Z więzienia naszego powszechnego
Osoby, cierpiące na klaustrofobiczne lęki, przed wybraniem się na spektakl "Więzienia powszechnego", lepiej gdyby wzięły jakąś tabletkę. Choć w sztuce nie ma żadnych krat ani strażników, poczucie uwięzienia jest w tym dramacie przytłaczające.
Gdzie się to więzienie bez krat znajduje? Tam, gdzie chętnie umieszcza swoje dramaty Dirk Dobbrow, autor tej sztuki, młody (rocznik 1966), ale wzięty już niemiecki dramaturg, wyróżniony prestiżową nagrodą im. Kleista.
Jesteśmy w jakimś ponurym, opuszczonym bloku, rodzaju squottu, gdzieś na peryferiach wielkiego miasta. Widzów razem z bohaterami Dobbrow zamyka na najwyższym piętrze, jedynym miejscu w całym bloku, gdzie dociera słoneczne światło, wpadające przez niewielkie okienka w suficie. Na każdym z niższych pięter okna i wyjścia zabite są na głucho, tak że nie wpuszczają ani światła, ani powietrza. Dowiadujemy się o tym tylko z opowieści kolejnych postaci sztuki, które docierają na najwyższe piętro, co jakiś czas wypluwane z szybu windy, jedynej droga komunikacji ze światem.
Towarzystwo, które zbiera się w ciasnym pomieszczeniu, jest cudaczne. Pomieszkujący tu chłopak z dziewczyną, zgrany polityk, były ochroniarz, dziwko-narkomanka, wariatka - społeczny margines odrzuconych, przegranych, dziwacznych figur. Mogłoby się między nimi narodzić z tego powodu jakieś poczucie ludzkiej solidarności. Czasem coś takiego może i między nimi mignie, ale na zasadzie wyjątku. Regułą jest to, że ludzie zamknięci w tym symbolicznym więzieniu odgrywają te same co wcześniej role. Kto chciał rządzić innymi, ten próbuje rządzić dalej, kto grzeszył, grzeszy, kto był zły, taki pozostał.
"Więzienie powszechne" Dirka Dobbrowa może przygnębić nie dlatego, że tak mało tu powietrza i światła, tylko dlatego, że tak mało tu dobra. Przygnębiające to tym bardziej, że możemy podejrzewać, iż wszystko rozgrywa się nie na przedmieściach jakiejś metropolii, tylko - w zaświatach. Czy to jakaś wizja czyśćca lub piekła zatem? Na to wygląda, choć jasnych dowodów na to nie ma. Czy jednak rzecz dzieje się po tej, czy po tamtej stronie, prowadzi do tak samo ponurego stwierdzenia: nie ma dla nas zbawienia od nas samych. Więzienie jest powszechne, choćbyśmy wsiedli do najszybszej windy świata, wynoszącej nas nie wiadomo jak wysoko, tam, gdzie z niej wysiądziemy, będziemy nadal tą samą osobą.
Dobbrow obudził już zainteresowanie polskich teatrów. Jego "Alinę na Zachód" wystawił warszawski Teatr Dramatyczny, a "Legoland" został prapremierowo wystawiony w Lublinie. Gdańska inscenizacja "Więzienia powszechnego" to także polska prapremiera, która ma szansę zapisać się w historii teatru nie tylko jako pierwsze polskie przedstawienie, ale także pierwsze polskie przedstawienie wyreżyserowane w tak krótkim czasie. Na dwa tygodnie przed premierą dyrektor teatru Adam Orzechowski podziękował Tomaszowi Gawronowi, który nie znalazł wspólnego języka z zespołem i przejął od niego reżyserską pałeczkę. Nawet scenografia została wymieniona na nową. Szczęściem nie trzeba inwestować w mocne kraty i antywłamaniowe drzwi. Więzieniem są tu dla siebie nawzajem sami ludzie.
Na scenie zobaczymy: Dorotę Androsz, Magdalenę Boć, Rafała Dąbrowskiego, Jacka Labijaka, Małgorzatę Oracz, Cezarego Rybińskiego, Dariusza Szymaniaka i Krystiana Wieczorka.