnie, traktować ten zawód jako pasję i nie czekać bez przerwy na sukces. Bo prostu trzeba grać najlepiej, jak się potrafi, bawić się tą pracą, korzystać ze spotkań z ludźmi. Ja zawsze cieszę się przed nowym spektaklem, bo wiem, że czeka mnie kolejna przygoda i zawsze jestem ciekawa nowych ludzi. Ktoś mnie kiedyś zapytał, kiedy miałam tę dłuższą przerwę w pracy, jak poradzę sobie po powrocie, kiedy będę wszystko zaczynać od nowa. Odpowiedziałam, że to nieprawda. Przerwa, jeżeli w jej trakcie pokonuje się siebie i pracuje się naa sobą, to tylko kolejny etap życia. Kiedy się wraca, trzeba po prostu opanować tremę i oswoić się z publicznością.

Trzeba być człowiekiem walecznym, jak pani.

- Trzeba być waleczny i silnym psychicznie.

Pani nie było na scenie cztery lata. W tym czasie leczyła pani twarz po oparzeniu. Proszę opowiedzieć o tym wypadku.

- Pojechałam do Ameryki, miałam piękne wakacje. Zwiedzałam kraj i było cudownie. Ale zdarzył się wypadek. Ponieważ ogień wybuchł mi w twarz, uszkodził komórki wewnątrz skóry. Dlatego proces leczenia, który miał trwać rok, wydłużał się. I gdyby nie rodzina, przyjaciele i znajomi, nie wiem, jakbym sobie poradziła. Jestem silna, ale miałam momenty załamania. Wylałam morze łez. Wszyscy mówili: Na pewno wrócisz!, ale to były tylko słowa. Nikt mi nie umiał powiedzieć, jak i kiedy zakończy się leczenie. A dotarłam do najlepszych lekarzy w Polsce w Siemianowcach, Zabrzu i Warszawie, gdzie tylko się dało, do wszystkich sław od poparzeń. Oni rozkładali ręce i mówili, że potrzebna jest cierpliwość, czas i moja praca. Musiałam blizny ugniatać, przyciskać, nawet nosić specjalna maskę. Przeszłam operację nosa. Jedni proponowali mi przeszczep skóry, inni odradzali. Przeżywałam stres, strach i niepewność. To jest jednak twarz. Jeszcze dzisiaj jest mi trudno o tym mówić.

Wcale się nie dziwię.

- Ale nie chodzi mi o sam wypadek, tylko o pomoc ludzi. To było coś niebywałego. Dostałam od nich nieprawdopodobną siłę! Na początku wszystkich unikałam, chowałam się, próbowałam walczyć w samotności, a oni ciągle przychodzili.

To byli ludzie z teatru?

- Tak. Od początku towarzyszyła mi Irena Telesz, ale pomagali mi nie tylko koledzy aktorzy, także dyrektor teatru i Beata Ochmańska. Mówili, że czeka na mnie miejsce w garderobie i na scenie. Koledzy organizowali akcje charytatywne, podczas których zbierali pieniądze, bym miała na wyjazdy i na zabiegi. Pomagali mi też olsztyńscy lekarze. Dawali mi kontakty do profesorów. Nawiązałam też nowe przyjaźnie, poza naszym teatralnym środowiskiem i do dzisiaj z tymi ludźmi łączy nas silna więź. Może dlatego, że spotkaliśmy się w takim trudnym momencie? Ja płakałam, oni płakali i razem dźwigaliśmy moje nieszczęście. Dzisiaj mam tyle energii, że jeżeli jest taka potrzeba, pomagam innym. Już wzięłam udział w dwóch akcjach charytatywnych. Muszę teraz odpłacić to wszystko, co dostałam.

Pani przypadek jest dowodem na to, że nikt nie jest samotną wyspą. Nie jest prawdą, że dzisiaj liczą się tylko pieniądze i własne przyjemności.

- Ciągle byłam zadziwiona tą solidarnością. Kiedy coś dostawałam, płakałam, bo przyjmować jest ciężko. Łatwiej jest dawać.

To bardzo optymistyczna historia, dająca nadzieję. Bo boimy się, że gdy coś się z nami stanie, zostaniemy sami.

- Okazuje się, że ludzie są.

Ma pani też dwie córki. Co robią?

- Moje córki to moja miłość i moja duma. One ciągle mnie zaskakują. Ania w tym roku skończyła szkołę teatralno-filmową w Londynie. Ma już swojego agenta i czeka na propozycje ról.

Czyli jest angielską aktorką bez akcentu i tak dalej?!

- Tak. Zdała egzamin państwowy. Nad językiem pracowała cały czas. Teraz nie można poznać, że nie jest z Wysp. Sama się utrzymuje. Jest naprawdę dzielna. I ze swoim chłopakiem Szkotem jedzie do Hongkongu, Malezji i Tajwanu. Natomiast Marysia pisze teraz pracę magisterską z kulturoznawstwa. Ale sama nauczyła się grafiki komputerowej i ma różne zlecenia. Robi znaki graficzne firmom, strony internetowe i w ten sposób zarabia na życie. Wie, że po tych cudownych, humanistycznych studiach pracy nie znajdzie. Planuje wyjazd do Stanów Zjednoczonych na półroczne stypendium. Moje dziewczyny są światowe. Patrzę na nie i oczom nie wierzę.

Rozumiem, że po wypadku panią wspierały?

- Niebywale. W trudnych momentach były dojrzalsze ode mnie. Kiedy dzisiaj patrzę na to wszystko, zdałam sobie sprawę, że przez wypadek nie zauważyłam, kiedy one wyszły z domu. A ja tak bałam się tego momentu!

Jak zapowiada się nowy sezon, który rozpocznie się lada moment w teatrze? Teraz oprócz "Dziwki" gra pani w spektaklu "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety".

- Warto przypomnieć, że "Wojna" wzięła udział w projekcie Teatr Polska. Z 90 spektakli wybrano 10, w tym nasz, i będą one pokazywane w miejscach, gdzie teatr nie dociera. My będziemy jeździć z "Wojną" po naszym regionie we wrześniu, październiku i listopadzie. Ja się z tego cieszę, bo coś się dzieje. Będę też brała udział w nagrywaniu audiodeskrypcji do teatralnych spektakli. Wystąpię też w filmie. Na Warmii Filip Bajon będzie kręcił film "Kamerdyner". Jest to opowieść o losach mieszkańców Kaszub, ale skorzysta z olsztyńskich aktorów. Byłam w lipcu na spotkaniu z Filipem Bajonem i zostałam zaangażowana. Wiec fajna przygoda przede mną.

Na stronie teatru przeczytałam, że pani pasje to podróże, fotografia i Paryż. To prawda?

- Kocham podróże małe i duże, i zazdroszczę moim córkom możliwości, jakie mają. Ale Ania zafundowała mi wyjazd do Londynu i nie tak dawno zwiedziłam Anglię.

A jak było z Paryżem?

- Jeździłam tam często, bo w Paryżu mieszkała moja siostra, której mąż był konsulem. We Francji delektowałam się życiem, a Paryż kocham bardzo. Dużo też fotografuję. Koledzy śmieją się, że drugi mój zawód to reporter. Wszędzie gdzie idę, idę z aparatem i robię dużo zdjęć. Fotografuję i przyrodę, i sztukę, i architekturę, i ludzi, i zwierzęta. Kiedy moje córki gdzieś jadą, mówię im: "Tylko róbcie dużo zdjęć!" Potem oglądamy je razem i w ten sposób też podróżuję.

***

Alicja Kochańska jest absolwentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, filii we Wrocławiu. Pracowała w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej oraz w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Od 1988 roku jest w zespole Teatru Jaracza w Olsztynie. Na scenie można ją oglądać w spektaklach "Dziwka z Ohio" oraz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji