Operowy dramat z gilotyną w tle
Epoka, w której przyszło żyć obecnym pokoleniom (zwłaszcza tym trochę starszym…), to czas naznaczony bezwzględnym dążeniem do władzy i chęcią utrzymania jej za wszelką cenę; czas brutalnego usuwania niewygodnych przeciwników politycznych oraz bezpardonowej indoktrynacji i manipulowania nastrojami mas ludzkich w imię niegodnych najczęściej celów.
Ale — nic nowego pod słońcem. Tragiczne skutki dzisiejszych zamachów terrorystycznych, krwawe żniwo totalitarnych systemów zrodzonych po I wojnie światowej w Rosji, w Niemczech, a potem także w niektórych krajach egzotycznych, miały przecież swoje okrutne prawzory również w znacznie dawniejszych epokach. Wyrazistym tego przykładem są m.in. wydarzenia Wielkiej Rewolucji Francuskiej, o której jeden z najaktywniejszych jej uczestników powiedział w pewnym momencie z rozpaczą, iż „pożera ona własne dzieci”. To tam przecież demagogiczne oskarżenia i zręczne a cyniczne podburzanie paryskiego ludu w imię szczytnych haseł bez pokrycia zaprowadziły ostatecznie na szafot samych przywódców rewolucyjnego przewrotu: Dantona, Robespierre’a i kilku innych jeszcze, a obok nich także — wierzącego naiwnie w rewolucyjne ideały poetę Andre Chéniera (Skąd my to znamy?…).
Jego to właśnie uczynił tytułowym bohaterem swojej bardzo w swoim czasie popularnej, a dziś trochę zapomnianej opery poprzednik włoskich werystów Umberto Giordano, który wespół z późniejszym librecistą Pucciniego Luigim Illicą na tło dramatycznych rewolucyjnych wydarzeń rzucić zechciał — ze znakomitym efektem — klasyczną historię miłosnego trójkąta. Z tym jednak, że tutaj pogardzany dla swego niskiego stanu społecznego adorator w wyniku wspomnianych wydarzeń dochodzi do władzy pozwalającej mu decydować o losie rywala, lecz krwawe żniwo rewolucyjnego terroru zagarnia także wybrankę ich obu, decydującą się dobrowolnie na śmierć wraz z ukochanym.
Andrea Chénier Giordana wstępnym bojem podbił czołowe sceny włoskie, a niebawem także światowe, w popisowych zaś głównych partiach błyszczeli na nich najświetniejsi śpiewacy, jak Giovanni Martinelli, Bernardo de Muro, Miguel Fleta, Beniamino Gigli, Titta Ruffo, Carlo Galeffi, a w bliższych nam czasach Mario del Monaco, Franco Corelli oraz polski tenor Franco Beval czyli… Tadeusz Bawoł. Także do Polski trafiła opera Giordana już w dziewięć lat po mediolańskiej prapremierze, zrazu w oryginalnej włoskiej wersji i z udziałem solistów tej miary co Geraldine Farrar, Carlo Barrera i Mattia Battistini, od których jednak niebawem przejęli te partie — już w polskim języku — nasi wielcy śpiewacy — Helena Zboińska Ruszkowska i Ignacy Dygas, a po nim Stanisław Gruszczyński.
W naszych jednak czasach Andrea Chénier rzadziej już znacznie pojawia się na scenach. W Polsce, o ile wiadomo, po raz ostatni zrealizowano ją w grudniu 1969 roku na deskach Opery Śląskiej, z Bolesławem Pawlusem i Krystyną Kujawińską w głównych rolach. Tym większej rangi nabiera świeża premiera w poznańskim Teatrze Wielkim, przygotowana w koprodukcji z Operą Waszyngtońską (której szef Placido Domingo był osobiście obecny na generalnej próbie) — zwłaszcza że świetna, pełna inwencji reżyseria Mariusza Trelińskiego pokazuje tu wyraziście, tyle że w odwrotnym niejako kierunku, to co wyrażają wstępne refleksje tego sprawozdania: że mianowicie zawarte w treści opery Giordana ideowe przesłania nie straciły dziś nic ze swej aktualności, a przeciwnie — mają wymiar ponadczasowy, obecnie zaś, być może, nabierają bardziej jeszcze przerażającej wymowy.
Stosowana chętnie przez Trelińskiego symbolika, niezbyt jasna w Onieginie czy Don Giovannim, tutaj jest kapitalnie celna i łatwo czytelna: rozpoczynająca drugi akt opery zwariowana zabawa i śpiewy sankiulotów w paryskiej kawiarni budzą wyraźne asocjacje ze sławnym filmem Kabaret Boba Fosse; trybuna, z której publiczny oskarżyciel Fouquier-Tinville (to postać historyczna!) potępia brutalnie osoby „niewłaściwego” pochodzenia czy choćby tylko myślące trochę inaczej jako „wrogów Ojczyzny i Rewolucji”, żywo przypomina tę, z której podczas faszystowskich wieców przemawiał Adolf Hitler, no a powiewające w ostatniej scenie ze skazańcami wiezionymi na plac stracenia czerwone sztandary — wiadomo… Terror jest ciągle obecny i w imię szczytnych haseł niszczy najbardziej wartościowe jednostki — to przejmujące ostrzeżenie przemawia mocno z poznańskiego przedstawienia, które przy tym biegnie żywo i precyzyjnie, a także — co dzisiaj bardzo rzadkie — w doskonałej harmonii z frazami oraz dynamiką muzyki Giordana (w czym z pewnością niemałą ma zasługę ceniony choreograf Emil Wesołowski). Wszystko to razem umieszcza poznańskiego Chéniera pośród najwybitniejszych dokonań Trelińskiego, obok sławnej warszawskiej Butterfly.
Do poprowadzenia spektaklu przy kapelmistrzowskim pulpicie pozyskano wybitnego dyrygenta Grzegorza Nowaka (na codzień działającego głównie w Niemczech oraz w Kanadzie), któremu też w dniu premiery — co dla wielu osób okazało się całkowitą niespodzianką — władze miasta powierzyły oficjalnie generalną muzyczną dyrekcję — całego Poznania, a więc Teatru Wielkiego jak również Filharmonii Poznańskiej, a niebawem zapewne także Konkursu im. H. Wieniawskiego. Muzyka opery pod jego batutą brzmiała żywo i barwnie, tyle że chwilami nie czuło się pełnej harmonii — pomiędzy partią orkiestry a muzycznymi intencjami (jak też możliwościami…) śpiewaków na scenie. Prawda, że w tych ostatnich trudno by raczej było upatrywać godnych następców wspomnianych wyżej znakomitości z dawnych czasów: młody baryton Adam Szerszeń wydaje się rokować piękną przyszłość, ale pełną dramatycznej ekspresji partię Gerarda powierzono mu stanowczo za wcześnie. Z kolei odtwórca tytułowej roli Michał Marzec umie z pewnością wiele i może budzić szacunek dojrzałością interpretacji swej partii, ale samo brzmienie jego głosu nie pozwala na pełną satysfakcję. Obdarzona zaś ładnym i dźwięcznym sopranem Galina Kuklina śpiewała na premierze partię nieszczęśliwej Madeleine de Coigny jak gdyby „na pół pary”, a w każdym razie bez większego emocjonalnego zaangażowania. Bardzo ładnie natomiast spisała się Katarzyna Trylnik w skromniejszej znacznie partii pokojówki Bersi.
Do pełnego szczęścia zatem coś niecoś jeszcze zabrakło. Niemniej poznański Andrea Chénier jest na pewno ważkim wydarzeniem naszego operowego sezonu.
Giordano: Andrea Chénier. Kierownictwo muzyczne: Grzegorz Nowak, reżyseria: Mariusz Treliński, dekoracje: Boris F. Kudlička, kostiumy: Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk. Premiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu, 12 marca 2004.