Praca nie karmelek
"Głupcy" w reż. Marcina Bikowskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.
Z niczego - zniszczonych sprzętów, śmieci, światła i mroku - zbudowali spektakl młodzi aktorzy. Niezły. Krążą wokół starej szafy i opowiadają o rozpadzie
Twórców - dwoje studentów Akademii Teatralnej i absolwenta tejże uczelni, już doświadczonego aktora - zaprosił Białostocki Teatr Lalek. Spektakl "Głupcy" przez jakiś czas będzie w repertuarze teatru, choć ten w jego realizację nie ingerował. Widowisko jest autorskim pomysłem studenta Marcina Bikowskiego (reżyser, autor scenariusza i scenografii), a jego premiera w BTL na swój sposób inauguruje "młodą" scenę poszukiwań.
To rzecz o zderzeniu dwóch światów: "głupców" - nieskażonych normami społecznymi i pozornie "normalnych" - więźniów własnych zasad i czynności.
Fabuła wymyślona przez Bikowskiego nieco kuleje - oto któregoś dnia spod półki z konfiturami w piwnicy wygląda ON - "głupiec"; rodzina przyjmuje go do siebie i - stosując nieco sadystyczne metody - próbuje ulepić wedle własnych przekonań.
Tak naprawdę pal sześć fabułę. Nie ona jest tu ważna, a pewna wizja świata - sugestywna i upiorna - którą aktorzy sugerują dość zręcznie. Mamy tu wynaturzony obraz rodziny (wrzaskliwa, niezrównoważona Letycja i schizofreniczny Hieronim jak mantrę wykrzykują: "mieszkanie to nie azyl, a praca nie karmelek", "porządkować, składać, stawiać, wykonywać!") i dręczonego przez nią, cichutkiego, spolegliwego przybysza, chowającego się za szafą (niezły Bikowski, świetnie "grający" twarzą).
Wizję podkreśla dość prosty zabieg - zasada kontrastu. Spokój przybysza przeciwstawiony jest histerii i nerwowości. Szczera i przede wszystkim - własna (Bikowski gra bez maski) twarz gościa - groteskowym obliczom przyjmującej go dziwacznej gromadki. Odgrywają ją upiorne lalki, znakomicie animowane przez pozostałą dwójkę aktorów (Marcin Bartnikowski i Iwona Olszewska). Rozpadające się policzki, ruchome szczęki, zamiast ust - spinacze, w pustych oczodołach - dziwaczne przedmioty. Nic nie jest tu na swoim miejscu. Taka wizualna destrukcja (a rozpada się tu wszystko - szafa, fotel, adapter) podkreśla drastyczny rozziew między dwoma światami.
Młodzi zrobili spektakl z niczego: lalki ulepili - co symboliczne - z przedmiotów znalezionych w różnych ruderach, a iluzję mieszczańskiego domu stworzyli za pomocą światła i ciemności. Na scenie przedmiotów jest niewiele - ot, szafa, zegar, adapter, fotel. Światło jednak (pod ręką Katariny Fejesovej-Smacznej) co i rusz tak umiejętnie wydobywa z mroku różne sceniczne kąty, w ciemności przebiegają różne niezidentyfikowane postaci, tu i tam słychać piski i chichoty - że ulec można iluzji, iż dom w spektaklu urasta do ogromnych rozmiarów, pełno w nim tajemniczych mieszkańców i zakamarków.
Finał tej iluzji jest zupełnie nieoczekiwany (szczegółów nie zdradzimy). Tak naprawdę nie wiadomo, czy współczuć powinniśmy "normalnym", czy "głupcom". I czy przypadkiem nie oglądaliśmy mrocznej baśni o pewnym opuszczonym domu, w którym kwitnie podskórne życie.