Artykuły

Rozważmy sobie różne gulgutiery

Wybór 27 marca na Międzynarodowy Dzień Teatru okazał się bardzo szczęśliwy dla różnych podsumowań i postulatów.

W rocznym cyklu teatralnym zasadniczo mamy dwie ważne cezury: koniec roku kalendarzowego, wiążący się z rokiem budżetowym oraz przerwa letnia. Jesień i początek zimy są "miesiącami uderzeniowymi" teatrów, zaś wiosna sprowadza się do dogrywania tego, co się w repertuarze utrzymało z uzupełnianiem go pozycjami pomyślanymi jako dalszy ciąg natarcia albo zgoła uruchamianie rezerw. Jest to także czas, gdy można się już zdobyć na postulowanie, przynajmniej w ogólnym zarysie, bo zbliża się wielkimi krokami kompletowanie zespołów, przetasowywanie się kierownictw i rozważanie repertuarów na sezon następny.

W KRAJU...

Byłoby nieszczerością ze strony krytyka określić inaczej obecny stan naszych teatrów, zwłaszcza stołecznych, niż jako budzący uczucia mieszane, jednak z przewagą troski nad zadowoleniem. Prawda, że mieliśmy tak ambitne przedsięwzięcia, jak poszukiwanie nowych rozwiązań inscenizacyjnych tudzież interpretacyjnych przy pracy nad "Wyzwoleniem" w Teatrze Dramatycznym i "Makbetem" w Teatrze Narodowym, nie mówiąc już o "Ameryce" Kafki na Małej Scenie Teatru Ateneum, które pod każdym względem: repertuarowym, inscenizacyjnym i aktorskim postawiłbym na pierwszym miejscu. Ale jest również prawdą, że dominowały nad ciekawymi przedstawienia stereotypowe, a nawet nie brakło niewypałów.

Napawają natomiast optymizmem częstsze niż dawniej osiągnięcia teatrów z innych miast. Nie przebrzmiały jeszcze echa grudniowych VIII Warszawskich Spotkań Teatralnych z tak miłą niespodzianką jak sukces "Persów" Ajschylosa w wykonaniu Teatru z Bielska-Białej, a tu jeden po drugim teatry, mające siedziby w miastach powiatowych, przyjeżdżały, by "ucierać nosa" swym stołecznym kolegom. Teatr kaliski z widowiskiem "Kolędnicy" w układzie tekstu i reżyserii J. Skotnickiego i z muzyką J. Satanowskiego, "Śmiercią Tariełkina" Suchowo-Kobylina i "Ścisłym nadzorem" Geneta w reżyserii I. Cywińskiej, Teatr Dolnośląski z Jeleniej Góry z "Legendą" Wyspiańskiego w inscenizacji Henryka Tomaszewskiego budziły odzew i ryły się w pamięci. Być może są to spektakle okazowe z owego terenu, ale skoro, pracując w warunkach znacznie cięższych niż zespoły z wielkich miast, potrafiły tak zaimponować, dowodziłoby to, że już osiągnęliśmy wysoki poziom ogólny kultury teatralnej.

Ostatnio kropkę nad i postawił w tej sprawie Teatr Ziemi Opolskiej, z bazą wprawdzie w mieście nie powiatowym, lecz wojewódzkim, ale pracujący w warunkach zbliżonych do tamtych, bo skazany na dużą proporcję gry w objazdach, do czasu gdy rosnące w znaczenie Opole doprowadzi do końca prace nad odpowiednim gmachem. Opolanie pokazali w Warszawie "Sonatę Belzebuba" Witkacego w reżyserii Bogdana Hussakowskiego i scenografii Joanny Braun, pozostawiając jak najlepsze wspomnienie. Moim zdaniem, utrafili w wizję sceniczną autora jak mało kto dotąd. Dotyczy to zarówno inscenizacji jak gry barowo wzajemnie zespołowo służebnej. Można już rokować, że tegoroczne festiwale we Wrocławiu, Kaliszu i Toruniu będą ciekawe.

Dodajmy na dobitkę, że wydarzeniem teatralnym w Polsce nie stała się żadna z inscenizacji warszawskich, lecz krakowska - Konrada Swinarskiego Mickiewiczowskich "Dziadów" w Teatrze Starym w Krakowie. Widowisko to nie ograniczone do pudła sceny, ale rozgrywane przy pomocy podestów na całej widowni, a z ekspozycją i fragmentami w całym gmachu, można uznać z całą odpowiedzialnością za najważniejsze od czterech lat. Dyrektor teatru, Jan Paweł Gawlik, może być usatysfakcjonowany, że sam nie będąc reżyserem (a może właśnie dlatego!) innym stwarza warunki do popisów tej miary.

... W STOLICY

Skromniejszym przykładem wyprowadzenia akcji, tudzież scenografii poza scenę, a nawet poza widownię jest dla tych, którzy nie zobaczą "Dziadów" krakowskich, inscenizacja Józefa Szajny napisanej przezeń wespół z Marią Czanerle "Gulgutiery" w warszawskim Teatrze Studio.

Ni to chochoł ni to widmo i jakaś rura asenizacyjna witają nas już w przedsionku, a na sali podest przedziela część sali. Na nim zaś - i na scenie - odbywa się misterium świetne malarsko. Misterium to, celowo bezwładne, ma być teatralnym lustrem naszego świata po doświadczeniach II wojny i obozów koncentracyjnych. Niestety rzekomo nieważne słowo, które jednak towarzyszy akcji, jest bełkotem przerażająco banalnym...

Taka pogarda dla tekstu nie trafia do przekonania, choćby nawet o nią szło Szajnie i Czanerle, o czym by dawał myśleć nie dla wszystkich zrozumiały tytuł.

Otóż "gulgutiera" oznacza przedsięwzięcie skazane z góry na klapę. Np. budowę okrętu, który przy pierwszym wodowaniu musi pójść na dno i zostaną po nim tylko bańki na wodzie - owo gul, gul..., budowlę, która się zawali, fabrykę, która przyniesie tylko straty, przedsiębiorstwo, które sprawozdawczością kryje swoją nieprzydatność. Tytuł widowiska w Teatrze Studio może więc się odnieść albo do świata, którego lustrem jest teatr, albo bezpośrednio do tego lustra, w którym psuje się warstwa żywego srebra pod kryształowym szkłem. Jeśli w tym wypadku tytuł jest tarczą ochronną przedstawienia - zwracam honor, choć nie ma się z czego cieszyć.

Niestety innemu, wieńczącemu serię nieporozumień, warszawskiemu widowisku zabrakło podobnej tarczy ochronnej, nawet na afiszu. Mam na myśli "Świętoszka" na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego, w programach i na afiszach podrzuconego Molierowi i to w trzechsetną rocznicę jego śmierci.

Osoby i szkielet akcji są rzeczywiście z Moliera, mówią jednak bardzo rozmaite rzeczy od bryków prozą, niszczących wykwint molierowskiego wiersza, do wierszowanych fragmentów z Fredry, Mickiewicza itd.

Jak mógł Jerzy Adamski, wzorowy adaptator "Przedwiośnia" Żeromskiego, taki pasztet nazwać "tłumaczeniem"? Byłby może w prawie, zamiast podrzucać te przeróżne strzępy Molierowi, nazwać w ogóle całą rzecz swoim "Świętoszkiem" z uczciwym dodaniem, że "według Moliera". Zaraz po wojnie dwu polskich autorów napisało "Nowego Świętoszka". Czemu jednak teraz ma na Moliera spadać odpowiedzialność za teksty, które mu się nawet nie śniły? Czyżby dlatego, że teatr liczy na publiczność, która przyjdzie na Moliera, a gdyby to firmował Adamski jako autor, byłoby z tym gorzej?

Niedawno tenże teatr piankowe "Parady" Potockiego uzupełnił piosenkami wybitnego poety, ale skrajnie przeciwstawnego, mianowicie Grochowiaka, krzywdząc tym obu. Teksty sztuk nieraz uzupełnia się wstawkami, daje to dobre rezultaty, gdy wstawki są nie antagonistyczne, lecz przyswajalne. Podobnie jest z przeszczepami na żywym ciele: niektóre się udają, inne nie. W wielu wypadkach z góry wiadomo, że nic z tego nie będzie. Naprawdę szkoda zespołu na tak nieuniknione, a w danym wypadku nie zamierzone... gulgutiery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji