Manowce parodii
"W małym dworku" Witkacego w reżyserii Jana Englerta może spodobać się zwolennikom jego telewizyjnych "Dziadów". Ich przeciwnicy dostrzegą w spektaklu dyplomowym studentów wydziału aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie nie do końca logiczną próbę uwspółcześnienia dramatu. Skierowaną do młodzieży, co oznaczać ma operowanie komiksowym skrótem, śmiech na siłę oraz brak troski o psychologiczny i obyczajowy szczegół.
Jan Englert jeszcze kilka lat temu uchodził za reżysera, który skomplikowane dramaty Witkacego wystawiał z imponującą klarownością. Nie stosował udziwnień, co w przypadku Witkiewicza zawsze kończyło się artystyczną klapą. Przykładem dobrego smaku było wystawione na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego "Bezimienne dzieło", także spektakl dyplomowy. "W małym dworku" ma niestety wszystkie cechy współczesnego warsztatu reżyserskiego Jana Englerta. Niczym Adam Hanuszkiewicz zdaje się on nie doceniać młodzieżowej publiczności, starając się dotrzeć do niej środkami typowymi dla kultury masowej.
Trudno zrozumieć, dlaczego "W małym dworku" odarte zostało z problematyki rewolucyjnej, która dojrzewa w tle głównych wydarzeń - przecież to jedno z najważniejszych w twórczości Witkacego zagadnień. Jakby w zamian, na pierwszy plan wybija się parodystyczny styl gry i tak zwana "niesamowitość" zdarzeń związanych z pojawieniem się Widma Anastazji Nibek - żony, matki i kochanki w jednej osobie (łączy ona wszystkie wątki dramatu, obnażając duchową nędzę pozostałych bohaterów). Nie da się ukryć, że dramat Witkacego oparty jest na motywach "Sonaty Widm", "Hamleta" i "Wesela". Ale choć autor czerpał z ducha parodii teatru romantycznego i realistycznego, zaskakując co chwila skojarzeniami literackimi i humorem, wymaga ogromnej dyscypliny gry. Jan Englert pozwalając swoim studentom grać z całą siłą młodzieńczego żywiołu, wyświadczył im niedźwiedzią przysługę. Największą wadą jest jednak brak czytelnego wizerunku współczesności, przed którą ugiął się reżyser. Nie zastąpi jej sceniczna bieganina, wszechobecny krzyk i nadmiar śmiechu. Image Jęzorego Pasiukowskiego, poety-improduktywa, który ma fryzurę niczym punk i długi czarny wyciągnięty sweter też nie wystarczy. Zaś najważniejsze pytanie spektaklu, dlaczego młody człowiek nie buntuje się przeciwko światu, choć wkoło panoszy się głupota i pieniądz - również ginie w parodystycznej szarży. Szkoda, bo teatralnej młodzieży chciało się chcieć, co widać po mokrych od potu ubraniach.