Artykuły

Ja robię swoje

- Moje wejście w ten teatr na pewno nie było powszechnie akceptowane. Gdy zostałem dyrektorem Teatru Wybrzeże, nie byłem traktowany jako gdańszczanin, raczej jako człowiek obcy, jako ktoś kto przychodzi z zewnątrz. W różny sposób próbowano mnie dotykać, nakłuwać... Niektórzy ostentacyjnie nie chcieli pracować "pod tą dyrekcją"... Miałem tego świadomość, ale wiedziałem też, że się nie mogę tym karmić - z dyrektorem ADAMEM ORZECHOWSKIM rozmawia Anna Sobecka w Autografie.

Spektakl "Broniewski" Radosława Paczochy, którego premiera odbyła się w Teatrze Wybrzeże 27 czerwca 2014 r,. zdobył liczne nagrody (przypomnijmy: Nagroda Honorowa Marszałka Województwa Pomorskiego dla Teatru Wybrzeże za Spektakl Roku, Nagroda Teatralna Marszałka Województwa Pomorskiego dla Adama Orzechowskiego za reżyserię oraz dla Roberta Ninkiewcza i Michała Jarosa za rolę tytułową, Nagroda Teatralna Miasta Gdańska dla Adama Orzechowskiego za reżyserię i dla Roberta Ninkiewicza za rolę tytułową, Nagroda aktorska dla Roberta Ninkiewicza na 13. edycji Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy, tytuł najlepszego spektaklu 21. Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi i tytuł najlepszego aktora za rolę tytułową w Broniewskim dla Roberta Ninkiewicza, Nagroda POMORSKI SZTORM dla Adama Orzechowskiego za reżyserię); trójmiejskie redakcje ("Dziennika Bałtyckiego", "Gazety Świętojańskiej" i portalu Trójmiasto.pl) uznały też ten spektakl za jedno z najważniejszych wydarzeń 2014 roku. Mogli go również - w bezpośredniej transmisji - obejrzeć widzowie TVP Kultura. Więc: serdeczne gratulacje!, bo to na pewno powód i okazja do satysfakcji...

- Pewnie, że nagrody cieszą, choć nie pracujemy przecież dla nagród. Na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi była naprawdę silna konkurencja, prezentowano tam kilka głośnych spektakli, i to właśnie publiczność - bo nie było tam profesjonalnego jury - zadecydowała o uznaniu Roberta Ninkiewicza za najlepszego aktora, a samego "Broniewskiego" za najlepsze przedstawienie Festiwalu. To naprawdę dla nas radość i bardzo zaszczytne wyróżnienie. A same nagrody... cóż, one są miłe, oczywiście, ale nagradzanie w sztuce, w różnych dziedzinach twórczości, jest skazane na brak obiektywizmu; w zasadzie on jest niemożliwy. W ogóle weryfikowanie jakości sztuki jest bardzo trudne. Zawsze zależy od tego kto - jakie gremium, gdzie i w jakim momencie, w jakim kontekście - nagrody przyznaje. A do tego dochodzą mody, szum medialny, potrzeba promocji i szereg innych elementów wpływających na to, jak coś odbieramy i oceniamy...

Myślę jednak, że i temat, i bohater spektaklu, okazały się dziś interesujące i ważne dla widzów. Potwierdza to skupienie i aplauz, z jakim spotykamy się na co dzień w Wybrzeżu, i docierające do mnie głosy po prezentacji telewizyjnej (to była transmisja na żywo w TVP Kultura). Cieszę się, że tak liczne grono mogło zobaczyć "Broniewskiego". To nie jest krótkie lekkie przedstawienie, więc te pozytywne opinie i od tzw. zwykłych widzów, i od telewizyjnych fachowców, i od ludzi teatru z różnych miejsc Polski, są cenne i sprawiają radość. To była trudna materia...

To spora satysfakcja, że ta zespołowa - bo cały zespół bardzo się w to zaangażował - praca została doceniona i kawał naszego życia po raz kolejny czemuś ważnemu posłużył.

Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu tego spektaklu - oczywiście poza tym, że musiał być świetnie zagrany, to bez wątpienia - było znalezienie pomysłu na teatralny kształt tego tekstu.

- To było spore wyzwanie. Dawałem ten tekst do czytania różnym osobom, nie wszyscy się nim zachwycili. Ja jednak czułem w nim potencjał.

Zasadnicze pomysły były dwa: zderzenie starego Broniewskiego z młodym i zagranie blisko setki postaci przez dwunastkę aktorów. Już po pierwszej lekturze pomyślałem sobie, że byłoby dobrze, żeby stary Broniewski był przesłuchiwany przez młodego Broniewskiego. Ta konfrontacja młodości ze starością i rozliczenie dojrzałego Broniewskiego z drogi życiowej i artystycznej, wydała mi się interesująca. Zaś zważywszy, że w tekście pojawia się blisko sto postaci, trzeba było znaleźć taki mechanizm, który cały ten potencjał postaciowy uaktywni i zróżnicuje. Można było pewnie jeszcze coś wyświetlić, coś ukonkretnić i dopowiedzieć - zwłaszcza że mamy tu postaci historyczne, które w różnym okresie w życiu Broniewskiego są ważne - ale wiedziałem, że nadmiar nie będzie dobry, i ostatecznie pozostał obecny kształt spektaklu. Uważam, że finalny przekaz jest na tyle uniwersalny, na tyle komunikatywny, że bez problemu dociera do widzów.

Ale, wracając do początku: co zdecydowało, że ten spektakl znalazł się w repertuarze Teatru Wybrzeże? Czy decydował tekst Paczochy? - tak (dobrze?) napisany (choć wskazuje się na konstrukcję podobną do biografii Mariusza Urbanka "Broniewski. Miłość wódka, polityka")? Czy temat: Broniewski jako pewna ikona twórcy uwikłanego w politykę, i swoje uzależnienia, np. od alkoholu (a Broniewski stał się w ostatnim czasie taką "modną" postacią)? Czy może twoje, reżysera, osobiste zainteresowanie twórczością i postacią Broniewskiego?, który przecież dla tego pokolenia i kilku jeszcze musi być autorem znanym?

- Oczywiście, mój pierwszy kontakt z Broniewskim to był kontakt szkolny, lekturowy, czytałem, znałem jego wiersze, także nagrane przez samego autora - nauczycielka odtwarzała nam z płyty te autorskie recytacje. Pamiętam, jak słuchając ich, uświadomiłem sobie, że to jest niezwykle skuteczne! Ten ich rytm, klauzula, średniówka - nie wiedziałem wtedy, że tak się to nazywa, ale wiedziałem, że one mają moc. Potem, już w szkole teatralnej, pani profesor Michałowska uczyła nas właśnie mówienia wiersza - i poezja po raz kolejny objawiła mi swoją energię i ducha.

Dlaczego się do tego wzięliśmy? Dlaczego ten "Broniewski" jest? Przede wszystkim to znakomity bohater, bo to postać tragiczna! - na różnych poziomach. I ta tragiczna postać wpisuje się w bardzo burzliwe momenty naszej historii, kształtowania się Polski. Tej Polski, która wbrew pozorom jest i w tej chwili.

Pamiętam, jak po śmierci Tadeusza Różewicza pan minister mówił: "Umarł największy poeta...". Pewnie tak, ale tych wielkich mieliśmy kilku, Broniewski i jego dzieło też do tego miana pretendują. Nie zapominajmy o nim. Oczywiście, pojawiły się wystawy i płyta, nowe opracowania i "Kawior i popiół" Marci Shore, pojawiła się biografia Urbanka i pamiętnik Broniewskiego bez ingerencji cenzury, tom jego korespondencji z pierwszą żoną, Janiną Broniewską - sporo tego w ostatnim czasie... bo w minionym roku upłynęło pół wieku od jego śmierci. Odfajkowano...

Radek Paczocha pracował nad tym tekstem dużo, dużo wcześniej niż usłyszeliśmy o "Broniewskim. Miłości, wódce, polityce" Urbanka. Miał stypendium ministerialne, a jego praca nad tym tekstem była rzetelnym, badawczym działaniem i chciał, żeby ten tekst znalazł swoje miejsce w solidnym teatrze, z dobrym zespołem. No i trafił do nas.

Popatrzyłem na "Broniewskiego" jak na partyturę dającą szerokie możliwości teatralne - w samym tekście są zapisane różne formy teatru - ale i materiał na powiedzenie czegoś istotnego o naszej historii i współczesności, i pomyślałem, że chcę zrobić ten spektakl.

Bo ten Broniewski to fascynująca biografia.... Uwikłania osobiste i społeczne, uzależnienie alkoholowe i polityczne - oba poważne... to wszystko sprawiało, że Broniewski jako człowiek to intrygujący bohater sceniczny. I równocześnie, w tle niezwykły okres w historii Polski, od wybuchu I wojny, odzyskania niepodległości, przez burzliwe dwudziestolecie, II wojnę, PRL aż po lata sześćdziesiąte. To kawał historii, która się przetoczyła przez nasz kraj, nasze domy, przez życie naszych rodzin. I widzimy, jak to wszystko się ściera, wchodzi w życie poety, artysty, który chce być aktywny, bo jest wrażliwy społecznie, chce zabierać głos... który mówi o sobie: ja jestem poeta rewolucyjny.

To wszystko jest w tekście Paczochy i, mam nadzieję, w naszym przedstawieniu. I jest w nich sporo poezji samego Broniewskiego. Tak na marginesie - dałoby się pewnie ułożyć jego biografię za pomocą samych wierszy. One są w znakomitej większości świetnie napisane. I dają wyrazisty sygnał, że to co pisał, obchodziło go do żywego. Tak, to jest wspaniałe. Cieszę się, że go przywracamy do szerszej świadomości, bo z pewnością zasługuje na to. I warto przypomnieć, że on pisał i o Powstaniu Warszawskim, i o Katyniu... O tym mało kto wie, bo zostało to z jego obowiązującej niegdyś biografii wycięte, pośpiesznie zapomniane...

Chociaż na początku lat 90-tych właśnie te wiersze przypomniano...

- Tak. Ale on był tak skompromitowany jako bohater PRL-owski, a wtedy wszystko, co się wiązało z PRL-em, było programowo odrzucane! A on niestety ten PRL legitymizował...

Natomiast teraz, gdy już mamy do tego większy dystans, znamy więcej faktów, to widzimy, że ta PRL-owska machina próbowała go zniszczyć... To jest bohater, nie on jeden zresztą, który powinien się znaleźć w kręgu wnikliwego zainteresowania badaczy, bo jeszcze nie wszystko o nim wiemy. Okoliczności śmierci córki Anki choćby czy rola, jaką pełniła jego ostatnia żona, Wanda są warte szczegółowego prześwietlenia.

Mam też świadomość, że jego bogatą biografią można by obdzielić kilka przedstawień. Przedwojenny flirt z komunizmem, cała jego historia więzienno-łagrowa, kilkuletni wojenny epizod jerozolimski - to wszystko jest niezwykle ciekawe, burzliwe, intrygujące. Broniewski nigdy nie był osobą bezwarunkowo akceptowaną przez żadne środowisko.

Na festiwalu w Łodzi ktoś z widzów zapytał nas po spektaklu, czy uważamy, że Broniewski był konformistą. Wydaje nam się, że nie. Jego bunt, społeczne zaangażowanie w okresie przedwojennym, wojenna tułaczka na pewno temu przeczą. Po wojnie coś mu się ziściło, uwierzył... i chyba długo wierzył, nie zawsze szedł w kompromisy. A z czasem te hektolitry alkoholu pewnie osłabiały... nawet nie tyle społeczną wrażliwość, co własną niezależność. Bo jemu to ciągle układało się w prostą mocną poezję. Te jego wiersze wchodziły w społeczny krwioobieg. Jak napisał "Bagnet na broń" - to on odzwierciedlał stan, kondycję tamtego społeczeństwa, całego narodu. On miał ten niesłychany słuch społeczny. To też jest ważne. W tej chwili to zagłuszamy.

Oczywiście, w spektaklu cały ciężar skupia się na odtwórcach tytułowej roli, Broniewskiego, podzielonej na dwa etapy: młodego ale przede wszystkim dojrzałego poety; ich też nagrodzono. Ale ważne jest, że cały zespół jest bardzo wyrównany, choć to różne zadania (inni aktorzy grają po kilka postaci, bo - jak zostało powiedziane - było ich zapisanych w tekście około setki). Czy podczas pracy nad przedstawieniem, zwłaszcza na początku, widać było różnice pokoleniowe w postrzeganiu bohatera? Bo bez wątpienia 50-latkowie wiedzą więcej o Broniewskim, inaczej go znają niż dzisiejsi 30-latkowie.

- Ta różnica pokoleniowa jest zauważalna przy bardzo wielu tytułach. Zwłaszcza wtedy, gdy dotykamy historii - nieważne czy tej bardziej odległej czy bliższej.

Natomiast tutaj było to o tyle frapujące, że aktorzy kiedy wchodzą w materiał literacki, odbierają go najpierw na poziomie podstawowym: podoba się - nie podoba, zaraz potem wyczuwają jakiś potencjał. I tu wszyscy chcieli, że tak powiem, na maxa, choć na początku pracy nie do końca zdawali sobie sprawę, jak to się będzie na scenie opowiadało. Ja wiedziałem oczywiście więcej, choćby o przestrzeni, która tu wyraźnie determinuje działania - muszą chodzić po obrotowej scenie, a to wymaga większego wysiłku. Ale cały zespół ofiarnie rzucił się w wir tej obrotówki...

Różnica pokoleniowa... W większości to są młodzi ludzie, dojrzały Broniewski w spektaklu - to przecież też stosunkowo młody aktor, pięćdziesięcioletni - ta granica przecież się przesuwa... A prawie wszyscy mężczyźni chcieli zagrać tego starego Broniewskiego... A role damskie - Sylwia jest przecież młodą kobietą, gra dojrzałą Wandę; Janina, która jest młodą żoną i młodą matką, potem dojrzewa, to jest wciąż Agata, wciąż ta sama młoda aktorka - to są ich postaci, ich wyraziste kreacje, które znakomicie funkcjonują scenicznie. Podobnie Anka, która najpierw zjawia nam się jako dziecko, potem jest dziewczyną, która aż do samego końca, aż do śmierci jest na scenie, ale też istnieje na poziomie, nazwijmy to, metaforycznym, istotnie funkcjonuje w scenicznym życiu Broniewskiego. Ta postać też powstawała, pisała się na scenie - w pierwotnym tekście były dwie niewielkie scenki i na tej bazie trudno utkać jakąś relację między ojcem i ukochaną córką, najważniejszą kobietą w życiu Broniewskiego. Ale chyba się udało... to też zasługa Doroty.

Teraz możemy już powiedzieć o tym, jak odbierają ten spektakl widzowie, znów uwzględniając różnice pokoleniowe - jak to obserwujecie wy, twórcy: aktorzy, reżyser, na "szeregowych" spektaklach?

- Najkrócej można powiedzieć: dobrze. Ludzie są poruszeni i się wzruszają. Oczywiście, ponieważ teatr jest żywą materią, to są przedstawienia bardziej energetyczne, inne mniej, a są i takie... totalne, które zagarniają całą widownię, i to jest wspaniałe. Zazwyczaj mamy owacje stojące, więc to jest ta najważniejsza nagroda dla aktorów i dla nas wszystkich, dla twórców i całego zespołu, bo każdy jest tam poddawany tej presji koła i orderu... .

Nie ukrywam, że we mnie po obejrzeniu spektaklu pozostał pewien niedosyt, jeśli chodzi o powojenną część biografii Broniewskiego, bo oczywiście widzimy tu wspaniale, z pomysłem pokazany dramat człowieka uwikłanego w różne swoje słabości, ale gdy idzie o poetę - są wiersze "zaangażowane", walczące, rewolucyjne, a za mało jest poety-liryka: gdzie poematy "Wisła", "Mazowsze", "Anka"?

- Tak naprawdę ani tych wierszy rewolucyjnych nie ma tak wiele, ani nie pomijamy zupełnie liryki - jest "Córeczko moja miła...", wiersz o Ance, "Obrączka", "Ciała ciało" - pisany w czasie wojny, na wieść o śmierci Marii.

Bo o czym ma być ten spektakl? Nie chciałem zrobić przedstawienia o tym, że Władysław Broniewski wielkim lirycznym poetą był. To wiemy, nawet w trudnym PRL-u, kiedy był poetą nadwornym, politycznie wykorzystywanym przez system, często haniebnie zresztą. W szpitalu psychiatrycznym w Kościanie mówi: "Byłem nagradzany przez Boga rzeczą mniej wielką, liściem na wietrze i deszczu kropelką..." Dajemy drobne sygnały, nie sposób wszystkiego pomieścić nawet w trzygodzinnym przedstawieniu. Zależało mi, byśmy nie robili wyłącznie "opowieści o życiu i śmierci wielkiego poety", żeby ten spektakl był i o czymś więcej.

A co do niedosytu... hm... Docierały do mnie informacje, że wiele osób po obejrzeniu przedstawienia sięgało do poezji Broniewskiego. To dodatkowa radość, że przy tej okazji uświadamiamy widzom, jak wiele wspaniałych rzeczy napisał. Niedosyt oczywiście może pozostawać - sam mówiłem o bogactwie biografii, z której dałoby się wykroić kilka przedstawień - ale to naturalna konsekwencja decyzji, które reżyser musi podejmować. Nie jestem w stanie zadowolić wszystkich - jedni zarzucą, że za długo, inni, że nie te wiersze, kolejni, że nie dość krytycznie...

Można powiedzieć, że "Broniewski" i jego sukcesy, ten korzec nagród, który teraz spłynął - to zwieńczenie prawie dziesięcioletniej już, żmudnej pracy w Teatrze Wybrzeże, to na pewno moment satysfakcji - dla reżysera ale i dyrektora Adama Orzechowskiego, niekoniecznie hołubionego za rzetelną pracę wykonywaną przez lata w rodzinnym mieście?

- Dyrektorem byłem już wcześniej, w Bydgoszczy, tam też ciężko pracowałem i dosyć gruntownie tamten teatr zmieniłem. Ktoś to dostrzegł, nawet docenił, zaproponowano mi Wybrzeże. To że to jest moje rodzinne miasto - nie miało decydującego znaczenia. Niektórzy pewnie jeszcze pamiętają, inni pamiętać nie chcą, zresztą już wcześniej nie chcieli zauważać - tu była trudna sytuacja, i to na różnych poziomach. Moje wejście w ten teatr na pewno nie było powszechnie akceptowane. Gdy zostałem dyrektorem Teatru Wybrzeże, nie byłem traktowany jako gdańszczanin, raczej jako człowiek obcy, jako ktoś kto przychodzi z zewnątrz. W różny sposób próbowano mnie dotykać, nakłuwać... Niektórzy ostentacyjnie nie chcieli pracować "pod tą dyrekcją"... To nie odbywało się bezboleśnie. Dotykało również zespół i naszych współpracowników. Miałem tego świadomość, ale wiedziałem też, że się nie mogę tym karmić. Wiedziałem, że muszę robić swoje, nie wyznaję zasady "po mnie choćby potop", ja mam - bo muszę mieć - grubą skórę, jako osoba publiczna. Ale nie miałem sobie wiele do zarzucenia. Robiłem swoje i robiłem - uważam - dobrze. Żal mi tylko tego, że kilka naszych znakomitych przedstawień, które się pojawiały w tym okresie, programowo przemilczano, jakby zepchnięto w niebyt. Mieliśmy przedstawienia, które mogłyby spokojnie funkcjonować festiwalowo i dawałyby poczucie wartości zespołowi, aktorom - bo to jest ważne - że zespół jest zauważany. "Ach, co za zespół!" - mówi mi teraz ktoś, kto obejrzał jedno-drugie-czwarte przedstawienie. Przedstawienia z tym samym zespołem! Wiem, co mówię, jestem osobą, która - po pierwsze, trochę zna to środowisko i rządzące nim mechanizmy, po drugie, trochę się zna na teatrze. Zawsze mam do tego, co robię, stosunek umiarkowany, powściągliwy. Dość dużo wymagam od siebie, i od innych też. I to, że systematyczną, rzetelną pracą udało nam się dosyć szybko przyciągać do Wybrzeża coraz szerszą widownię, uważam za powód do szczególnej satysfakcji. Widzowie błyskawicznie, po ogłoszeniu repertuaru wykupują bilety na wiele przedstawień, inni czekają w długich kolejkach na wejściówki, niektórzy szukają jakichś znajomości, żeby wejść, kiedy "wszystkie bilety wyprzedane".

To wszystko świadczy o tym, że spełniam, spełniamy wszyscy swoje misyjne, społeczne zadanie teatru publicznego, i mało jest teatrów tak szeroko działających. Oczywiście, możemy mówić o cenie biletów - skoro jest takie zainteresowanie, dlaczego cena biletów nie jest wyższa? Uważam jednak, że jest optymalna, nie widzę powodu, żebyśmy windowali ich ceny, jako dotowana publiczna instytucja. Instytucja, która mogłaby oczywiście być dotowana lepiej. Nasza dotacja jest na tym samym poziomie od kilku lat, a, biorąc pod uwagę wzrost kosztów utrzymania, realnie jest coraz niższa. To powoduje określone trudności, to się odbywa naszym kosztem, bo produkujemy trochę mniej, ale gramy ciągle dużo - bo uważam, że po to jesteśmy, żeby grać. To jest konsekwencja myślenia: po co jest teatr? Wiemy przecież, że są teatry, które grają dla niewielu widzów na dużej widowni. Pewnie można... Ja uważam, że ludzi do teatru trzeba edukować, oswajać, przyzwyczajać, że widzowie nie mogą się tego miejsca bać. Często mówi się o otwartości teatru. Ta otwartość musi się realizować na różnych poziomach. Staramy się mieć szeroką ofertę, dla różnych odbiorców, nikogo nie wykluczamy z naszego teatru. I tu wcale nie chodzi o eklektyczne myślenie o repertuarze. Jestem wrogiem ideologicznego myślenia o teatrze. Ideologia zamyka, chociaż jest pewnie jakimś sposobem na funkcjonowanie w sztuce, ja stawiam na otwartość jako sposób myślenia. Wszyscy mogą się w Wybrzeżu odnaleźć. I niekoniecznie wszyscy muszą być zadowoleni. Jedni wychodząc mają powody do refleksji, a innych coś może oburzyć, my gwarantujemy przeżycie artystyczne. To że mamy dużą frekwencję świadczy, że docieramy do różnych widzów, że działamy w naszym mieście dla naszego regionu. Myślę, że to jest pozytywny sposób myślenia.

Mamy spory, optymalnie ukształtowany zespół. Wprowadzam do zespołu młodych zdolnych, bo oni muszą być partnerami dla pozostałych, żeby wszyscy się doskonalili, byli gotowi do nowych wyzwań. I nasi współpracownicy doceniają ten potencjał, i wchodzą w coraz nowe wyzwania.

Ja robię swoje. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jestem człowiekiem "dalekiego zasięgu", takim długodystansowcem. Rzeczywiście, sam obserwuję, że jak ktoś w wieku dwudziestu kilku lat, chwilę po debiucie zdobywa wszystko, to potem szybko następuje moment wypalenia, proces dojrzewania jest bolesny...

Ja mam swoją drogę, mogę powiedzieć, że jako reżyser jestem teraz odważniejszy, śmielszy, ale też nie ulegam kolejnym zmieniającym się modom. Może z czasem jestem też bardziej wymagający i wobec zespołu, i wobec siebie; z wiekiem bardziej się człowiek skupia na tym, w jakiej sprawie coś chce zrobić. To ważne, może najważniejsze. Ale też nie jest tak, że jakaś gwałtowna zmiana nastąpiła między tym, co robiłem rok czy dwa lata wcześniej a tym, co robię teraz, przy "Broniewskim". W myśleniu aż tak bardzo się nie zmieniłem. Po prostu więcej wiem, staję się może nieco bardziej wyrazisty, jeśli chodzi o realizacyjną sprawność, ale to też wynika z doświadczenia.

Cieszę się z tych ostatnich nagród, bo dlaczego aktorzy, którzy grają w naszych spektaklach nie mają być dostrzegani, nagradzani? Im się to wreszcie należy. A ja... cóż... mam świadomość tego, co robiłem, i tego co wyszło dobrze, a co mi się nie udało.

***

Adam Orzechowski - Absolwent Wydziału Reżyserii PWST w Krakowie. W latach 1993 - 1996 reżyser Teatru Wybrzeże. Od 2000 do 2005 roku dyrektor Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. Pomysłodawca Festiwalu Prapremier i jego dyrektor w latach 2002-2006. Od lipca 2006 roku Dyrektor Naczelny i Artystyczny Teatru Wybrzeże. W 2008 roku powołał do życia Festiwal Wybrzeże Sztuki. W Teatrze Wybrzeże wyreżyserował m.in.: "Farsę z Walworth" Endy Walsha, "Seans" Noela Cowarda, "Skrzynkę Pandory" B. Van Zandta i J. Milmore, "Willkommen w Zoppotach", "Intymne lęki" Alana Ayckbourna, "Tajemniczą Irmę Vep" Charlesa Ludlama, "Fazę Delta" Radosława Paczochy, "Zawiszę Czarnego" Juliusza Słowackiego, "Babę Chanel" Nikołaja Kolady.

Premiera "Broniewskiego" R. Paczochy w reż. A. Orzechowskiego odbyła się 27.06.2014 r.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji