Artykuły

Michał Mikołajczak: Chciałbym kiedyś zagrać Makbeta... Albo w "House of Cards"

- Gram w serialu, marzę o filmie... A jeśli nie wyjdzie? Zawsze przecież mogę handlować akcesoriami do telefonów. Na razie biznes jest dodatkiem do aktorstwa i mam nadzieję, że tak zostanie - mówi aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

Gdybyś stanął przed wyborem - film, telewizja czy teatr - na co byś postawił?

- Nigdy nie chciałbym stać przed takim wyborem. Choć w naszych realiach aktor, głównie młody, takiego wyboru zazwyczaj nie ma. Teatr jest poligonem, który pozwala ćwiczyć warsztat. Na planie gra się dublem, a w teatrze liczy się powtarzalność.

Poligonem?

- Podczas prób aktor może eksperymentować, testować różne warianty, bez obawy, że widz ucierpi lub będzie świadkiem nieudolnych popisów. Zapewnia, podobnie jak poligon wojskowy, bezpieczeństwo ćwiczeń. To, co zdobędzie się na scenie, można potem wykorzystać w kinie. Mnie na razie nie jest zbyt po drodze z dużym ekranem, ale mam teatr i serial, więc nie narzekam. Choć, nie ukrywam, chciałbym grać w filmach.

Zagrałeś przecież u Jana Komasy w "Mieście 44".

- No tak, zdarzyło się. (śmiech) To była ciekawa, fajna, ale krótka przygoda. Moja rola była niewielka, drugoplanowa.

Internet donosi, że szykujesz się do zagrania w filmie z Olbrychskim i Englertem. Prawda?

- Olbrychskim i Englertem? Tak.

Film nazywa się "Świadek".

- To plotka.

Pewna na razie jest telewizja i to, że grasz Bartka w "Prawie Agaty". To Twoja pierwsza tak duża rola. Nie boisz się zaszufladkowania? Że zawsze będziesz kojarzony z młodym prawnikiem w krawacie?

- No jakoś nie. "Prawo Agaty" to fajny serial, nie jest tasiemcem. Zresztą ten sezon, który aktualnie leci w telewizji, będzie prawdopodobnie ostatni. Przez to, że gram w czymś dobrym, nie boję się zaszufladkowania.

Dla debiutanta rola w serialu, w którym grają gwiazdy i który okazuje się hitem, była trudna?

- Ale przecież nikt nie wiedział od początku, czy "Prawo Agaty" będzie hitem! Włożenie gwiazd do jednego worka nie gwarantuje sukcesu. Można to porównać do Realu Madryt - mogą do niego zaangażować najlepszych piłkarzy świata, ale to wcale nie oznacza, że drużyna będzie najlepsza. Tak samo jest u nas. Oczywiście, gwiazdorska obsada daje sporą szansę na sukces, ale go nie determinuje. A czy to było dla mnie trudne? Samo granie ze znanymi aktorami nie. Cieszę się z tego doświadczenia, z tego, że mogłem obserwować na przykład Agnieszkę Dygant przy pracy, jak kombinuje, jakie ma sposoby na problemy na planie. Bardzo się polubiliśmy i ta nasza wspólna praca na pewno dużo mi dała. Bardziej niż wielkie nazwiska w obsadzie stresowało mnie samo funkcjonowanie na planie. Trafiłem tam zaraz po szkole teatralnej, bez doświadczenia z kamerą. To było dla mnie nowe, a co nowe i nieodkryte - stresuje. Zresztą byłem na planie najmłodszy, tak że koledzy ze mnie żartowali. Ale teraz jesteśmy jedną wielką rodziną. Kręcimy razem już cztery lata.

Dzięki tej roli zyskałeś rzeszę fanów. Wiesz, że fanki wyznają Ci miłość w internecie?

- To jest bardzo miłe, kiedy mam zły nastrój, mogę wejść na Facebooka i poczuć, jaki jestem kochany (śmiech). Trochę zaczynam czuć tę rozpoznawalność, ale mam swoje życie prywatne, do którego nie wpuszczam nieznajomych.

Da się tak?

- Da się. Każdy, kto jest w jakiś sposób rozpoznawalny czy popularny, musi postawić sobie pytanie, czego chce. Jest kilka dróg uprawiania tego zawodu. Można siedzieć cicho, skupić się na swojej pracy, ale można też pokazywać, co ma się w szafie, jak się mieszka, tańczyć z gwiazdami...Każdy wybiera swoją drogę, żadnej z nich nie potępiam.

Tobie proponowali to tańczenie z gwiazdami?

- Tak, dostałem zaproszenie. Ale odmówiłem. Nie mogę pozwolić sobie na wygospodarowanie wolnych piątkowych wieczorów - a taki jest wymóg programu - ponieważ gram w teatrze.

Którą z ról najbardziej lubisz grać?

- Lubię, a przynajmniej staram się lubić, wszystkich swoich bohaterów.

Wymarzona rola, którą chciałbyś zagrać?

- Zawsze chciałem zagrać Hamleta i udało się! Kocham Szekspira, więc może Makbeta za kilka lat? Lubię też naszych romantyków, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego.

Skoro już mowa o marzeniach -z jakim reżyserem chciałbyś pracować?

- Konkretnego reżysera sobie nie wymarzyłem. Ale mam projekt, w którym chciałbym zagrać -"House of Cards". To świetny serial. Agnieszka Holland wyreżyserowała dwa odcinki. O, to byłoby idealne rozwiązanie! Zagrać w "House od Cards" u Agnieszki Holland.

Kto jest Twoim mistrzem?

- Zbigniew Zapasiewicz, zdecydowanie.

Zawsze chciałeś być aktorem?

- Traktowałem to bardziej jako hobby. Jestem rocznikiem '86, pierwszym, który zdawał nową maturę. Nikt do końca nie wiedział, jak tego lata rekrutacja na studia będzie wyglądać. Okazało się, że listy przyjętych do szkoły teatralnej ogłaszają wcześniej niż na inne studia. Zanim złożyłem papiery na pozostałe kierunki, byłem już zaakceptowany na aktorstwie. No i tak już zostało.

Ale masz też swój biznes.

- Z czegoś trzeba żyć (śmiech). Mam dwa sklepy internetowe. Sprzedaję akcesoria do telefonów komórkowych.

To jest dodatek do aktorstwa?

- To się zmienia, ale aktualnie biznes jest dodatkiem do aktorstwa. Natomiast mnie fascynuje tworzenie projektów od początku, wprawianie czegoś teoretycznego w ruch. Biznes traktuję jak akt tworzenia, strategię, taktykę. To bardzo ciekawe, jak najpierw coś rysuje się na pustej kartce, a później obserwuje, jak ten projekt ewoluuje, działa. Biznes daje mi pewnego rodzaju polaryzację, jest odskocznią. Mogę na chwilę uciec od sceny.

W wolnym czasie też uciekasz od teatru?

- Do teatru chodzę znacznie rzadziej niż kiedyś. Na studiach byłem teatromanem, oglądałem wszystkie sztuki. Byłem nawet pomysłodawcą projektu, w którym udało się załatwić darmowe bilety dla studentów szkoły teatralnej. Robiłem listy, rozmawiałem z dyrektorami teatrów i dzięki temu spektakle można było oglądać bezpłatnie. Teraz bywam w teatrze rzadziej, bo nie mam na to czasu.Natomiast często chodzę do kina.

Na polskie filmy?

- Też. Teraz mamy bardzo dobry czas w polskim filmie. Wreszcie pojawiło się tzw. kino środka, czyli dobre tytuły, ale trafiające do ludzi. Takimi filmami byli na przykład "Bogowie" czy "Chce się żyć". Kręci się więcej niż kiedyś. To dobrze, bo odnosimy sukcesy. "Bogów" obejrzało 2,5 min widzów, Szumowska dostała nagrodę w Berlinie, a "Ida" w Hollywood. Z decyzją można się nie zgadzać, można krytykować film Pawlikowskiego, ale jedno jest pewne - dzięki niemu polskie kino dostanie blasku odbitego od Oscara. A z drugiej strony mamy płytkie komedie romantyczne. Zagrałbyś w takiej?

- Nie każda komedia romantyczna musi być gniotem. Na przykład "Listy do M." sprzed kilku lat były świetnym filmem. A czy bym zagrał? Ciężko mi zdecydować, kiedy nie mam konkretnej propozycji. Gdybym dostał fajny scenariusz, nie miałbym nic do roboty, to dlaczego nie?

Oglądasz seriale?

- Amerykańskie. Są świetne i chciałbym, żeby taki poziom do nas zawitał. "Detektyw", "Homeland", wspomniane "House of Cards" - to naprawdę dobre produkcje. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wiem, co się dzieje na naszym podwórku. Nie jestem może cyklicznym widzem, ale jakbyś mnie przepytała z polskich seriali, pewnie wiedziałbym coś o każdym z nich. Poza tym oglądam swój serial, uważam to za część mojej pracy.

Czego Ci życzyć?

- Zdrowia. I żebym nie miał zbyt wiele wolnego czasu. Żebym miał dużo ciężkiej pracy teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji