Artykuły

Sprzeczności Manipulatora

Lato to czas remanentów teatralnych. Nic nowego nie pojawia się w teatrach, telewizja kiedyś przynajmniej powtarzała najwybitniejsze spektakle teatru telewizji, dziś już tego nie robi. Sięgam zatem do swojego archiwum i wyciągam płytę na chybił trafił. Zdaje się na Przypadek. I wyciągam płytę z Klausem Kinskim - pisze ks. Andrzej Luter.

Lato to czas remanentów teatralnych. Nic nowego nie pojawia się w teatrach, telewizja kiedyś przynajmniej powtarzała najwybitniejsze spektakle teatru telewizji, dziś już tego nie robi. Sięgam zatem do swojego archiwum i wyciągam płytę na chybił trafił. Zdaje się na Przypadek. I wyciągam płytę z Klausem Kinskim. Aktor szalony i wielki, ci zaś, którzy z nim pracowali opowiadają, że jako człowiek był potworem, egocentrykiem absolutnym, szaleńcem nieokiełznanym i nieprzewidywalnym. Kilka lat po śmierci aktora jego dorosłe i słynne córki oskarżyły go o molestowanie seksualne. Czarny obraz Kinskiego - jeśli przyjąć, że córki mówią prawdę, co wcale nie jest takie pewne - został "wzbogacony" zatem o cechy iście diabelskie.

W każdym człowieku jest coś świętego. Simone Weil pisała, że święty jest po prostu on sam, człowiek. "Oto przechodzień na ulicy, ma długie ręce, niebieskie oczy, przez jego głowę przebiegają myśli, których nie znam, być może całkiem banalne. To nie jego osoba, ani osoba ludzka w nim jest dla mnie świętością, lecz on. On cały. Ręce, oczy, myśli, wszystko. Nie podniosłabym ręki na Niego - bez nie kończących się wyrzutów sumienia". Święty Augustyn mówił, że zło nigdy nie pojawia się inaczej niż w jakiejś rzeczywistości dobrej. A więc w człowieku, opisywanym przez Weil. Augustiańska i weilowska wizja dobra i zła bardzo wymownie ujawnia się w moim archiwalnym znalezisku.

"Poszukiwany: Jezus Chrystus. Oskarżony o mącenie ludziom w głowach, skłonności anarchistyczne, spisek przeciw władzom państwowym". Tak Kinski zaczyna swój monodram "Jezus Chrystus Zbawiciel". Wystąpił z nim w 1971 roku w berlińskiej Deutschlandhalle, budząc oburzenie zgromadzonej publiczności, która w większości odmówiła mu prawa do posługiwania się słowami Zbawiciela. W jednej z pierwszych scen padają także i takie zdania: "zrobiliśmy z Jezusa dziwkę wszechczasów", a dalej: "bardzo możliwe, że Jego matka też była dziwką".

Staram się nie oburzać w takich sytuacjach, bo to mało twórcze uczucie, chcę zrozumieć Kinskiego i ideę, którą zamierzał przekazać poprzez swoją prowokację. Recytacja Kinskiego zmontowana przez Petera Geyera - reżyser wykonał potężną pracę, która zajęła mu cztery lata - może irytować. Miotam się między jakimś perwersyjnym zachwytem a wściekłością. Pisałem już zresztą i mówiłem o tym monodramie wielokrotnie, i muszę swoje sądy zweryfikować. Na początku miałem wrażenie, że aktor przekracza granice manipulacji widzem, przez co zafałszowuje przesłanie ewangeliczne, które - chciałbym w to wierzyć - pragnął nam przekazać.

Kinski mówi, że świat nieustannie zdradza Chrystusa. Myśl to nie nowa. Aktor nie traktuje Zbawiciela jak Boga, patrzy nań jak na człowieka i na rewolucjonistę. Jeśli wierzymy w Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka, to znaczy wierzymy również w drugiego człowieka i wzorem Chrystusa otwieramy się na drugiego. W interpretacji aktora-skandalisty ludzie to motłoch, który jego - Kinskiego - obraża i nie rozumie, również dlatego, że ów motłoch - według aktora - odrzuca nauki Zbawiciela. Artysta, upozowany na Chrystusa, gardzi swoją publicznością. Jezus tak nie postępował - nawet wtedy, gdy przepędzał kupców ze świątyni. Dla osoby motywowanej ideologicznie każdy, kto wyznaje inną ideologię, wcześniej czy później staje się wrogiem, obiektem nienawiści. A Kinski sprowadza przesłanie Chrystusa właśnie do ideologii. Stąd jego rewolucyjna retoryka wyjęta żywcem z lewackich broszur, jego anarchizm, bunt przeciwko zaskorupiałemu mieszczaństwu, antykościelność, zapalczywy antyklerykalizm i obowiązkowy w takich wypadkach antyamerykanizm. Wiem, to był taki czas - 1971 rok. Wielu młodych ludzi żyło w traumie po wojnie wietnamskiej i w oparach kontrkultury, która przecież niosła ze sobą także fascynujące wydarzenia artystyczne, które w wielu przypadkach wytrzymały próbę czasu, a do niektórych sam mam ogromny sentyment.

Skrajne przejawy kontrkultury są dziś anachroniczne. Ale czy występ Kinskiego też? Jeszcze kilka lat temu, jak Roman Gutek wprowadził do kin ten monodram, tak mi się wydawało. Teraz obejrzałem wściekłość Kinskiego jeszcze raz, i nie myślę już tak radykalnie o jego występie. Świat jest pełen hipokryzji, łajdactwa, korupcji, pychy, ale czy jad Kinskiego, maskowany ewangelicznie, pomaga w poszukiwaniu Chrystusa? Dla jednych tak, dla innych nie. Paradoksalnie, monodram Kinskiego, inspirowany Ewangelią i czerpiący z niej, ma bardzo specyficzny wymiar ewangeliczny. Dzieje się to oczywiście w innej logice niż ta, którą zamierzył sam Kinski - twórca i wykonawca Jezusa Chrystusa Zbawiciela.

Katarzyna Jabłońska pisała w "Więzi", że sam aktor co prawda nie pomaga w odnalezieniu Zbawiciela, to jednak dzieje się coś odwrotnego: oto Jezus poszukuje Kinskiego! "Tego prawdziwego, zamkniętego w rozbuchanym egotyzmie i agresji wobec innych. Kiedy w Deutschlandhalle aktor przywołuje żywy tekst Ewangelii, sam niejako staje się sceną. Moc zaczerpniętego z Ewangelii tekstu i aktorskiego talentu sprzymierzają się ze sobą. I... dzieje się coś niezwykłego - twarz Kinskiego, jeszcze przed chwilą wykrzywiona grymasem pogardy i gniewu wobec obrażającej go publiczności, zmienia się. Te chwile przemiany są krótkie, ale bardzo intensywne. Trudno zapomnieć tę twarz, zazwyczaj brzydką, a w tych momentach niemal piękną, rozjaśnioną dziwnym światłem". Wizja Simone Weil i św. Augustyna realizuje się w praktyce.

Zastanawiam się jednak, czy ten monodram to tylko błazenada i prowokacja czy też wynik wewnętrznych przeżyć, rozliczenia się z samym sobą. Myślę sobie: aktor mnie nie przekonał, bo nie wyczuwam w nim autentyzmu. Czy nie ma racji ten młody człowiek, który wyszedł na scenę i powiedział, że przesłanie pana Kinskiego jest piękne, ale on sam nie jest wiarygodny? Zarabiał grając w licznych filmach ogromne pieniądze, a przez jego łóżko kobiety przechodziły korowodem. Nie krył tego. Być może gardzi sobą, był przecież częścią zakłamanego systemu - to byłoby jakieś wyjaśnienie postawy aktora.

W końcowej scenie Kinski może już spokojnie powiedzieć swój monolog, bo wyrzucił niewygodnych widzów. Ci, co pozostali, słuchają go z przejęciem, ja również - ku wielkiemu zaskoczeniu - ulegam nastrojowi tej sceny i niebezpiecznie wciąga mnie ta religijna psychodeliczność, ale nagle, jakby w chwili otrzeźwienia, dostrzegam że to są te same słowa, które przed chwilą aktor wygłaszał z wściekłością i nienawiścią. Oto słowa Biblii zmienione w ideologiczny manifest kontrkultury - wielki manipulator.

Ale może jest tak jak pisze Jabłońska: "Wartością - raczej nie zamierzoną - występu Kinskiego jest konfrontacja miałkości ideologii z siłą Ewangelii. Kinski rzeczywiście próbuje zamienić Ewangelię w ideologiczny manifest, ale - moim zdaniem - to mu się nie udaje. I dzieje się tak również dlatego, że jest znakomitym aktorem. W tych momentach, kiedy Kinski rezygnuje ze swoich odautorskich komentarzy, kiedy przywołuje żywy tekst Ewangelii i oddaje temu tekstowi swój wyjątkowy recytatorski talent - przeczuwam od wewnątrz, na czym polegać może obietnica: Choćby grzechy wasze były jak szkarłat, nad śnieg wybieleją. I - muszę przyznać - że w ustach Kinskiego obietnica ta brzmi bardziej dojmująco, a może nawet wiarygodnie, niż niejednokrotnie wtedy, kiedy wypowiadana bywa od ołtarza w kościele. Być może dzieje się tak dlatego, że w przypadku Kinskiego i jego "Jezusa Chrystusa Zbawiciela" realizuje się ta wciąż trudna do pojęcia logika Ewangelii, którą Krasiński ujął w słowach: "Przepływa przez ciebie strumień piękności, leczy ty sam nie jesteś piękny". Kinski bluźni, ale czasami nawet bluźnierstwo może pobudzić do myślenia.

Jedno jest pewne: Jezus otwiera się na grzeszników i cierpiących (tak wierzę), a więc na tych, których Kinski przez cały czas przywołuje. W tych fragmentach aktor jest przejmujący. Gubi go momentami ideologia, na dodatek tylko grana. Bo Kinski przede wszystkim gra. Owszem, znakomicie i profesjonalnie, ale nie widzę jego wnętrza, dostrzegam tylko dziki i bystry wzrok człowieka, który obmyśla kolejny trick, by zaskoczyć zebrany "motłoch". Zdarzają się jednak podczas występu Kinskiego momenty, kiedy aktor zwraca się do rozzłoszczonego tłumu w duchu bardziej Chrystusa niż własnym. To są zaledwie chwile, ale jakże ważne. Mieć takie chwile w życiu, pomyślałem sobie! A więc same sprzeczności, coś w tym Kinskim jednak jest. Irytuję się, wściekam, ale nie mogę od niego oderwać wzroku. Poddałem się tej manipulacji?

Dosyć już tego Kinskiego. Przecież już za kilka dni Michał Zadara, który także wystawiał ten monodram, pokaże w Teatrze Powszechnym swoją wizję "Lilli Wenedy" Słowackiego. No tak, ale czuję, że ten spektakl także nie da mi spokoju, wyczuwam jakąś prowokację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji