Tylko bez inwektyw...
Przed Bożym Narodzeniem w teatrze premiera goni premierę. W niedzielę na dużej scenie "Słowackiego" obejrzymy po raz pierwszy "Tańce w Ballybeg" Briana Friela. Sztuka irlandzkiego pisarza jest opowiedzianym z perspektywy współczesności wspomnieniem z dzieciństwa. Bohater obserwuje rozpad rodziny i świata, beznadziejne ucieczki i poszukiwania, rozpacz i ekstazę. Czas wspomnienia to według kalendarza historycznego 1936 rok, zaś w kalendarium, które nie zna następujących po sobie dat, tylko nieustanne powroty - okres pogańskiego święta i towarzyszącego mu orgiastycznego tańca do utraty tchu...
W spektaklu w reżyserii Bogdana Hussakowskiego, ze scenografią Grzegorza Małeckiego i muzyką Krzysztofa Szwajgiera występują Maciej Jackowski, Anna Tomaszewska, Ewa Worytkiewicz, Hanna Bieluszko, Joanna Jankowska, Dorota Godzic, Dariusz Siatkowski i Wojciech Ziętarski.
Co się stało, że pan: dyrektor, profesor, erudyta, człowiek zdawałoby się stateczny, zdecydował się wyreżyserować sztukę, która jest opowieścią o szaleństwie, a może nawet samym szaleństwem?
- Zdumiewająca liczba inwektyw jak na jedno pytanie. Zdumiewa mnie, że jestem postrzegany jako człowiek stateczny, profesor i erudyta. Może mam spokojniejszą starość niż młodość? Przechodząc do porządku dziennego nad inwektywami muszę powiedzieć, że ta sztuka nie jest o szaleństwie, choć na pewno szaleństwo, a raczej dzikość, czyli to, co jest pierwotne w naturze, istnieje w tym dramacie. O tej dzikości ma prawo opowiadać nawet profesor, ponieważ okrzesany profesor może tańczyć góralskiego krzesanego. To jest właśnie o tym, że Kate, która jest właśnie taka, jak pan mnie zwymyślał, okazuje się też podszyta dzikością, w pewnym momencie dostaje "dopalacza" i rusza w tan. Sztuka Friela, jak każda postczechowowska materia, traktuje o przemijaniu oraz destrukcji człowieka spowodowanej otaczającymi go warunkami. Najbardziej pociąga w niej niejednoznaczność diagnozy. Żadna z postaci nie ma pełnej wiedzy o świecie i dopiero z sumy cząstkowych oglądów powstaje świat.
Nie obawia się pan, iż to, co z Tadeuszem Nyczkiem nazywacie bombonierką - sala Teatru Słowackiego - może być niedobrym albo wręcz opornym tłem dla "Tańców..."?
- Myślę, że w momencie, w którym dzieje się coś naprawdę ważnego i istotnego, można zapomnieć o tym blichtrze dookoła. Były i będą na pewno próby wykorzystania tego miejsca, tu na pewno trzeba o nim zapomnieć i stworzyć konkurencyjną jakość. To jest dodatkowy próg trudności tej premiery. Jak pan słusznie zauważył, na naszej dużej scenie nic nie ma prawa się udać, więc mam nadzieję, że nie zepsujemy panu "Tańcami w Ballybeg" reguły serii.
Czytając tę sztukę nie sposób uwolnić się od polsko-irlandzkich odniesień. Co z tym fantem robi pan jako reżyser?
- Polsko-irlandzka symetria pomaga i przeszkadza. Pomaga zrozumieć sferę zakazów, nakazów, ustalić, gdzie się jest w zgodzie z normą, gdzie zaś się ją przekracza. Powinna przerzucić informacyjno-emocjonalny pomost między widownią a sceną. Groźbą jest naskórkowe odczytywanie sztuki poprzez mechaniczne zestawianie narodowych stereotypów i bawienie się w doraźne skojarzenia.
Tym, co najbardziej pociąga w tekście Friela, jest fantastyczna kompozycja, która podporządkowując sobie fabułę potrafi jednocześnie w pełni objawić się "ludzkiemu wymiarowi" sztuki. Takie dramaty pan jako dyrektor lubi najbardziej...
- "Tańce w Ballybeg" są świetnym mechanizmem teatralnym, w którym coś się opowiada po coś, w którym realizm nie jest fotograficznie dokładny, tylko jest realizmem użytym w jakiejś sprawie. W strategicznym ciągu postępowań naszego teatru pod tytułem "zainteresować widza" jest więcej tego typu działań. Chyba wszystkie w tym momencie grane tytuły spełniają warunki dobrych maszyn teatralnych. W teatrze, który pan przy okazji premiery "Stalowych magnolii" nazwał "teatrem dla ludzi", trzeba potrafić tych ludzi grać. Nawet u Becketta postać nie jest eschatologiczną maszynką. Choćby zredukowany do jednej funkcji, jest to zawsze człowiek. Obecne pokolenie aktorskie w Polsce musi nauczyć się grać ludzi. Nasz teatr bierze lekcje tej trudnej sztuki wraz z każdą przygotowywaną premierą.