Artykuły

Dolce Vita?

Na koniec niemal wszyscy muzycy wraz z dyrygentem stają na scenie - pierwsza, opera Roxanny {#au#2679}Panufnik{/#} to poniekąd dzieło autotematyczne. Poniekąd, ponieważ akcja opery "The Music Programme", której światowa premiera odbyła się w piątek w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, nie rozgrywa się w operowym teatrze, ale w środowisku muzyków. Nie dotyczy tworzenia czy też percepcji dzieła operowego, lecz podejmuje problem relacji artystów i urzędników we współczesnym świecie - temat tak szeroki, że wystarczyłoby go na wielogodzinne i wielowątkowe dzieło, a nie krótkie i kameralne, jakim jest opera Roxanny Panufnik. Libretto napisał amerykański pisarz Paul Micou w oparciu o własną powieść, ogniskując jak w soczewce najistotniejsze jej wątki. To, co stworzyła Panufnik, nakłada na nie siatkę dodatkowych znaczeń, tak że w rezultacie powstał swoisty mikrokosmos. Gdzieś w Afryce, w tropikalnym niby-landzie, grupa muzyków z różnych stron świata żyje w na poły artystycznym, na poły naukowym ośrodku finansowanym przez ONZ. Tę ekscentryczną komunę nawiedza inspektor mocodawcy, by zbadać sensowność i produktywność prowadzonych w niej działań. Dziewięć niedługich scen opery wystarcza, by - mimo iż mają one zabawny charakter - nakłonić widza do poważnych rozmyślań nad kondycją współczesnej sztuki i jej znaczeniem w ludzkim życiu. Wnioski, jakie można wyciągnąć z doświadczenia "The Music Programme", nie są wcale jednoznaczne.

Paul Micou nie oszczędza nikogo. Z jednej strony mamy nudnego i zapiętego pod szyję urzędasa, z drugiej strony muzyków, których artyzm stoi pod dużym znakiem zapytania. Są jak stado egzotycznych motyli ubarwiających monotonny krajobraz, ale wiodą na ogół próżniacze życie, a sztuka zajmuje ich tyleż samo, co sączenie drinków i wylegiwanie się w cieniu. Jakakolwiek kreacja ma tu karykaturalny charakter - pianistka Eleonora, trzymając kieliszek w ręku, od niechcenia przegrywa utwory Mozarta, a jej mąż, równie ambitny jak przewrażliwiony kompozytor, przeżywa męki, próbując zapisać jedną nutę. Nudę i piekło tworzenia dobitnie podkreśla inscenizacja, zatapiająca scenę mdłym światłem i otaczająca bohaterów nieruchomymi postaciami afrykańskich zwierząt, w której gest przesypywania piasku urasta do rangi symbolu.

Nic dziwnego, że widz podzieli początkowo nieufność amerykańskiego biurokraty, który chce wiedzieć, jak pożytkowane są pieniądze podatników.

Wszak pierwszy uczestnik międzynarodowego programu muzycznego, którego spotyka na swej drodze, upija się właśnie w barze.

Z biegiem akcji sprawa komplikuje się coraz bardziej. Inspektor przeżyje wprawdzie w obozie wiele zachwytów i w ich wyniku pozytywnie zaopiniuje prowadzoną w nim pracę, ale będą one rezultatem odurzenia seksapilem zmysłowej Eleonory oraz niemałą dawką narkotyku. Do sztuki i żyjących z niej ludzi przekona go nie jej siłą i piękno, lecz misternie uknuta intryga. W tej przewrotnej powiastce o miejscu i znaczeniu sztuki we współczesnym, rządzonym przez bezduszne mechanizmy rynku świecie, w którym rozmaici wrażliwcy próbują stworzyć sobie bezpieczny azyl, honoru muzyków przychodzi bronić Roxannie Panufnik. Muzykę, którą stworzyła do opery, trudno obronić przed zarzutem eklektyzmu.

Nawiązania do rozmaitych idiomów muzycznych narzuca sam pomysł rozegrania akcji w środowisku muzyków, z których każdy ma ściśle określone korzenie i fascynacje - Bacha, Mozarta, muzykę jazzową, afrykańską, orientalną czy latyno-amerykańską. Panufnik odwołuje się do nich czasem mniej, a czasem bardziej bezpośrednio. To używa charakterystycznego instrumentu, wplata niby komentarz migawkową figurację, odsyłającą do barokowego basso continuo, nawiązuje do określonej muzyki jedynie kolorem bądź charakterem brzmienia, a czasem sięga po niemal dosłowny cytat. Korzysta tyle z dawnych muzycznych tradycji, ile z mód ostatnich dekad, przede wszystkim muzyki repetytywnej, zwanej minimal, charakterystycznej choćby dla Michaela Nymana, którego kompozycje przywodzi na myśl finał opery. Tym, co jednoczy ten - jak go nazwano w programie - "płodozmian idiomów" i tę "karuzelę stylistycznych klisz", jest instrumentacja, stworzona z dużą wyobraźnią i maestrią. Brzmienie kameralnego, kilkunastoosobowego zespołu determinuje tu pomysłowe użycie instrumentów o egzotycznym, jakby odrealnionym, dźwięku, jak harfa, wibrafon, klawesyn czy wiele instrumentów perkusyjnych. W centrum całej kreacji znajduje się ludzki glos, z jego bogatymi możliwościami ekspresji, czego kompozytorka także stara się dowieść. Nie wszyscy wykonawcy radzą sobie na równi z postawionymi przed nimi zadaniami, ale na najwyższe uznanie w siedmioosobowej, międzynarodowej obsadzie zasłużyła bez wątpienia Heather Shipp w partii Eleonory - w jej osobie piękny mezzosopran, świetna technika i aktorski talent połączyły się w przekonującą, wyrazistą całość. Właśnie za pomocą głosu w modlitewnym hymnie na cześć muzyki, który intonują mieszkańcy obozu, Roxanna Panufnik składa w swej operze hołd sztuce, dzięki której człowiek może doświadczać absolutu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji