Artykuły

Nie jestem gwiazdą

- Poza rzeczywiście fascynującymi ludźmi, z którymi pracowałam, w Hollywood wszystko wydawało mi się obce, przerysowane, przesadzone, kiczowate i w złym guście - mówi warszawska aktorka KAROLINA GRUSZKA.

Łukasz Maciejewski: Gruszka to chyba nie jest odpowiednie nazwisko dla gwiazdy filmowej?

Karolina Gruszka: Dlaczego? Bardzo lubię swoje nazwisko. Poza tym nie jestem żadną gwiazdą.

To chyba nadmierna skromność.

- Na pewno mam mnóstwo szczęścia, ale też zaczynałam bardzo wcześnie, jako nastolatka. Wszystkie wspaniałe propozycje, prezenty od losu, starałam się maksymalnie dobrze wykorzystywać. Na plan "Bożej podszewki" trafiłam jako czternastolatka.

I dalej wyglądasz bardzo dziewczęco.

- Rzeczywiście, ciągle zdarza mi się, że w sklepie, na przykład gdy kupuję alkohol, muszę się gęsto tłumaczyć, że mam już skończone 18 lat.

To pewnie zasługa genów, a może diety wegetariańskiej, której od wielu lat jesteś wierna.

- Pewnie jedno i drugie. Decyzję, że nie będę jadła mięsa, podjęłam jako nastolatka. Rodzice na początku byli zrozpaczeni, ale z czasem zrozumieli, że nie był to pomysł rozkapryszonej panienki, tylko całkiem dojrzała decyzja. Jestem w niej konsekwentna.

Aktorstwo to była także twoja dojrzała, chociaż podjęta bardzo wcześnie, decyzja. Debiutowałaś w filmie Krzysztofa Zanussiego.

- Debiut to chyba za dużo powiedziane. Wystąpiłam w filmie "Koncert Szopena". Byłam małą dziewczynką z blond lokami i wspaniałą kokardą. W filmie statystowałam Chopinowi przy fortepianie, przewracałam nuty. Taka to była "rola".

Twoim prawdziwym debiutem była zatem słynna "Boża podszewka". Teraz widzowie mogą oglądać kontynuację serialu.

- Druga część rozpoczyna się w momencie zakończenia części pierwszej. Po wojnie grana przeze mnie Genia, rozłączona z matką, w towarzystwie ciotki Józi wyjeżdża na południe Polski, na Ziemie Odzyskane. Czuje się tam bardzo samotna, jest skazana na towarzystwo ciotek i obleśnego wuja. A jednak wielka wrażliwość i potrzeba dążenia do prawdy, wpojona Geni w dzieciństwie przez matkę, daje jej niezwykłą siłę i pomaga dokonywać słusznych wyborów.

Na planie drugiej części "Bożej podszewki" spędziłaś prawie rok.

- Rok to szmat czasu. Pracowałam ze wspaniałymi ludźmi. Zaprzyjaźniliśmy się do tego stopnia, że pod koniec zdjęć zgodnie doszliśmy do wniosku, że nie ma wyjścia; będzie musiała powstać także trzecia część serialu realizowana w tym samym składzie. Z takimi żartami różnie bywa. Kto wie - może się spełnią...

Mówią o tobie: "dziecko szczęścia". Popularność przyszła, w twoim przypadku, bardzo wcześnie, nic nie wskazuje też na to, żeby cokolwiek miało się zmienić. Jesteś przy tym cały czas zdystansowana i skromna. Nie miałaś momentów "zawrotu głowy"?

- Wiesz, chyba nie, pilnowali tego moi rodzice. Jako nastolatka miałam mnóstwo obowiązków. Ojciec zawsze powtarzał, że muszę być samodzielna i odważna i nie powinnam być zdana na łaskę i niełaskę mężczyzn. Dzięki temu świetnie radzę sobie z szeregiem spraw i czynności pozornie zarezerwowanych dla mężczyzn: wymianą opony w samochodzie i kontaktów w ścianie, montażem mebli i wypełnianiem zeznań podatkowych.

W jednym z wywiadów opowiadałaś o tym, jak samodzielnie doglądałaś remontu mieszkania.

- Uznałam, że 24 lata to dobry czas, żeby się usamodzielnić. Wyprowadziłam się od rodziców. Remont mojego mieszkania miał trwać ponad miesiąc, potrwał cztery. Wszystkiego musiałam się nauczyć: jak dobierać farby, jakie są najlepsze klamki, a jakie lakiery. Horror.

Gotowałaś ekipie obiadki?

- Nie, ale robiłam kanapki.

Pracujesz z największymi sławami: w kinie, w teatrze, w telewizji. Aż trudno uwierzyć, że - z takim dorobkiem - dopiero przed rokiem ukończyłaś Akademię Teatralną.

- Wiele zawdzięczam Izabelli Cywińskiej. Pani Iza sprawiła, że trochę inaczej patrzę na otaczający mnie świat, teraz - poza fascynującą rolą Geniusi w serialu - dała mi szansę na spotkanie w kinie z wielką literaturą i zarazem na złamanie wizerunku nastolatki. W adaptacji "Kochanków z Marony" Iwaszkiewicza gram nauczycielkę Olę - to chyba pierwsza w mojej biografii rola dojrzałej kobiety.

Czy zagrałabyś w okrutnym i sadystycznym filmie lub serialu?

- Nie miałabym oporów, żeby zmienić się dla roli, także fizycznie, ale musiałoby to wszystko mieć głębszy sens. Nie chciałabym kiedykolwiek brać udziału w artystycznym przedsięwzięciu, które byłoby mi absolutnie obce. Podobnie jak nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy wydzwaniałabym do reżysera, żeby tylko dostać jakąś, nawet wymarzoną, rolę. To nie mój styl.

Twój styl sytuuje się także bardzo daleko od wystawnych bankietów i modnych warszawskich klubów.

- Zwyczajnie za tym wszystkim nie przepadam. Najlepiej czuję się z moim chłopakiem, przyjaciółmi, z rodziną. Nic na siłę.

Zagrałaś ostatnio u samego Davida Lyncha.

- To projekt, który jeszcze nie został zamknięty. Zobaczymy, co naprawdę z tego wyniknie. W trakcie festiwalu Camerimage, na który po raz kolejny przyjechał Lynch, dostałam telefon od szefa Camerimage Marka Żydowicza, który poinformował mnie, że David Lynch chce nakręcić w Łodzi etiudę z udziałem polskich aktorów. Lynch opisał Żydowiczowi, jak ci aktorzy mają wyglądać, jaki mają mieć temperament, i wybór padł na Krzysztofa Majchrzaka i na mnie. Najpierw pomyślałam, że to żart, kiedy okazało się, że naprawdę zagram u autora "Człowieka słonia", byłam jednocześnie przerażona i szczęśliwa. Lynch to przecież jedno z najważniejszych filmowych nazwisk.

Jak wypadło pierwsze spotkanie?

- Sam Lynch - w przeciwieństwie do jego szalonych filmów - jest niesłychanie spokojnym i taktownym człowiekiem. Bardzo trudno wyprowadzić go z równowagi. Ma ogromne zaufanie do aktorskiej improwizacji. Tekst scenariusza dostaliśmy w dniu, w którym miały rozpocząć się zdjęcia. Nie było czasu na jakieś gruntowne przygotowania. Ale reżyser był chyba z nas zadowolony.

jakie wrażenie zrobiło na tobie Hollywood?

- Nie najlepsze. Może byłam tam zbyt krótko, żeby docenić uroki tego miejsca. Poza rzeczywiście fascynującymi ludźmi, z którymi pracowałam, w Hollywood wszystko wydawało mi się obce, przerysowane, przesadzone, kiczowate i w złym guście.

Seriale "Oficer" i "Boża podszewka", film "Kochankowie z Marony", praca z Lynchem i jeszcze głośne premiery teatralne - "Władza" i "Ryszard II". Ostatni sezon był dla ciebie wyjątkowo łaskawy.

- To prawda, ten sezon był przełomem. Propozycji było dużo, były urozmaicone, miałam szansę wiele się nauczyć. Trudno będzie to powtórzyć.

***

Karolina Gruszka

Karierę zaczynała bardzo wcześnie - najpierw śpiewała piosenki w popularnej "Dyskotece pana Jacka" Jacka Cygana, a jako czternastolatka trafiła na plan "Bożej podszewki" Izabelli Cywińskiej. Dzisiaj, w wieku 25 lat, ma na koncie kilkadziesiąt ważnych ról. A lista nazwisk reżyserów, z którymi pracowała w kinie, teatrze, w telewizji, może przyprawić o zawrót głowy: Cywińska, Kolski, Bajon, Barczyk, Seweryn, Lynch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji