Kawałek cudzego życia
David Hare starannie skroił swoją sztukę wedle sprawdzonych wzorów i zadbał o ekonomię wszelkiego rodzaju.
Do wystawienia "Prześwitu" potrzeba trójki aktorów i dekoracji przedstawiającej ubogi pokój - można więc załatwić sprawę tanio. Każdy z bohaterów reprezentuje jakąś grupę społeczną i postawę wobec rzeczywistości. A ponieważ daleko odeszliśmy od czystej sztuki dydaktycznej, starciu racji dodano kontekst psychologiczny i (jak u Ibsena czy Strindberga) przeszłość, determinującą działania bohaterów. Jest nawet czwarta osoba dramatu, ważna, choć nie pojawiająca się na scenie - Alicja, nieżyjąca żona Toma, matka Edwarda i przyjaciółka Kyry (byłej kochanki Toma). Dialogi żywe, dobrze napisane, błyskotliwe. Nie są to szczyty dramaturgii, trudno więc spodziewać się ekscytującego przedstawienia. Streszczenie wygląda nieco melodramatycznie: Tom biznesmen na dorobku, miał żonę Alicję i kochankę Kyrę. Żyli sobie szczęśliwie w trójkę, żona przyjaźniła się z kochanką. Gdy żona dowiedziała się o zdradzie - kochanka odeszła i teraz uczy w szkole dla biednych i trudnych dzieci. Po latach odnalazł ją najpierw Edward, syn Toma, potem stęskniony Tom. Tom chce ją wyrwać z biedy, ale Kyra odmawia. Jakie są powody? I społeczne (nauczanie dzieci z nizin), i psychologiczne (niechęć do życia z autokratycznym mężczyzną).
I Edward, i Tom, i Kyra znajdują się w pustym momencie życia - Edward skończył szkołę, nie zaczął studiów i sprzedaje kiełbaski na dworcu, firma Toma tak się rozwinęła, że uniezależniła się od niego, Kyra z podejrzanym uporem tkwi w biednym, zimnym i szarym mieszkaniu. Tom bezlitośnie obnaża powody, dla jakich to robi - jako swoisty masochizm i niepotrzebne, samolubne poświęcenie. Spotkania, rozmowy i starcia, z których zbudowany jest "Prześwit", prowadzą do poznania bohaterów, wniknięcia w ich życie, motywacje i rozpoznania świata, w jakim żyją.
Spektakl Włodzimierza Nurkowskiego jest dobrze zrobiony, choć nie wznosi się na wyżyny. Nie miał, co prawda, na czym się wznieść - materiał na to nie pozwalał. Dano nam do obejrzenia po prostu kawałek cudzego życia. A czy przejmie nas ono - zależy od wykonania. Taki pozorny samograj na trzy osoby też trzeba umieć zrobić. Tym razem zrobiony i zagrany został starannie. Andrzej Grabowski (Tom) był złośliwy, inteligentny, uroczy, bezradny, szukający ciepła, zakochany, dziecinny. W starciu z Kyrą jemu bardziej się wierzyło (świetna analiza jej osobowości z użyciem problemu piecyka). Zdobycze Kyry - niezależność, przekonania, marne i zimne mieszkanie, uczenie biedaków, życie wśród nich - więdły w zetknięciu z prostymi argumentami i osobowością Toma.
Bożena Adamek (Kyra), drobna, zacięta, nerwowa, nie do końca obroniła swoją bohaterkę - ta londyńska Siłaczka zagrana została chwilami zbyt monotonnie. Jej mieszkanie jest tak demonstracyjnie ubogie i jednolicie szarobure, że widz od razu nabiera wątpliwości co do czystości intencji Kyry (choć to wina scenografa, nie aktorki). Bartek Kasprzykowski (Edward) przekonująco zagrał młodość, zagubienie, niezgrabność, dobroć i ciepło.
Dyrektor Krzysztof Orzechowski oddał Scenę Miniatura dramaturgii współczesnej. Na razie bez olśniewających rezultatów. Udany, "Jordan", bardzo nieudany (delikatnie mówiąc) "Ogień w głowie", bardzo przyzwoity "Prześwit". Może będzie lepiej; oby jedynym kryterium doboru tekstów nie było to, że zostały napisane niedawno. I oby ich wystawienia lokowały się powyżej średniej.