Artykuły

Bezsilność bohaterów

W Teatrze Wielkim trwają przygo­towania do pierwszej od 170 lat prezentacji "Tankreda" Rossiniego na polskiej scenie. Premiera w niedzielę. Reżyseruje Tomasz Konina.

BARTOSZ KAMIŃSKI: Twoje doświad­czenie w pracy w operze to zaledwie jedno przedstawienie. Rok temu wy­reżyserowałeś we Wrocławiu "Wese­le Figara" Mozarta. Nie zawahałeś się jednak podjąć wyzwania, jakim jest inscenizowanie opery Gioacchina Ros­siniego na głównej scenie operowej kraju. Dodatkowo opery poważnej i prawie w Polsce nieznanej.

TOMASZ KONINA: "Tankred" to rze­czywiście jedna z tych oper, które stawiają przed inscenizatorami wiele problemów, wymagających zdecydowanych rozwiązań. Miałem szansę zaprosić do współpracy scenografa Borisa S. Kudlickę i Zofię de Ines, która zaprojek­towała kostiumy. Chciałem pracować z artystami doświadczonymi, a jedno­cześnie otwartymi na nietypowe pomy­sły, na nowość i eksperyment. Opracowując sztukę Woltera, libreciści Rossiniego umieścili historię Tankre­da w Syrakuzach na Sycylii w 1005 ro­ku, choć zapewne mało kto wiedział w 1813 roku, jak one wyglądały. Od ra­zu odrzuciłem pomysł, by w insceniza­cji odwołać się do historycznych realiów. Na świecie robi się często z tej opery ro­dzaj pięknej baśni w stylizowanych, ale właściwie ahistorycznych kostiumach i monumentalnych dekoracjach, tracąc dramatyzm sytuacji i gorzki sens tej opo­wieści. Przez chwilę zastanawiałem się więc, czy nie odczytać jej przez naszą współczesność - w taki sposób od lat in­scenizuje się na świecie wiele oper. To z kolei wydało mi się pomysłem ryzy­kownym, który wywoła u nas niepo­trzebne sensacje i odwróci uwagę od uni­wersalnego przesłania tej opery.

Jakie to przesłanie?

- Mówi, że w czasach nienawiści nie­możliwa jest miłość szczęśliwa. Boha­terowie "Tankreda" uwikłani są w woj­nę, są nią napiętnowani. Mimo iż kon­flikt zbrojny wygasa, nie mogą zapom­nieć o krzywdach, wybaczyć i w rezul­tacie wyjść z błędnego koła tragedii. Czas pomiędzy nimi to czas pozornego spokoju, kiedy na los jednostek wpływa polityka i racja stanu. A te zdają się nie zajmować takimi rzeczami jak ludzkie życie i szczęście. Podczas pracy myśla­łem o podobnych tragediach, które za­pewne rozgrywają się "tu i teraz", nie­daleko naszych granic. Ich echa docie­rają do nas z ekranów telewizorów - choćby to, co dzieje się ostatnio na Bałkanach. Oczywiście, nie próbujemy robić z "Tankreda" opery politycznej i unikamy wszelkiej dosłowności. Znaleźliście więc w inscenizacji trze­cią drogę?

- Postanowiliśmy stworzyć rodzaj przypowieści, stąd przedstawienie jest dość ascetyczne. Uciekamy od realiów, które mogłyby nasuwać myśl o konkret­nym czasie czy miejscu akcji, rezygnu­jemy z detali, operujemy znakiem. Prze­strzeń przedstawienia zmienia się w ko­lejnych scenach i nie jest realistyczna - sugeruje miejsca akcji, odwołując się do wyobraźni widza. Świat po wojnie domowej, który oglądamy, wciąż żyje w napięciu, w poczuciu zagrożenia. Nietrudno w nim o pomówienie, samo­sąd, zbiorową psychozę, a nawet mord w świetle prawa. To nie jest bajka.

To, co mówisz, mało przystaje do obie­gowego wyobrażenia o twórczości Ros­siniego - autora muzycznych fars i ko­mediowych arcydzieł, jak "Włoszka w Algierze" czy "Cyrulik sewilski".

- Rossini znany jest głównie jako au­tor oper komicznych, ale z wielkim suk­cesem komponował też opery serio, i to już od wczesnych lat swej kariery. "Tan­kred" powstał tuż przed "Włoszką w Al­gierze", był jego pierwszą udaną próbą zmierzenia się z poważnym tematem. Ta muzyka jest miejscami bardzo dra­matyczna. Dlatego sięgnęliśmy po tra­giczne zakończenie, które Rossini wprowadził już po prapremierze w We­necji. To dla mnie jedna z najbardziej poruszających scen śmierci w operze. Pierwotnie opera kończyła się happy endem, który mimo popremierowych zmian Rosiniego XIX-wieczna publicz­ność wolała oglądać w kolejnych wy­stawieniach. W minionym ćwierćwieczu większość teatrów operowych na świecie wybierała jednak tragiczne za­kończenie.

Przedstawienie, które przygotowałeś w Teatrze Wielkim, jeszcze niedaw­no reklamowano pod hasłem insceni­zowanej wersji koncertowej. Dlacze­go zrezygnowano z tej nazwy?

- Tak daleko wyszliśmy poza ramy wykonania koncertowego, że to okre­ślenie mogłoby wprowadzić w błąd po­tencjalnego widza. Początkowe założe­nie, by był to inscenizowany koncert, za­owocowało jednak kilkoma pomysłami, które są chyba ewenementem na pol­skich scenach operowych i nie tylko.

Jakimi?

- Chór umieściliśmy w kanale orkie­strowym, a na scenę obok szóstki głów­nych bohaterów wprowadziłem staty­stów. Dostali liczne aktorskie zadania, gdyż nie muszą poświęcać uwagi i ener­gii na śpiewanie w zespole, które u Ros­siniego wymaga nie lada kunsztu. Wła­ściwie przez trzy godziny przedstawienia "aktorski plan" nie schodzi ze sceny.

W ten sposób unikasz statyczności, którą zazwyczaj narzuca śpiewakom, a co za tym idzie przedstawieniu, wy­magająca nadzwyczajnej precyzji muzyka Rossiniego?

- Tak. A muzyka oczywiście jest naj­ważniejsza. Nie można z niej nic uro­nić, bo dla niej ludzie chodzą do opery. Reżyser nie może nadmiarem aktorskich zadań utrudniać śpiewakom ich podsta­wowego zadania, czyli precyzyjnego i pięknego wykonania partii. Z drugiej strony nie może pozwolić, by przedsta­wienie zmieniło się w koncert w kostiu­mach, w operową sztampę, co się czę­sto zdarza. Inscenizacja traci wtedy swo­ją dramatyczną konstrukcję. Na szczę­ście pracuję ze śpiewakami, od których wiele można wymagać. Znają świetnie swoje partie i w ogóle muzykę Rossinie­go, niektórzy mają ogromne doświad­czenie w wykonywaniu tego repertua­ru. Przede wszystkim Ewa Podleś.

Czy praca z gwiazdą tej wielkości to błogosławieństwo, czy utrudnienie dla młodego reżysera?

- Pani Ewa to fenomen w wokalistyce i osoba, która jak mało kto w historii ope­rowego śpiewu poznała tajniki stylu Ros­siniego. A o Tankredzie wie wszystko - wykonywała tę partię w szeregu przed­stawień na całym świecie. Moja praca z nią nie polegała na pomocy w budowa­niu roli Tankreda czy tłumaczeniu jakich­kolwiek tajemnic tej postaci, lecz na prze­niesieniu jej kreacji w świat naszego przedstawienia. No, może jeszcze na pewnym uczłowieczeniu Tankreda - Ewa Podleś zwykła przedstawiać w tej roli dzielnego wojownika i tragicznego bo­hatera, postać dość posągową, a mnie interesuje bardziej człowiek złapany w pu­łapkę losu, jego bezsilność w starciu z okrutnym mechanizmem historii.

GWIAZDY TANKREDA

ALBERTO ZEDDA - kierow­nictwo muzyczne. Dyrygent i muzy­kolog uznawany za jeden z najwię­kszych autorytetów w dziedzinie włoskiej opery, zwłaszcza dzieł Gioacchina Rossiniego. Zedda był w latach 60. dyrektorem muzycznym odpo­wiedzialnym za repertuar włoski w berlińskiej Deutsche Oper i Me­tropolitan Opera w Nowym Jorku. Na początku lat 90. kierował słynną mediolańską La Scalą i do dziś po­zostaje doradcą artystycznym tego te­atru. Działając w Fundacji im. Ros­siniego, uzupełnił i opracował od strony muzykologicznej wiele party­tur mistrza z Pessaro, które przez la­ta publikowano w rozmaitych, naj­częściej nie autoryzowanych przez kompozytora wersjach. Jednym z ważniejszych na tym polu osiągnięć Zeddy było krytyczne wydanie ope­ry "Cyrulik sewilski".

EWA PODLEŚ (Tankred) - jedna z najlepszych na świecie śpiewa­czek występują­cych w operach Rossiniego. Wspaniały, ciemny głos o wielkiej sile i skali, obdarzony dużymi możliwościami kolo­raturowymi. Zdobną muzykę włoskiego belcanta Podleś wykonuje brawurowo, a temperament predystynuje ją do śpiewania męskich ról bohaterów i wojowników. Na głos kobiecy pisał takie role przede wszystkim Gioacchino Rossini, kontynuując zwyczaj utarty jeszcze w XVIII-wiecznej operze. Podleś oklaskiwana jest w podobnych ro­lach na najbardziej prestiżowych scenach Europy i świata.

AGNIESZKA WOLSKA (Amenaide) - w roli uko­chanej Tankreda, oskarżonej o zdra­dę państwa, wystą­pi polska śpiewa­czka, której kariera od jakiegoś czasu rozwija się bardzo pomyślnie. W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej występowała w rolach Gildy w "Rigoletcie" i Oskara w "Balu maskowym" Ver­diego oraz Zerliny w "Don Giovannim" Mozarta. Ostatnio wykonywa­ła partię sopranową w religijnym "Stabat Mater" Rossiniego.

HARALD QUAADEN (Argirio) - w roli ojca Amenaidy, który musi wybierać: racja sta­nu czy życie wła­snego dziecka, wy­stąpi tenor z Holandii i będzie to jego pierwszy występ w Polsce. Quaaden specjalizuje się w wykonywaniu muzyki Haydna i Rossiniego, a w repertuarze ma tak­że lekkie partie w operach Mozarta, Lortzinga, Brittena i w dziełach barokowych oraz wszystkie cykle pieśni Schuberta. Współpracował z dyrygentami tej miary co Simon Preston i Alberto Zedda. Partię Argiria włączył do swego repertuaru niedawno i z powodzeniem śpiewał ją w Sassari we Włoszech.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji