"Don Juan czyli miłość do geometrii
Drugi, obok Dürrenmatta, znakomity dramatopisarz szwajcarski Max Frisch, jest z wykształcania i z zawodu architektem. A z powołania, z wewnętrznej potrzeby - pisarzem. I to tęgim pisarzem. A więc geometryczne bryły i linie i powikłany gąszcz ludzkich wnętrz, symetria - i kapryśny zygzak losu, wykluczające wszelkie niespodzianki matematyczne obliczenia i pewniki - i nieobliczalny przypadek czy trudne do ujarzmienia elementy ludzkiej natury, kształtujące człowieczy los.
Stąd: "Don Juan i geometria". Tęsknota za ideałem harmonii, oślepiającej jasności, za tym wszystkim, co umownie wyraża geometria - i bunt przeciw prawom ludzkim i Boskim, przeciw prawom natury, utrzymania gatunku, ślepego przyciągania płci, przeciw wszelkim uczuciom, igraszką których jest homo sapiens. Żałosny bunt i żałosna ucieczka donikąd, skąd może być jeszcze tylko żałosny powrót w kapitulacji a więc problem, który przewija się w całej niemal dotychczasowej twórczości autora "Homo Faber". "Don Juan" jest sztuką przekorną i jest sztuką bezlitosną. Przekorną - wobec setek literackich i muzycznych wcieleń Don Juana. Bezlitosną - w kompromitacji nie mitu, lecz postawy, w kompromitacji wszelkiego buntu.
FRAPUJĄCA jest literacko ta przekorność w ukazaniu postaci i losu Don Juana. Jest więc Frisch polemicznie przekorny przede wszystkim wobec pierwowzoru literackiego Tirso de Moliny "Uwodziciel z Sewilli" jak i częściowo wobec bohatera molierowskiego, którego pochłania piekło, posługując się posągiem Komandora. U Frischa Don Juan inscenizuje sam tę historię z pomnikiem Komandora ( pomaga mu w tym rajfurka Celestyna), a "piekielne czeluście", które go żywcem pochłaniają, to zapadnia, połączona z piwnicznym wyjściem. Za cenę tej zainscenizowanej legendy, Don Juan żąda jedynie celi klasztornej, w której - umarły dla świata, ale stanowiący też dla niego wieczną przestrogę - mógłby spokojnie zajmować się ukochaną geometrią. Ale Frisch skazuje swego bohatera na gorszą od konwencjonalnych ogni piekielnych kompromitacje.
Już Shaw zakpił z Don Juana, każąc mu swej parafrazie hiszpańskiego mitu ożenić się z donną Anną. U Frischa Don Juan ulegnie jednej, jedynej kobiecie - Mirandzie, wczorajszej kurtyzanie a dziś bogatej owdowiałej księżnej. Wymarzona cela klasztorna rozrasta się monstrualnie do 44 pokoi a geometrię trzeba będzie godzić - z kołyską. Bo nie ma ucieczki od praw natury i nie ma ucieczki od ludzi.
Tylko że ten truizm ma sztuce Frischa gorzki smak klęski, więcej: kapitulanckiej beznadziejności. Sztuka nie należy na pewno do szczytowych osiągnięć autora "Andorry", ani intelektualnych ani warsztatowych. Pada ze sceny wiele banałów, pointa - wyczuwana już w scenie "zapadnięcia się" bo.... za bardzo jest rozbudowana, dwie ostatnie sceny napisane są w innej, jakiejś poszarzałej tonacji. Ale, jeśli ma się w zespole takiego aktora, jak Andrzej Łapicki (przeszedł ze Współczesnego do Dramatycznego), to warto chociażby dla niego sztukę tę wystawić, zwłaszcza że w inscenizacyjnej propozycji Ludwika René oraz w aktorskiej interpretacji sztuki, tragikomedia o beznadziejności i bezpłodności wszelkiego buntu przybrana została w maskę tragifarsowej intelektualnej drwiny, olukrowanej wyrozumiałym uśmiechem dystansu. I René i Łapicki demonstrują tylko na scenie frapujący, rozpisany na pełny spektakl, przekorny literacki pomysł Frischa, starając się wraz z pozostałym zespołem wydobyć nie tyle filozoficzną dość miałką zresztą, warstwę utworu, co jego walory niezbyt absorbującej intelektualnie, w miarę perwersyjnej zabawy. I chyba słusznie. Bo po znanych u nas powieściach "Stiller" i "Homo Faber", po oglądanych sztukach "Biedermann i podpalacze" i "Andorra" trudno doszukać się w "Don Juanie" tego samego pisarza, który tak zaciekle od lat już dwudziestu procesuje się i mocuje ze światem, ukazując współczesnego człowieka w dramatycznych, zagęszczonych konfliktach naszej współczesności, z ambicją wymierzania jej sprawiedliwości.
W "DON JUANIE czyli miłości do geometrii" starcie człowieka ze społecznością jest tylko pozorne, pozorne są więc i konflikty, a konflikt czołowy wyraża okrzyk Don Juana: "Cóż to za okropność, że człowiek nie stanowi sam całości!". A na panseksualnej obsesji nie zbuduje się dramatu, który przemawiałby językiem współczesności o współczesnych sprawach do współczesności. Można zbudować tylko groteskę lub tragifarsę. Czyli pokazać Don Juana piorącego pieluszki. Ale taki Don Juan nie jest nawet śmieszny jest żałosny. Teatr Dramatyczny postarał się, by był - zabawny.