Artykuły

Foyer

Skoro nastał maj, postanowiłem pozbierać różne kwiatki, czyli zdarzenia osobliwe i dziwaczne. Oto, na przyktad, w Opolu odbyły się, jak każe trady­cja, Konfrontacje Teatralne Klasyka Polska. Dobrze, że się odbyły i oby odbywały się jak najdłużej, bo są potrzebne. Zdziwił mnie wszelako werdykt jurorów oraz tychże skład. Dyrektor Sroka umyślił sobie, że festiwalowe przedstawienia oceniać bę­dą wyłącznie praktycy teatru, bez udziału kryty­ków. Bardzo dobry, świeży pomysł, choć w jed­nym przypadku nieco naciągany, miły memu ser­cu kolega K., szef wspaniale działającego Teatru Małego w Warszawie, w swoim czasie uprawiał krytykę. Niestety, przestał.

Ale to nie obecność kolegi K. w opolskim jury mnie zdziwiła. Zdziwiło mnie to, że oceny przedstawień podjął się pan B. Oczywiście, ani przez chwilę nie wątpię, że miał ku temu wszelkie kompetencje. Ty­le tylko, że w konkursie brał udział Stary Teatr z Krakowa, gdzie pan B. od wielu lat pracuje jako czołowy aktor. Notabene krakowska "Klątwa" w reży­serii Andrzeja Wajdy została, niezasłużenie, komplet­nie przez jurorów zignorowana. Jury, w którym zasiadali także reżyserka C., pisarka T. oraz reżyser-plastyk M., w osobliwy sposób po­traktowało też występ studentów Akademii Teatral­nej, z dyplomowym przedstawieniem "W małym dworku", w reżyserii Jana Englerta. Przedstawienie to cieszyło się w Warszawie powodzeniem, było na­wet pokazywane na małej scenie Teatru Narodowe­go. W Opolu zostało nagrodzone jakąś wazą piwa, a jury wyraziło studentom uznanie za odwagę gra­nia obok rutynowanych artystów dramatycznych. Nie wątpię, iż studenci IV roku szkoły teatralnej rutyną nie dorównują aktorom, dajmy na to, z Kielc, którzy to aktorzy zebrali nagrody trochę poważniejsze niż waza piwa. Ale skoro tak, to albo nie trzeba by­to dyplomu zapraszać do Opola, albo pokazać go poza konkursem. Zaproszenie studentów tylko po to, żeby państwo jurorstwo mogło im okazać protekcjo­nalne lekceważenie, wydaje mi się krzywdzące. Z innej łączki: repertuar Teatru Narodowego dykto­wany jest, jak się dorozumiewam, przez agentów prowadzących interesy aktorskich gwiazd. Agenci dzwonią do teatru i tonem nie znoszącym sprzeci­wu dyktują terminy, w których gwiazdy wolne są od zajęć w filmie i telewizji. Rezultat jest taki, że "Ślub" zagrano po premierze je­szcze dwukrotnie i nastąpiła miesięczna przerwa. Po czym odbyły się trzy spektakle i znowu ogłoszono przerwę. Podobno najbliższych przedstawień można się spodziewać dopiero w czerwcu. Rozumiem, że artyści są rozrywani, ale o ile pamiętam, udział w zespole Teatru Narodowego miał być na tyle zaszczytny i intratny, żeby aktorzy nie tylko nie mu­sieli, lecz zgoła nie mogli parać się inną pracą. An­drzej Seweryn, chcąc zagrać poza Comedie Francaise, musi z dużym wyprzedzeniem starać się o pozwolenie.

Kwiatek pełen wdzięku: dyrektor kreatywny wiel­kiej agencji reklamowej urozmaica sobie życie pi­saniem tekstów o teatrze. Jest zresztą z wykształ­cenia teatrologiem i nie pozbawionym talentu. Kie­dy znajduje czas na pisanie, nie wiem; przypu­szczam, że między jednym a drugim myciem zę­bów... Tak czy inaczej ogłosił niedawno w "Dialo­gu" szkic o młodym pokoleniu reżyserów. Tezy, jakie tam przedstawia, zasługują na osobną odpra­wę, której zresztą w tym numerze udzielamy. Ja chcę tylko wyrazić zdumienie w jednej sprawie: ów kreatywny krytyk pisze, że "ludzie sukcesu są nową formacją społeczną, formacją niewrażliwą na sprawy metafizyczne, osuwającą się powoli w zbydlęcenie świata dóbr doczesnych, w którym za­miast trójkątnego oka Opatrzności pojawia się znak towarowy jakiejś globalnej firmy". Miły Piotrze, alboś jest Konrad Wallenrod transfor­macji ustrojowej i "łudzisz despotę", czyli własną, globalną firmę, albo - co gorsza - przedstawiasz so­bą przypadek, opisany niegdyś przez Roberta Stevensona w opowiadaniu pt. "Dr Jekyll i Mr Hyde": jako ten pierwszy najgorszymi słowy gromisz cywi­lizację konsumpcji; jako ten drugi kilkanaście razy na dzień wpierasz ludziom pastę do zębów. Rozdwo­jenie jaźni jest godne ubolewania, więc nie wypa­da mi się dłużej naśmiewać, ale powiadam: chło­pie, opamiętaj się!...

I jeszcze jeden kwiatek z pogranicza teatru i rekla­my: jakiś czas temu przepowiadałem, że "showman" o nazwisku, zdaje mi się, Drozda prędzej czy później wyprze poniedziałkowy Teatr TV. Żeby mi język kot­kiem stanął: Droździe oddano do dyspozycji minutę re­klamowego filmiku, który poprzedza spektakl teatralny w każdy poniedziałek. Oczywiście, sołtysi z Woroni­cza twierdzą, że chodzi o wykorzystanie tak zwanej oglądalności w najlepszym czasie: Drozda jest docho­dowy, a teatr nie. Na wakacje planują przesunięcie teatru na późny wieczór. Co dadzą w zamian? Pew­nie pokaz najnowszych fasonów gumiaków, który sło­wem wiążącym ubarwi rzeczony Drozda. Wydawałoby się, że telewizja publiczna już zeszła na dno. Ale widać nie, bo tam jeszcze od spodu ktoś puka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji