Artykuły

Dzisiejszy sens Przed wschodem słońca

Jak przystało na reprezenta­cyjne dzieło naturalizmu, ma sztuka "Przed wschodem słońca" Hauptmanna rzucającą się w oczy problematykę biologiczną: dziedziczność i alkoholizm. W dobie pogarszania się puli gene­tycznej wysoko rozwiniętych społeczeństw i wobec groźnych możliwości, jakie stwarza inży­nieria genetyczna, pierwsza spra­wa jest jeszcze bardziej aktual­na niż przed stu laty, ale w te­atrze wymaga nowych sztuk - opartych na obecnym stanie ba­dań. Niesie ona w sobie zresztą większe i bardziej realne możli­wości tragicznych konfliktów niż prymitywna eugenika z końca XIX wieku.

Z drugiego problemu - alko­holizmu - wydobył Hauptmann nieprzemijającą sprawę społecz­nych uwarunkowań nałogu. Po­kazał zagadnienie jako wynik wstrząsu wywołanego przez gwałtowny kapitalistyczny awans chłopskiej rodziny Krause. Ta część diagnozy, nie związana z uproszczoną teorią dziedziczno­ści, pozostaje w mocy, jednak aktualność dotyczy tu zupełnie odmiennych stosunków społecz­nych. Znów musiałaby powstać nowa sztuka.

Szeroko wałkowaną w swoim czasie sprawę poglądów bohate­ra sztuki, Alfreda Lotha, załat­wił krótko i trafnie Hans Mayer, pisząc, że Loth - podobnie jak wszyscy protagoniści sztuki - należy do społeczeństwa burżuazyjnego i że diagnoza taka (wy­nikająca zresztą z dzieła wbrew intencjom autora) jest jak naj­bardziej realistyczna w stosunku do przedstawionej epoki i środowiska. Zastanawianie się nad jakością rzekomego socjaliz­mu Lotha nie wydaje się ani ce­lowe, ani owocne.

Jest natomiast w sztuce "Przed wschodem słońca" inna sprawa, która okazuje się ciekawsza i wciąż aktualna: odczytanie dzie­ła poprzez napisaną w rok po nim "Kwintesencję ibsenizmu" George'a Bernarda Shaw. Rzecz powstała w Anglii w wyniku tej samej walki o wprowadzenie Ib­sena na scenę.

Jest faktem, że idealiści nie przedstawiają się w tych sztu­kach w najlepszym świetle, na­stręczając w ten sposób Bernar­dowi Shaw dobrą okazję do sfor­mułowania tez potrzebnych mu zresztą do bardzo szerokiego wy­wodu na temat roli ideologii. Pi­sze on na przykład: "Brand umiera jako święty, powodując swoją świątobliwością więcej gorzkiego cierpienia, niż mógł­by spowodować najbardziej uta­lentowany grzesznik działający w podwójnie sprzyjających oko­licznościach." I dalej najważniejsze dla nas stwierdzenie (jak po­przednie, w przekładzie Cecylii Wojewody): "Ponieważ idealizm przemawia do słabości ludzi szla­chetnych, najtragiczniejszymi przykładami pychy, samolubstwa, szaleństwa i klęski nie są w jego [Ibsena] dramatach czar­ne charaktery w wulgarnym te­go słowa znaczeniu, lecz ludzie, którzy byliby bohaterami w zwy­kłej powieści, czy melodrama­cie."

Z twierdzeniami Bernarda Shaw można dyskutować, ale można się chyba zgodzić, że da się je odnieść do niektórych po­staci Ibsena i właśnie do proble­mowego bohatera sztuki "Przed wschodem słońca". Chronologia wyklucza możliwość wzajemnego oddziaływania poglądów pisarza angielskiego i niemieckiego, ale wspólność zapewnia ich Ibsenowskie źródło. Alfred Loth spełnia dokładnie wszystkie wy­liczone przez Bernarda Shaw warunki negatywnego idealisty, a klucza do interpretacji zarów­no całej sztuki, jak i jego po­staci trzeba szukać w ibsenizmie.

O szlachetności Lotha i jego ofiarności dla ideałów wiele sły­szymy, ale w rzeczywistości wi­dzimy tylko aroganta opętanego ideałem prymitywnej eugeniki. Jeśli nie pije, to tylko ze wzglę­du na swe bezcenne, otaczane celebracją gonady; z tegoż względu obrzydza ludziom dob­re cygara, a przemęczonemu do­ktorowi Schimmelpfennigowi ża­łuje czarnej kawy. Demonstra­cyjne domaganie się mleczka w czasie jednodniowej wizyty w obcym domu należy do tego sa­mego systemu obrzydzania życia otoczeniu: nawet największy fa­natyk mleczności mógłby spokoj­nie, będąc w gościnie, raz czy dwa napić się rano białej kawy, zwłaszcza że kawa ta była i jest w rodzinach czy to Krause czy Pifke zawsze zbożowa, bez względu na stan rodzinnych fi­nansów.

Cała rzecz nie w tym, czy Loth jest dobrym czy niedobrym socjalistą, ale w tym, że od po­czątku sztuki jest nieznośnym fanatycznym, bezczelnym egoistą. Jego nikczemność w finale nie stanowi już zaskoczenia, a kompromitacja jego postaci dobrze świadczy o dojrzałości i huma­nizmie młodego debiutanta - autora sztuki. Z Ibsena wyczytał on to samo, co Shaw, a mianowi­cie, "że postępowanie ludzkie musi być usprawiedliwione ży­ciowymi konsekwencjami, a nie żadną zgodnością z jakąkolwiek zasadą czy ideałem". Jeśli przyj­mie się to zdanie za podstawę podejścia do sztuki Hauptman­na, śmiało można ją przenieść z mauzoleum historii dramatu na scenę współczesną.

Aby tego dokonać, trzeba prze­de wszystkim zatroszczyć się o rolę Lotha. Nawet bez pamięci o poglądach Ibsena, czy znajo­mości eseju Bernarda Shaw, jest w tekście sztuki dość materiału do zastanowienia się nad posta­cią, wokół której skupia się ca­ła akcja sztuki; poprzez analizę psychologiczną jednostki można dojść do wykładni sensu całości dzieła.

Tymczasem w ujęciu Olgierda Łukaszewicza rola pozostała nie posiadającą trzeciego wymiaru, płaską kartą papieru, do tego nie zapisanego. Jest zbudowana na jednym tylko motywie: nie­dojrzałości. Oglądamy Lotha ja­ko miłego skądinąd młodzieńca, który nie bez wdzięku wypowia­da z uśmiechem swoje kwestie, a w końcu, jak się to często zda­rza właśnie osobom niedojrza­łym, zląkł się czegoś, i uciekł. Z roli nosiciela głównego i do dziś aktualnego problemu Hauptmanna nie pozostało nic.

Jak natomiast dobre aktorstwo przekazujące zawsze zrozumiałą ludzką prawdę może przełamać bariery odmiennych poetyk i czasów, pokazała Joanna Żół­kowska jako Helena. Zgodnie z zasadami reprezentowanej przez sztukę szkoły naturalistycznej, nie ma w jej roli ani szlachet­nych sentymentów, ani rysów uciśnionej niewinności. Po czte­rech latach życia wśród ze­zwierzęconych ludzi dziewczynie nic już nie jest obce; kanciastość manier, strój i charakteryzacja dalekie od cukierkowej urody, wskazują nie tyle na przystoso­wanie się do środowiska, ile na nabytą twardość, stanowiącą wa­runek przeżycia choćby jednej doby. Udało się również Żół­kowskiej osiągnąć to, czym zachwycił się Theodor Fontane u pierwszej odtwórczyni roli - El­sy Lehmann: pokazania witalności Heleny i ujawniającej się w chwilach odprężenia radości (na przykład w scenie opowiadania o komicznych przeżyciach z in­ternatu gminy pietystycznej w Herrnhut). Prawda psychologicz­na jest tu zgodna z postulowa­nym przez założenia sztuki uwa­runkowaniem społecznym.

U Gerharta Hauptmanna Hele­na kończy samobójstwem; jak przystało na dobrze zbudowaną sztukę kordelas myśliwski wisi na ścianie od pierwszego aktu.

Jeśli (jak reżyser obecnego przedstawienia) uznamy takie rozwiązanie za nazbyt melodramatyczne, powstają trudności in­nego rodzaju: Helena Krause nie jest skomplikowaną heroiną Ibsenowską, która powoli dochodzi do pewnych konkluzji, a zwła­szcza już nie jest Norą Helmer. Jej ucieczka z domu w finale wprowadzonym w Warszawie stanowi kontaminację sztuki Hauptmanna akurat nie z tym dziełem Ibsena, z którym łączy ją wspólność problematyki; jak już powiedziano, powinowactwa dotyczą postaci Lotna.

Ocalenie, czy zguba Heleny nie stanowi jednak aż tak zasadni­czej sprawy, by warto się o nią wadzić z reżyserem, podobnie zresztą jak o dokonane przesu­nięcie całego aktu II i znacznej części IV do prologu sztuki. Is­totne jest, co zrobiono, aby, sko­ro nie udało się już zinterpreto­wać sztuki poprzez postać Alfre­da Lotha, zachować przynaj­mniej wartość znakomitego u Hauptmanna obrazu środowiska. Pisarz tej miary tworzy bowiem swój obraz bynajmniej nie z in­wentarza zachowań i czynności, ani nie z kostiumów i rekwizy­tów, lecz komponuje go z do­pracowanych psychologicznie portretów. Z galerii tej, poza do­ktorem Schimmelpfennigiem gra­nym przez Wiesława Rudzkiego, pozostało niewiele.

Prawdą jest, że reżyser i ak­torzy są pozbawieni pomocy, jaką daje język oryginału, zróżnicowany od pełnego dialektu śląskiego u parobków i chłopów-milionerów (Witzdorf to w rze­czywistości Biały Kamień, dziś przedmieście Wałbrzycha przy­ległe do rodzinnego Szczawna Hauptmannów), poprzez wplecio­ne w dialekt malapropozmy pani Krause i ćwierćinteligenckie wytworności pani Spiller, aż do naleciałości i wulgaryzmów, któ­rych inżynier Hoffmann nabrał od swej prostackiej rodziny.

Czystą niemczyzną mówi tylko wychowana w Herrnhut Helena, Loth i Schimmelpfennig. Efek­tów tych nie może oddać prze­kład i nie ma tu żadnej winy tłumaczy: po prostu nie da się zastępować dialektów jednego języka przez dialekty drugiego ze względu na ich odmienne ko­notacje kulturowe: Fryzyjczyk np. nie może być Kaszubem, ani Bawarczyk - góralem podhalań­skim.

Mimo tej trudności nie ma jed­nak powodu, by role musiały ulec spłaszczeniu i przemianie w komiczne karykatury "chłopów milionowych" z wodewilu, z dodatkiem na okrasę melodramatycznego "czarnego charakte­ru" obłudnika - Hoffmanna. Tak właśnie stało się jednak w omawianej tu inscenizacji: reży­ser i zespół poszli najłatwiejszą drogą. Skoro rzecz dzieje się w renomowanym już z racji wy­bitnych przedstawień Teatrze Powszechnym i skoro mamy do czynienia z robotą wybitnych, znanych aktorów, błąd nie wy­nika chyba z braku możliwości zespołu, ale z uproszczonego po­stawienia całej sprawy. Co do oprawy plastycznej sztuki, można by się zastanowić, czy decydując się (słusznie) na pełny weryzm strojów i rekwizytów, nie warto było się odważyć na weryzm całej scenografii, nie w sensie odtwarzania dawnej rze­czywistości z Białego Kamienia, ale sceny z Lessing-Theater w dniu 20 października 1839. Gdyby całość oprawy sztuki była rów­nie wysmakowana, jak grafika w programie opracowanym przez Marcina Mroszczaka, uzyskałoby się pełny efekt stylu epoki.

Do obaw o antykwaryzm nie ma podstaw: "Przed wschodem słońca" na pewno nie jest muze­alną pomyłką repertuarową, a jeśli w omawianej tu realizacji nieco nuży i pozostawia widzów chłodnymi, to dlatego, że nie zo­stał wydobyty aktualny po dziś dzień sens sztuki, związany z jej główną rolą, a obraz dawnych problemów i obyczajów został w znacznym stopniu pozbawiony elementu, który już w scenicz­nym debiucie Hauptmanna świa­dczy o jego randze: prawdy o jednostkach ludzkich, zawsze in­teresującej bez względu na epo­kę i formację społeczną, która te jednostki ukształtowała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji