Artykuły

Soczyście o stadle

Trzeba uczciwie powiedzieć, że tegoroczny jubileusz {#au#207}Fredry{/#} wy­padł niezbyt okazale. Celebrowa­no go, owszem, ale jakby pół­gębkiem, raczej z poczucia obo­wiązku aniżeli z potrzeby serca.

W Warszawie dotychczas tyl­ko Teatr Polski uczcił dwusetną rocznicę urodzin pisarza spe­cjalną premierą. Nie żebym była orędowniczką takich roczni­cowych przedstawień, ale wyda­je się znamienne, że Fredro, ostatnimi laty coraz rzadziej obecny na naszych scenach, na­wet w roku jubileuszowym nie bardzo potrafi się na nie prze­drzeć. Zupełnie jakby teatry skrycie hołdowały mniemaniu, że tych szacownych tomów ko­medii lepiej nie ściągać z półki - bo tylko kurz się posypie.

Nic bardziej fałszywego - o tym przekonuje "Mąż i żona" w Teatrze Powszechnym. Aż wie­rzyć się nie chce, że ta sztuka li­czy sobie lat sto siedemdziesiąt z okładem - wydaje się tak żywa, świeża, pełna blasku. Choć Krzy­sztof Zaleski nie próbował jej bynajmniej na siłę "uwspółcześ­niać". Wręcz przeciwnie - wy­stawił Fredrę "po bożemu", tyle

że starannie unikał wszelkiej konwencjonalnej stylizacji.

"Mąż i żona" to nie żaden lite­racki zabytek, żaden tam staro­świecki bibelot - przekonuje Za­leski - to soczysta opowieść o pra­wdziwych ludziach, uwikłanych w niedole małżeńskiego pożycia. Nawet sentymentalne łzy, które roni Elwira, w spektaklu potraktowano dosłownie: Krystyna Janda siąka w chusteczkę de­monstrując autentyczną rozpacz, nie zaś wystudiowaną pozę, mod­ną w okresie preromantyzmu.

W ten sam sposób traktują materię sztuki pozostali aktorzy - Joanna Żółkowska, Janusz Ga­jos, Piotr Machalica. Ich uwagę pochłania raczej prawda emocji niż stylistyka gestu, mniej dbają o wierność niegdysiejszym kon­wencjom obyczajowym i teatral­nym, bardziej o psychologiczną i charakterologiczną wyrazi­stość bohaterów. Toteż zamiast uroczych figurek wyciętych z za­bytkowej litografii - jakie ostat­nio proponuje nam teatr, jeśli już zechce sięgnąć do Fredry - w Powszechnym oglądamy peł­nokrwiste, tryskające tempera­mentem postaci. Nakreślone niekiedy może aż nazbyt dosadnie. Taki wydaje się Wacław Ja­nusza Gajosa - trochę zanadto nabzdyczony, pyszałkowaty i prostacki w upodobaniach jak na człowieka, który do niedaw­na cieszył się reputacją pogrom­cy serc niewieścich.

W ostatecznym rachunku jed­nak ten odwrót od konwencjo­nalnego pojmowania Fredry wy­szedł jubilatowi na zdrowie. Za­leski nie naruszył subtelnej struktury utworu, a jednak starł z niego trochę narosłej latami patyny. Pozwala to widowni cie­szyć się urodą wiersza, zachwy­cać trafnością każdej fredro­wskiej pointy, a równocześnie z zajęciem śledzić perypetie bo­haterów, które wydają się nieod­ległe od dzisiejszych kłopotów małżeńskiego stadła. Zgodnie z pamiętną opinią polskiego Mo­liera: "Mówią to, że kto zwodzi, ten bywa zwiedziony, że zawsze takie same i męże i żony..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji