Artykuły

Nasz teatr jest rodziną

- Lubię dobry, komunikatywny teatr, w którym o czymś opowiadam, w którym coś mnie uwiera, dotyka, obraża, cieszy. Chcę mówić o tym, co we mnie głęboko siedzi, czego się wstydzę, a czasami boję - mówi Piotr Sieklucki, współzałożyciel i dyrektor Teatru Nowego w Krakowie, w rozmowie z Anką Miozgą.

Sztajgerowy Cajtung: Jest Pan aktorem, reżyserem, założycielem i dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Nowego w Krakowie. Skąd pomysł na taką inicjatywę?

Piotr Sieklucki: Chyba z pragnienia bycia niezależnym. Oczywiście nic nie wydarzyłoby się, gdyby nie wielkie przyjaźnie. Teatr od początku, czyli od 10 lat, stoi Łukaszem Błażejewskim, Tomkiem Kireńczukiem, Daną Bień i nieocenionym Januszem Marchwińskim. Razem stanowimy rodzinę. Nasze drogi się skrzyżowały i wspólnie wytyczamy ścieżki Teatru Nowego. Początki nie były łatwe, bo bez środków finansowych trudno jest robić teatr a żeby je dostać, musisz w ciągu paru lat udowodnić i pokazać miastu, ministerstwu, sponsorom, że warto. I znów pojawiają się ludzie wspaniali, jak śp. Bogdan Hussakowski, Radek Rychcik, Szymon Kaczmarek, Edward Linde-Lubaszenko, Paweł Sanakiewicz, Iwo Vedral, Dominik Nowak, którzy swoim talentem zasilają Nowy potem odchodzą, na ich miejsce przychodzą nowi i tak karuzela Nowego się kręci. Jest wspaniała Magda Kutnik ogarniająca finanse, pomagają dobrzy ludzie, jak Renata Jagocka, ludzie z kosmosu, jak Iwona Jera, a teraz aktorzy seniorzy, jak Ela Karkoszka czy Anna Polony i masa młodych aktorów. Więc jest dobrze!

Sz. C.: Współczesne trendy teatru w Polsce wydają się być coraz bardziej odważne: nierzadko oglądamy sceny brutalne, ociekające seksem czy balansujące na granicy perwersji a nawet pewnego dziwactwa, o wulgarnym języku nie wspominając. A jaki jest teatr Piotra Siekluckiego?

P. S.: Nie wiem, czy można mówić o Teatrze Piotra Siekluckiego, bo podkreślam, że nasz teatr jest rodziną, jest trochę ukształtowany na schemacie włoskiej mafii z akcentami rosyjskiej miłości. Jeśli chodzi o moje prace reżyserskie, są one różne i nie wiem, czy można mówić o moim stylu. Lubię dobry, komunikatywny teatr, w którym o czymś opowiadam, w którym coś mnie uwiera, dotyka, obraża, cieszy. Chcę mówić o tym, co we mnie głęboko siedzi, czego się wstydzę, a czasami boję. W tym moim wstydzie poznałem wspaniałego Łukasza, który jako performer jest moim scenografem i pomaga opowiedzieć mój lęk obrazem. Doskonale rozumiem się z Januszem Marchwińskim, który jak mało kto rozumie mój teatr i mój lęk. Lubię wiedzieć, o co chodzi, o czym chce mi powiedzieć reżyser. Nie znoszę bełkotu. Nie wierzę, że "Hamleta" robi się teraz po to, by pokazać swoje wewnętrzne namiętności i sprzeczności. Dlatego na dziesięciolecie Nowego, na początku 2016 roku, wystawimy "120 dni Sodom" Markiza de Sade, bo dziesięć lat męczę się z nim.

Sz. C.: Uchodzi Pan za skandalistę i prowokatora. Nie boi się Pan, że teatr, który tworzy, jest zbyt kontrowersyjny? Szczególnie w takim mieście jak Kraków?

P. S.: Ten skandal i łatka teatru pedalskiego jest fałszywy. Skandale przyprawiają ci opinię, która zostaje już do końca. Jedyną pedalską rzeczą było "Lubiewo" wśród wysypu świetnych spektakli Rychcika, wśród spektakli komediowych, jak "Griga", "Lęki poranne" z Edwardem Linde-Lubaszenko i Sanakiewiczem, wśród spektakli dowcipnych. Ale najprościej przykleić komuś łatkę. Ok, niech i tak będzie. Cieszę się, że do nas przychodzi widz, że to właśnie do Nowego najczęściej przychodzi Prezydent Miasta. A skandale były, oczywiście, ale nie stanowiły 100% naszej działalności. Nadmienię, że zajmujemy się również seniorami z Małopolski, w programie 60+ Nowy Wiek Kultury, a program Be Brave został stworzony z myślą o młodych. To jest społeczny aspekt Nowego. Bardzo ważny!

Sz. C.: Nie ma Pan wrażenia, że w Warszawie czy Wrocławiu byłoby zdecydowanie łatwiej? A może Kraków to świadomy wybór, by zrobić coś, co zmieni jego myślenie o poukładanym "grzecznym teatrze"?

P. S.: Kraków 10 lat temu rzeczywiście był wyzwaniem. Teraz jest inaczej. Dużo się zmieniło, bo i świadomość ludzi kultury się zmienia, stajemy się bardziej otwarci. Kraków jest wspaniałym miastem, a gadanie, że tu się nic nie robi, tylko pije i udaje, że robi sztukę, jest brednią i idiotyzmem. Najłatwiej jest oceniać i puszczać bąki bezsensownymi artykułami, że Kraków to leniwy stan umysłu. Kraków na początku naszej drogi nie był nam przychylny za dużo słów, jeden nasz skandal obijał się o wszystkie ściany. Teraz jest inaczej. Byliśmy pierwszymi, którzy wokół spektakli zaczęli robić spotkania tematyczne, zapraszać polityków. Jako pierwsi zorganizowaliśmy prezydenckie debaty o stanie kultury z kandydatami na prezydenta miasta. W słusznych sprawach były spotkania z Anią Grodzką i Joanną Senyszyn. Naszym najbliższym gościem będzie Jerzy Urban, przy okazji spektaklu "My z ZMP". Dziś warsztaty, spotkania okołospektaklowe, robią wszyscy w Krakowie. Dekadę temu tak nie było. Więc, widać, płyniemy. Jeszcze dużo przed nami. Na szczęście nie dopadł nas jeszcze marazm teatru ze stałą dotacją. Rok w rok musimy walczyć i zdobywać środki.

Sz. C.: Jaka jest więc pozycja Teatru Nowego (prywatnego!) na teatralnej mapie Krakowa, obok takich teatrów jak Narodowy Stary Teatr, Teatr im. Juliusza Słowackiego czy Teatr Ludowy?

P. S.: Pozycję naszego teatru wciąż cementujemy ale nie chcemy go zabetonować, jak inni zabetonowali swoje instytucje. Obwarowali się i boją wpuścić kogokolwiek, a najbardziej boją się kogoś zdolniejszego. Nie musimy konkurować i ścigać się z innymi krakowskimi scenami. Tu nie Warszawa! Mamy też inną pozycję finansową, by spierać się z jakąś Łaźnią. Nas nie interesuje spór, kto więcej i szybciej, i efektowniej. Ważne jest, o czym chcemy mówić i po co. Dziś najłatwiej jest robić koprodukcje, oddawać odpowiedzialność i kasę na zewnątrz. Wtedy, jeśli spektakl odniesie sukces, to ten sukces jest mój, porażka to wina koproducenta. W tym roku czekają nas jeszcze sceniczne debiuty i w nich upatruję radości i sukcesu.

Sz. C.: Początki spektaklu "Griga", opartego na tekstach Antoniego Czechowa, sięgają jeszcze czasów studenckich w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Proszę przybliżyć okoliczności jego powstania.

P. S.: To chyba wynikało z wolnego czasu w szkole teatralnej. Wspólnie z Dominikiem Nowakiem i Anetą Wirzinkiewicz postanowiliśmy zrobić spektakl. Akurat siedziałem w opowiadaniach Czechowa, które są i dowcipne i mądre. To wspaniała i wielka literatura. Opowiedzieliśmy spektaklem nasze przyszłe życie! Nasze Za pięćdziesiąt lat spotkanie pełne żalu i frustracji zawodowej taka impresja na temat naszego zawodu.

Sz. C.: "Grigę" gracie z powodzeniem już ponad 10 lat. Zjechaliście z tym tytułem dobry kawał nie tylko Polski ale i świata. W czym tkwi fenomen tego spektaklu? A może to Czechow jest ponadczasowy?

P. S.: Fenomenem jest literatura Czechowa. To ona jest ponadczasowa, bo patrzy na życie. Nie ocenia go, a jedynie pokazuje jego odcienie. Radości i smutki. Przez życie można przejść wspaniale, ale można też i podle. Najważniejsze w życiu, jak pisał Bartoszewski, to by być przyzwoitym. Taki wniosek wysuwa też Czechow. Życie jest za krótkie, by się szarpać i sobą poniewierać. A sukces spektaklu może tkwi w tym, że widz może się napić z nami wódeczki, pośmiać się, a na końcu zostaje gorycz minionego życia, bo trzeba odejść.

Sz. C.: W Waszym spektaklu alkohol leje się strumieniami. W końcu rzecz dzieje się w Rosji, gdzie wódka to chleb powszedni. Alkohol wyzwala, rozwiązuje języki, pozwala na prawdę?

P. S.: Ojjj trudno jest mówić o wódzie. Odwieczne pytanie, czy istnieje coś takiego, jak kontrolowane picie? Czym ona jest? Wódka czasami pomaga, ale bywa z nią jak z cyrografem. Coś za coś. Moc za dusze. Poczucie nieśmiertelności za uzależnienie. Smutne bywają dni, kiedy czujesz, że nie możesz wyjść. Ciężkie bywają chwile, kiedy osiągasz dno. Jak wyjść z tej spirali zdarzeń? O tym jest nie tylko "Griga", ale i nasz ostatni świetny spektakl "Wysocki. Powrót do ZSRR". Chwile picia są piękne, bo dają poczucie piękna, ale jak wiedzieć, kiedy przestać kolorować świat?

Sz. C.: Skąd u Pana ta fascynacja Rosją? Jak widzi ją Pan, obywatel Polski, rocznik 1980?

P. S.: "MOJA Rosja" wzięła się z fascynacji literaturą i muzyką rosyjską. Dlatego sam śpiewam po rosyjsku. Z Rosją jest tak samo jak z wódą nie zrozumiesz jej, jest piękna ale i niebezpieczna, no i uzależnia. Ja kocham rosyjskiego człowieka, choć on da mi za tę miłość w mordę. Byłem tylko parę razy w Rosji, więc nie będę mędrkował na jej temat, ale jest fascynująca. Moi przyjaciele zdecydowanie wolą Francję czy Włochy i trudno im się dziwić. Te kraje bywają przewidywalne i zawsze przecież lepiej nam tam, gdzie jest cywilizacja. A Rosja zadziwia swoją otwartością i zaskakuje arogancją. Jak powiedział Michnik, nie ma jednej Rosji! Może powinienem powiedzieć JEDNEJ ROSJI? Bo i taki polityczny aspekt tej jedności jest. Ostatnią moją przygodą był Teatr Nowy w Łodzi, gdzie robiłem "Akimudy", proroczą powieść Wiktora Jerofiejewa, z którym zresztą bardzo często korespondujemy, a który pisał, że Rosja to kłębek bezsilności i bezkarności.

Sz. C.: Panie Dyrektorze, jakie plany na najbliższą przyszłość?

P. S.: Uruchamiamy dzięki "interwencji" Prezydenta Miasta Krakowa stypendialny program Nowy Kraków. Zapraszamy najciekawszych naszym zdaniem absolwentów artystycznych krakowskich uczelni do wspólnej przygody. To taki swoisty etat miejski. Postaramy się, by zostali w Krakowie i zasilili artystyczne szeregi, a nie uciekali do Warszawy. Jesteśmy w trakcie realizacji programu 60+ Nowy Wiek Kultury, Projektu: Aktor, programu "To (nie) jest Kantor", Be Brave, trzy premiery do grudnia no i 2016 czyli dziesięć lat Nowego.

Sz. C.: Serdecznie dziękujemy za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji