Fotoplastikon
Krzysztof Bizio jako dramaturg debiutował zaledwie kilka lat temu,a już po raz kolejny trafia do Teatru Telewizji. Krystyna Janda wystawiła jego sztukę "Porozmawiajmy o życiu i śmierci", Anna Augustynowicz - "Toksyny". Teraz Piotr Łazarkiewicz przygotował telewizyjną premierę "Fotoplastikonu"
Dorota Wyżyńska: Z czym kojarzy się Panu fotoplastikon? Pierwsze skojarzenie.
Piotr Łazarkiewicz: Obcowanie z tajemniczym, magicznym światem, którego nie jesteśmy w stanie do końca rozpoznać i nazwać. Seria obrazów, które wciągają nas swoją intensywnością, głębią, a jednocześnie bardzo szybko się zmieniają. Chcielibyśmy, aby ten poprzedni trwał jeszcze choć przez chwilę, a już pojawia się następny. Niedosyt, niedopowiedzenie.
Podobnie postępuje Krzysztof Bizio. Przedstawia nam kolejne obrazki z życia mieszkańców pewnej kamienicy od 1919 r. do czasów współczesnych. Zagląda do okien swoim bohaterom w momentach z pozoru zwyczajnych, a jednak szczególnych.
Krzysztof opowiada o zwykłych ludziach, takich, którzy pierwsi nie szturmują barykady. Przygląda się ich dążeniu do ustanowienia ładu, harmonii w otaczającym ich świecie. W związkach uczuciowych, w relacji z najbliższymi. Pojawienie się niespodziewanego gościa powoduje, że skrywane emocje wybuchają, że to, co dookoła, trzeba nazwać od nowa. Trzeba zdobyć się przynajmniej na próbę odwagi w bezwzględnym spojrzeniu w lustro - na swojego partnera, siebie. Niezależnie od czasów, w których rozgrywa się kolejna opowieść, te wyzwania są podobne.
Ale jednocześnie wszystko rozgrywa się w konkretnym czasie. Na ile to, co dzieje się za oknami - zawirowania historii - jest tu istotne?
- Ta wielka historia jest tylko tłem. Ale jest. I postacie są bardzo precyzyjnie w nią wpisane. Wielka historia determinuje ich zachowania, ich sposób myślenia. Akcja rozgrywa się mieście, które przed wojną było częścią Niemiec. Krzysztof pisząc, myślał o Szczecinie, w którym mieszka. Ale w scenariuszu telewizyjnym zatarliśmy te konkrety. To może być Szczecin, to może być Wrocław, w którym zresztą kręciliśmy zdjęcia.
Dookoła zdarzeń opisywanych przez Bizio toczą się wielkie procesy dziejowe, zmienia się świat, polityka. A lokatorzy kamienicy próbują szukać harmonii swojego świata. Ciągle od nowa. Bez końca.
Dla Pana zmieniający się czas akcji był pretekstem do zmian w sposobie opowiadania, filmowania kolejnych historii.
- To mnie w tym scenariuszu szalenie pociągnęło. Starałem się opowiedzieć te sześć historii przy użyciu środków, czy raczej z pewnym nawiązaniem do środków, którymi posługiwało się kino danych czasów. Każda z części różni się sposobem filmowania, rytmem, montażem, rodzajem zabiegów reżyserskich i aktorskich.
"Fotoplastikon" to już kolejny tekst Krzysztofa Bizio, po który Pan sięga. Co Pana inspiruje, intryguje w jego utworach?
- To, co pisze Krzysztof Bizio, jest moim zdaniem z ducha najlepszych polskich filmów dokumentalnych. Tym, jak patrzy na świat, na pozornie błahe "detale życia", przypomina mi sposób opowiadania we wczesnych filmach Krzysztofa Kieślowskiego. Jest precyzyjny, jego utwory mają silny przekaz. Szuka elementów gry pomiędzy postaciami, a także prowadzi swoją grę z widzem. Przez to wciąga nas w wewnętrzny świat swoich bohaterów. Życzę mu jak najlepiej. Nie mam wątpliwości, że jego teksty będą grane w teatrach. I za kilka lat zostanie klasykiem (czego mu akurat nie życzę). Na szczęście mieszka w Szczecinie i ma co robić. Jest świetnym architektem, prowadzi biuro architektoniczne, wykłada na Politechnice Szczecińskiej. A to wszystko chroni go dość skutecznie przed rozmaitymi "giełdami" i modami na taki a nie inny design teatru.
O "Fotoplastikonie", swoich w nim rolach i pracy na planie, opowiadają aktorzy Maria Peszek i Adam Woronowicz
MARIA PESZEK
Są takie momenty w życiu, kiedy wydaje nam się, że czas się zatrzymał. Możemy nadmuchać sobie wymyśloną bańkę z piany i zamknąć się w niej przynajmniej na chwilę. Bohaterowie "Fotoplastikonu" tak właśnie robią. Życie się toczy, a oni tkwią w wymyślonym świecie. Scena, w której występuję, rozgrywa się w 1951 r. w rodzinie przesiedleńców, którzy od niedawna mieszkają w kamienicy. Moja postać jest skromną nauczycielką, mężatką, matką. Pewnego dnia w domu pojawia się niezapowiedziany gość. Być może gdyby za oknem nie padał deszcz, gdyby zabrakło im odwagi i nie było dziwnej bliskości, to nigdy by się to nie wydarzyło. Siedząc nad szklankami herbaty, popatrzyli na siebie. To się zdarza. Ta relacja między nimi jest o tyle skomplikowana, że on jest ubekiem. Nie wiemy, jakie są jego intencje wobec tej rodziny. Jakie są jego plany w stosunku do jej męża. Jest w tym dodatkowo element niebezpieczeństwa i upokorzenia dla niej. Krzysztof Bizio pokazuje nam ludzi pogodzonych ze sobą, akceptujących swoje życie, ale chyba nie do końca szczęśliwych. I wystarczy jeden moment, jedna bańka mydlana, a decydują się na coś, co ich samych zaskakuje. Inspiracją był dla nas film "Intymność", którego bohaterowie też trafili na taką boczną odnogę czasu. Nie ma powrotu. Pewnych rzeczy nie da się zatrzeć.
Praca nad tym spektaklem była bardzo konkretna. Staraliśmy się tę relację pokazać poprzez spojrzenia, gest. Tak aby widz do końca nie wiedział, czy oni są rzeczywiście sobą zauroczeni, czy to namiętność, czy gra. Grając tę postać, dużo myślałam o mojej babci. Bo w tej stylowej fryzurze, w sukience w groszki wyglądałam zupełnie jak ona w młodości. Moi dziadkowie też byli przesiedleńcami. Rekwizytem, który łączy kolejne nowele w "Fotoplastikonie", jest pozytywka. Od niedawna też mam taką pozytywkę. To pamiątka po mojej babci. Mała karafka na nalewkę, która podniesiona do góry gra "Fale Dunaju". Kiczowata, ale kochana. Dawniej przedmiot zakazany. Babcia nie pozwalała jej dotykać. Pamiętam, że jako dzieci podczas rodzinnych obiadów zakradaliśmy się z kuzynostwem do kredensu, żeby przez chwilę pobawić się tym cackiem. Jej dźwięki były jak zaczarowane.
ADAM WORONOWICZ
Lubię teksty, w których to, co być może najistotniejsze, ukryte jest między słowami. A słowa są tylko zwieńczeniem pewnych stanów, emocji, pragnień. Takie są właśnie dramaty Krzysztoia Bizio. Moja nowela rozgrywa się w 1919 r., a jej bohaterami są kobieta i mężczyzna, którzy w wypadku stracili ukochaną córeczkę. Rozpacz, wzajemne zarzuty, życie jak na wulkanie. Ci ludzie zostali w swoich światach. Ona cały czas siedzi w domu, ma alergię na światło, kontaktuje się jedynie ze służącą. On przeciwnie. Zanurzył się w wirze życia, spraw, interesów. Czas jest trudny. Skończyła się pierwsza wojna światowa. Trzeba działać. Ale to zdaje się on ma większy problem niż ona. Czuje się winny. Nie może wyjść ze swojej skorupy. Krzysztof Bizio pokazuje nam tych ludzi w momencie, kiedy skumulowana energia nagle wybucha. Coś się uwalnia wbrew naszym oczekiwaniom. Do drzwi puka dziewczynka w wieku ich córki. Podobno przychodziła już wcześniej, ale on ją widzi pierwszy raz. Dziwny moment, jedna chwila, która wszystko zmienia. Takie chwile zdarzają się bardzo rzadko, może kilka razy w życiu. Co będzie dalej? Tego już nie wiemy i nie staramy się widzowi sugerować. Zależało nam na uchwyceniu skomplikowanej kondycji człowieka. Cieszę się, że Teatr Telewizji sięga dziś coraz częściej po teksty współczesne. Tak ucieszyłem się ostatnio ze spektaklu "Padnij". Fenomenalna rzecz, monologi kobiet, których mężowie pojechali do Iraku. Tylko tyle, aż tyle. Musimy mówić o naszej rzeczywistości własnymi słowami. Nie wystarczy interpretować współcześnie Szekspira i Czechowa. Potrzebne są nowe, gorące teksty. Żeby tylko piszący nie miał presji, że jego dramaty muszą przetrwać wieki. Krzysztof Bizio, myślę, takiej presji nie ma. Jego utwory są bardzo skromne, ale jest w nich potencjał, który porusza. Być może coś więcej zrozumiemy z tragedii Leara, jeśli wcześniej pochylimy się nad "Fotoplastikonem" i poznamy historię ojca, który stracił ukochaną córeczkę.