Artykuły

Dziady na bogato i wesoło

Nie oszukujmy się - twórczość dziadka Adama Mickiewicza nie budzi wśród nas współczesnych szczególnego entuzjazmu. Tak więc informacja, że Michał Zadara przekłada wszystkie części "Dziadów" na deski teatru i to w całości, jakoś mnie nie zelektryzowała. A fakt, że spektakl ma trwać blisko pięć godzin, wręcz przygnębiła.

Miłość do sztuki wymaga jed­nak wysiłku. Tak więc z grupą czterystu desperatów zasiadłem na widowni Teatru Polskiego we Wrocławiu. Część pierwsza, jak się spodziewałem, co prawda zrealizowana z niemałym rozma­chem (na scenie pojawia się las, a między drzewami jeździ samo­chód), nie porwała. Archaiczny język przeszkadza i wymaga najwyższego skupienia. Za to za­skakująco się kończy - zdaniem trupa "i tu urywa się rękopis".

Przerwa i rusza druga część dramatu Mickiewicza. Tym razem Zadara zabiera nas w świat du­chów. Nic w tym jednak dziwne­go. Przecież to część poświęcona wywoływaniu zmarłych. No tak, ale jak on to zrobił! Reżyser jest bliższy stylistyce horroru "Blair Witch Project" i współczesnej komedii niż teatrowi XIX wieku, kiedy powstał dramat. Proszę się jednak nie obawiać. Twórcy zrobili to ze smakiem i w dobrym guście. Dodam, że aktorzy mieli do dyspozycji wyłącznie gest i ruch. Wykorzystali je znakomicie.

Publiczność skutecznie wy­łapywała wszystkie smaczki i śmiała się. Najlepiej złapał kon­wencję Guślarz, czyli Mariusz Kilian. Aktor nawet jak stał w cieniu (dosłownie) i nie wygła­szał kwestii, i tak skupiał uwagę rozbawionej widowni.

Nie mogę nie docenić sceno­grafii. Dwukondygnacyjne ruiny budynku robiły wrażenie.

Kolejna przerwa i przed nami najdłuższa część przedstawiana w tym sezonie, czyli czwarta. Na scenie pojawia się prawdzi­wy drewniany dom z dachem i ścianami. Jego mieszkańców, księdza (Wiesław Cichy) i dwie dziewczynki odwiedza Guślarz (Bartosz Porczyk). I zaczyna się coś absolutnie niezwykłego. Guślarz jest nieszczęśliwie zako­chany, co wpędza go w obłęd. Wdaje się w dialog z księdzem. Choć z czasem przeradza się on niemal w monolog.

Porczyk w swojej roli jest fe­nomenalny! Posługuje się staro­dawnym tekstem z niewiarygod­ną łatwością. Znakomita dykcja, intonacja, pauzy itd. czynią, że wszystko, co mówi, jest zrozu­miałe i nie pozwala nie słuchać go. Po prostu szaman słowa. To jednak nie wszystko. Artysta ani na chwilę nie przystaje. Chodzi, biega, gra na pianinie, śpiewa, krzyczy oblewa się wodą, macha nożem, miota się po podłodze. I to wszystko bez ustanku przez ponad dwie godziny. Nie wspo­mnę, że ani razu się nie pomylił. To prawdziwa kreacja, która przejdzie do historii polskiego teatru. Najtrafniejszy komentarz, jaki usłyszałem po spektaklu to: "Porczyk nie jest człowiekiem". To prawda, jest zwierzęciem teatralnym. O owacjach na stojąco chyba nie muszę wspominać. No może o reakcji, kiedy Porczyk jako ostatni wyszedł na scenę, aby się ukłonić. Widzowie reagowali niczym na koncercie gwiazdy rocka. Gwizdy, piski, okrzyki - prawdziwa wrzawa.

"Dziady" Michała Zadary to prawdziwe wydarzenie. Zrób­cie wszystko, aby je przeżyć. Dodam, że w przyszłym roku Za­dara zapowiada trzecią część, w kolejnym wszystkie uzupełnienia Mickiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji