Artykuły

Joanna Szczepkowska: Nie żałuję wojny z TVN

- Wierzę, że po epoce realistycznej, konsumpcyjnej, zachłyśnięciu się całą tą komercją przychodzi epoka ducha. Ona się różnie może przejawiać, my natomiast zdecydowanie jesteśmy na etapie przechodzenia z jednej epoki do drugiej. Młodsze pokolenie zaczyna odrzucać zastany porządek. A porządku nie ma, jest tylko chaos - mówi Joanna Szczepkowska w rozmowie z Kamilą Baranowską w tygodniku Do Rzeczy.

KAMILA BARANOWSKA: Dlaczego Bronisław Komorowski przegrał wybory prezydenckie?

JOANNA SZCZEPKOWSKA: Kiedyś powiedział, że wygra, bo nigdy niczego nie przegrał... Był taki wywiad z nim i ja już wtedy na to patrzyłam z niepokojem. Każdy polityk oczywiście wypowiada przed wyborami takie słowa, ale w przypadku prezydenta to była pewność rozleniwiona, wynikająca z autentycznej pewności wygranej. Nie było w tym woli walki, tylko przekonanie, że żadnych zagrożeń nie ma. A to oznaczało brak świadomości społecznych nastrojów.

KB: A jakie są dzisiaj nastroje społeczne?

JS: Oczywiście różne, ale wypadkowa tych nastrojów to potrzeba jakiejkolwiek zmiany. U starszych Polaków przeważa żal. Czują się na marginesie, bo stawia się na młodych, a młodzi mówią, że wyjeżdżają, bo się na nich nie stawia. Te nastroje poza tym są bojowe. Mało kto ma odwagę powiedzieć, że nie jest mu źle, bo straci wszystkich znajomych.

KB: Dużo pani jeździ po Polsce. Wszędzie jest tak samo?

JS: Ja się bardzo często pojawiam w małych miejscowościach, gdzie są biblioteki i spotkania z czytelnikami. Staram się zawsze tak pokierować rozmową, żeby skupiła się na ich problemach. Urodziłam się i mieszkam w Warszawie. W wielkim mieście widać różnorodność ludzi, którzy coś robią, czegoś się uczą, bo mają na coś nadzieję. W mniejszych ośrodkach pozostaje telewizja. Jeszcze kilka lat temu czuło się ducha przedsiębiorczości, dzisiaj jakby mniej. Jeśli chodzi o siłę do działania, to zdecydowanie przeważają kobiety. W małych miejscowościach znacznie bardziej . sfrustrowani są mężczyźni, wielu boryka się z alkoholizmem.

KB: Bronisław Komorowski przekonywał cały czas, że ostatnie 25 lat to nasz "złoty wiek". Może dlatego przegrał?

JS: A z kolei PiS przekonuje, że to okres ruiny Polski. Kiedy więc się jedzie przez Polskę, to nie wiadomo, czy po złocie, czy po ruinach. Gdy się przemierza Polskę dobrymi drogami i widzi się zadbane gospodarstwa, w miastach pełne kawiarenki i fajnie ubranych ludzi, to rzeczywiście się wydaje, że jest złoty wiek. Jednak gdy się pojedzie na przykład do Tarnowa, który pustoszeje z dnia na dzień, to raczej kojarzy się z ruiną. Co do mnie to wolę widzieć złoty wiek, w którym jest jeszcze wiele do zrobienia. Żeby było jasne, śpiewam "Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie".

KB: Czyli po trosze rację mają i Bronisław Komorowski, i PiS?

JS: Podział, moim zdaniem, nie przebiega między ruiną a złotem. I w ogóle nie na ocenie wizji Polski współczesnej, tylko na wizji przyszłości. Według PO naszym celem jest trwanie w Unii i uznanie swojego miejsca w szeregu. A że to miejsce jest dalekie, to musimy się dopasować do woli większych i silniejszych. To są cele dalekosiężne. Druga wizja bliższa PiS zakłada, że jesteśmy narodem, który sobie zasłużył na lepsze miejsce, i nie jest to miejsce petenta. Takie myślenie o Polsce wielkiej lub podległej to nic nowego w historii. Wygląda jednak na to, że młodemu pokoleniu bliżej dzisiaj do wizji niezależności.

KB: Zdaje się, że elity za tym młodym pokoleniem nie nadążają. Adam Michnik głosujących na Pawła Kukiza nazwał pogardliwie "gówniarzerią".

JS: "Gówniarzeria" to bardzo pojemne słowo. Kiedy "Gazeta Wyborcza" opublikowała artykuł, w którym obsypali mnie epitetami jak z podwórka, wtedy właśnie o nich pomyślałam "gówniarzeria", chociaż to ludzie w podeszłym wieku i z zasługami, jednak gdy się wsłuchać w to, jak Kukiz mówi o Michniku, ciarki przechodzą po plecach. Powtarzam, sama mam odrzut od ludzi "Gazety", a zwłaszcza od naczelnych, ale jest wiele argumentów, których można użyć do ostrej polemiki ze sposobem myślenia Adama Michnika. Tylko że jeśli ktoś zaczyna od żydowskich korzeni lub od rozliczania z rodziny, to to nie jest gówniarzeria, to jest zalążek nagonki. Oczywiście nazywanie wyborców "gówniarzerią" budzi skrajną niechęć. Po co komu rozbudzanie takiej niechęci - nie wiem i raczej się nie dowiem.

KB: Pani uważa te ostatnie 25 lat za złoty wiek Polski?

JS: Ja bym go nazwała "szklanym wiekiem". To oczywiście odwołanie do "szklanych domów" Żeromskiego. I tych szklanych, wielkich wieżowców mamy pod dostatkiem. Za tym szkłem widać dostatek, a nawet nadprodukcję towarów. Tylko nie ma jak na to zarobić. To zresztą nie takie ważne. Istotą niepokoju jest strach o przyszłość. Wszyscy to mamy, wszystkie pokolenia, i myślę, że nie tylko w Polsce. Złoty wiek nie polega na tym, że są pieniądze i możemy je wydawać, tylko na tym, że mamy perspektywę i poczucie bezpieczeństwa. Społeczeństwo osiąga sukces, kiedy może dość spokojnie spojrzeć w przyszłość. Tego poczucia nie ma.

KB: Dlaczego to głównie młodzi się buntują?

To już jest pokolenie, które widzi to wszystko na nowo. Młodzi nie są obciążeni choćby wspomnieniami rodziców o komunie, patrzą na rzeczywistość świeżym okiem. Powtórzę swoją teorię o epokach naprzemiennych. Wierzę, że po epoce realistycznej, konsumpcyjnej, zachłyśnięciu się całą tą komercją przychodzi epoka ducha. Ona się różnie może przejawiać, my natomiast zdecydowanie jesteśmy na etapie przechodzenia z jednej epoki do drugiej. Młodsze pokolenie zaczyna odrzucać zastany porządek. A porządku nie ma, jest tylko chaos. W gazecie i Internecie obok siebie można znaleźć zdjęcie człowieka, któremu dżihadyści zetną głowę, i zdjęcie nagiej kobietki z wielkim biustem. Dla mojego pokolenia to był szok kulturowy, ale pokornie godziliśmy się na ten "powiew Zachodu". Dla nowego pokolenia to rzeczywistość zastana. Kiedy pisałam o tym, że język ducha jest pożerany przez reklamy, pisali o mnie jako o "nawiedzonej". A dziś dwudziestokilkulatki robią z misteryjnego języka reklam kabaretowe numery. Widzą po prostu wszechobecną ścierne komercji. Co nie znaczy, że nie chcą na komercji zarabiać, jak się tylko da. Taka jest specyfika tego pokolenia. Tyle tylko, że nie daje się nabrać na slogany i chce czegoś autentycznego.

KB: I stąd fenomen Kukiza?

JS: Tak myślę. Jakieś dwa, trzy lata temu zadzwonił do mnie człowiek, mówiąc, że tworzy się taki ruch obywatelski pod patronatem Kukiza, który dotyczy właśnie jednomandatowych okręgów wyborczych, i czy nie zechciałabym z nimi porozmawiać. Spotkałam się z nimi w tej samej kawiarni, w której teraz siedzimy, bo byłam ciekawa. Interesują mnie ludzie, którzy chcą coś zrobić, którym o coś chodzi. Zobaczyłam dwoje młodych ludzi, którzy choć powoływali się na Kukiza, byli z zupełnie innej bajki niż on. Jednak widać było, że bardzo im zależy, że są naprawdę zaangażowani. Zrobili na mnie świetne wrażenie, choć z naszej współpracy nic nie wyszło, bo ja się nie bardzo chciałam w coś takiego "pakować". Ale to wyglądało zaskakująco autentycznie. Dzisiaj autentyzm jest największym kapitałem Kukiza. To jednak nie wystarczy.

KB: Czyli nie wróży mu pani sukcesu w wyborach do parlamentu?

JS: Odnoszę wrażenie, że on zaszedł dalej, niż się spodziewał zajść. Chciał idei, omijając politykę, a tak się nie da. Poza tym będzie musiał sobie poradzić ze swoim najbardziej radykalnym elektoratem, narodowo-patriotycznym, z tymi, którzy by wszystkich inaczej myślących na latarniach wieszali. On ich przyciągnął do siebie, a teraz będzie musiał się im tłumaczyć z tego, że wieszania jednak nie będzie. Bardzo niebezpiecznie zagrał, kiedy na tej wyborczej adrenalinie zawołał do wyborców: "Nigdy was nie zdradzę". W polityce nie da się "nigdy nie zdradzić", bo są konieczne decyzje, które ludzi podzielą. Nie chciałabym być na miejscu Kukiza, kiedy jego ostry elektorat poczuje się zdradzony.

KB: Niektórzy koledzy Kukiza po fachu uważają, że artysta powinien się zająć tym, co potrafi, a politykę zostawić politykom.

JS: A elektrycy powinni się zająć elektryką? (śmiech) Artyści to nie jest jakiś jeden twór, każdy jest innym człowiekiem. Wśród artystów też może znaleźć się ktoś, kto ma temperament polityka lub komentatora wydarzeń. Inną zupełnie sprawą jest wykorzystywanie artystów do tego, by komentowali bieżące sprawy polityczne, chociaż kompletnie się na tym nie znają.

KB: Nikt ich do tego nie zmusza!

JS: Czasem trudno mi uwierzyć, kiedy widzę ludzi, których znam i o których wiem, że ich zainteresowania ograniczają się do nowych marek samochodów, i którzy nagle filozofują o polityce przed milionami widzów. Kiedy mnie gdzieś zapraszają, zawsze uparcie pytam, kto jeszcze będzie w studiu. I jeśli razem ze mną mają siedzieć tylko ludzie show-biznesu, to zwykle odmawiam. Poważnie. Od lat zajmuje mnie rozwój Polski, często kosztem czasu na sprawy zawodowe, i mogę wdać się w dyskusję tylko wtedy, kiedy ona jest coś warta. Jednak coraz więcej aktorów ucieka od polityki jak od zarazy.

KB: Spór polityczny jest dziś tak głęboki, że opowiedzenie się artysty po jednej ze stron odbiera mu sympatię fanów, którzy mają inne poglądy. Polityczne zaangażowanie zaczyna przesłaniać dorobek artystyczny.

JS: I trzeba to wiedzieć, zanim się zacznie wypowiadać. Polityka jest ogromną siłą, wzbudza ogromne emocje i każdy, kto się w to wdaje, musi zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Dawno temu w trakcie nagrania do jednego z programów zacytowano mi Daniela Olbrychskiego, że "przecież takie autorytety jak Olbrychski mówią to i to". Powiedziałam wtedy, żeby zmienili go na inny, prawdziwy autorytet, wtedy się jakoś do tego odniosę. Coś się stało ze słowem "autorytet", ze słowem "mistrz" itd. Wydaje się, że autorytetem może zostać każdy, kto się pokazał w telewizji. To są właśnie takie kawałki puzzli, które składają się na obraz i powód buntu młodych ludzi.

KB: Obrywa się ostatnio Olbrychskiemu od pani. Po tym, jak wyszło na jaw, że jeździł po pijanemu, napisała pani, że "błyszczy brzydko".

JS: Nagłówki portali wszystko sprowadzają do sensacji, a ja napisałam, że piszę do Daniela publicznie dlatego, że on publicznie się do mnie zwrócił w telewizji słowami: "Joasiu, już się nabłyszczałaś". Skreślił mnie z jakiejś listy Polaków, na której się znalazłam z powodu 4 czerwca. To nie było miłe, więc wreszcie odniosłam się do tego, w jaki sposób błyszczy Daniel. I nie chodzi o jego jazdę po alkoholu, tylko o to, co nagminnie robią gwiazdy. Najbardziej intymne myśli i postanowienia wyprzedają w byle pisemkach. Po śmierci papieża Jana Pawła II Daniel z własnej woli przyrzekł publicznie abstynencję. I nie jest ważne, jaki sobie dał czas na powstrzymanie się od alkoholu. Uderzył publicznie w najwyższy ton, dopiął swoje nazwisko, a potem jakoś zapomniał. To jest właśnie takie błyszczenie.

KB: Chęć błyszczenia to jedno. Większość artystów od lat popiera Platformę, czyli partię władzy. Może to po prostu oportunizm?

JS: No i doszliśmy do takiej paranoi, że nawet jeśli ktoś wypije i wsiada za kółko, to to jest polityczne. Teraz wychodzi na to, że krytykując Daniela, krytykuję PO. Czytałam już takie komentarze. Co ma jedno do drugiego? A co do artystów i PO, to nie widzę w tym nic dziwnego. PO od początku ustawiała się w roli partii nowoczesnej, otwartej, tolerancyjnej. W sposób naturalny była i jest to partia, do której środowisku artystycznemu bliżej niż do partii hołdującej tradycyjnym wartościom. Oczywiście tak było dopóty, dopóki nie zafundowano nam zniesienia ulgi podatkowej. Ja sama byłam "za", uważałam, że coś trzeba poświęcić dla rozwoju kraju, że aktorzy zarabiają w serialach niewspółmiernie do wkładanej pracy. Tak było dopóty, dopóki nie zetknęłam się z rzeczywistością. Nie gram w serialach i reklamach, a jednak brak tej ulgi kompletnie zbija z nóg. My naprawdę musimy często inwestować w każdy występ i teraz zrobiło się błędne koło, bo często zarabiamy tylko na zwrot podatku.

KB: Mimo to miłość artystów do Platformy nie słabnie. Twierdzą, że boją się Kaczyńskiego. Kiedy jednak słucham na przykład Jacka Poniedziałka, mówiącego, że gdy PiS dojdzie do władzy, to zrobi tu "katolicki skansen w stylu Iranu" i "obyczajowe średniowiecze", zniszczy wolność w każdej postaci, wtedy się zastanawiam, czy on naprawdę tak uważa, czy to taka poza.

JS: Ja się zetknęłam z wolnością w wydaniu Jacka Poniedziałka i jakoś nie widzę w niej tolerancji. Pamiętam, jak podczas trwającej na mnie nagonki Jacek Poniedziałek pisał na mój temat, przypisując mi coś, czego nie powiedziałam ani nie zrobiłam. Zetknęłam się z tą wolnością, kiedy wyrzucano mnie z "Wysokich Obcasów" za poglądy i za poglądy próbowano mnie zdyskredytować. Zetknęłam się z tą wolnością, kiedy próbowano zrobić ze mną wywiad w "Dużym Formacie", pomijając wszystkie istotne tematy. Zetknęłam się z nią, kiedy Monika Olejnik w czasie wywiadu ze mną oświadczyła, że Kamil Baczyński był homoseksualistą, choć nie ma na to żadnych dowodów. Silna i nachalna indoktrynacja jest po obu stronach. Myślę, że jeżeli wybory wygra PiS, to paradoksalnie dla ludzi o lewicowych poglądach może być to bardzo ożywcze. Przypuszczam, że wówczas o wiele silniej będzie dawała o sobie znać obyczajowość lewacka, która znajdzie się w opozycji. I dobrze, niech się w tej konfrontacji zetrą różne poglądy, na pewno ta ekspresja się wyostrzy i zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie można histeryzować naprzód. Jeśli naprawdę ktoś będzie chciał coś ograniczać, to będziemy protestować. Jeśli jakaś opcja przejmuje władzę, to przejmuje ją z całą swoją estetyką, moralną wykładnią itd., bo skoro większość wybiera tę opcję, to znaczy, że takiej estetyki i wykładni chce. Ale już widzę, jak Polacy idą pokornie za władzą, jakakolwiek by ona była...

KB: To kto byłby lepszym premierem: Beata Szydło czy Ewa Kopacz?

JS: Nie potrafię odpowiedzieć. Nie uważam, że Ewa Kopacz to zły premier, tylko jest związana, tak jak cała PO, z programem długofalowego rozwoju ponad głowami ludzi. To, co może się zdarzyć dobrego, jeśli chodzi o Beatę Szydło, to nadzieja na państwo obywatelskie. Jeżeli entuzjazm wyborczy się utrzyma, to jest cień szansy, że Polacy poczują się współodpowiedzialni za kraj. Jest oczywiste, że obietnice wyborcze są ponad stan z każdej strony. Dlatego konieczna jest taka obywatelska świadomość, że trzeba cierpliwości. Tutaj PO wpadła jednak we własne sieci, bo do takiego myślenia trzeba pielęgnowania wartości. PO sama sobie wyhodowała kulturę luzactwa i kierunek kosmopolityczny, a teraz potrzebuje narodu.

Ja należę do mniejszości polskiej, która szanuje na przykład Donalda Tuska, ale faktem jest, że ten proeuropejski kierunek się zapętlił w całej Europie. Nie można budować państwa bez poczucia wspólnoty narodowej.

KB: Zaraz zarzucą pani popieranie PiS! Zwłaszcza że jeszcze w trakcie kampanii wystąpiła pani z komitetu honorowego Bronisława Komorowskiego. Powiedziała pani, że to kwestia honoru, nie polityki.

JS: Co do zarzutów, to jestem naraz i PO-strachem, i moherem, i antyklerykałką, i dewotką, więc już nic mnie nie zdziwi. Zostałam poproszona do udziału w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego pięć lat temu. Wtedy było to dla mnie oczywiste. Kiedy teraz ruszała kampania, mimo moich przejść i goryczy w stosunku do wielu osób z tej opcji zostałam w nim. Potem zaczęłam mieć wątpliwości co do prezydenta Komorowskiego. Miałam wrażenie, że on stracił wolę walki, że coś się z nim dzieje. Jego decyzje po przegranej w pierwszej turze przestały mi się podobać. To oczywiste, że po takiej porażce każdy z komitetu honorowego powinien ruszyć do walki, bo po to taki komitet jest. Z pewnością byłabym poproszona o pomoc, wypowiedź, publiczne poparcie. I trzeba to zrobić z pełną wiarą. A ja tę wiarę traciłam. Poza tym wydawało mi się wtedy, że panuje w tym komitecie jakiś letarg. I potrzebne są elektrowstrząsy.

KB: Dlaczego straciła pani zaufanie do prezydenta Komorowskiego?

JS: Nie tyle zaufanie jako do człowieka, ile zaufanie do niego na takim stanowisku. Widoczne zmęczenie, mentorski, głuchy ton, jakaś nieobecność. Nie wiem, z czego to wynika i w jakich kategoriach to rozumieć.

KB: Politycy Platformy próbowali przekonywać, by jednak została pani w tym komitecie?

JS: Był jeden przykry telefon, ale poza tym cisza. W PO chyba już dawno uważają mnie za "wsteczną". Był taki moment, kiedy silnie dano mi o tym znać. Dostałam nagrodę Stowarzyszenia Inicjatyw Gospodarczych i Edukacyjnych za "wysiłek i zasługi w patriotycznym wychowaniu Polaków przez budowanie niepodległości w sercach i umysłach pokoleń". Oczywiście nic nie było o tym w prasie, ale uroczystość miała charakter niezwykle doniosły z chórami, przemówieniami, a nawet z pułkiem ułanów. Premier Kopacz przysłała list gratulacyjny, ale odnosząc się do samej tylko inicjatywy. Nagrodzoną w gratulacjach pominęła. Długo o tym potem rozmawialiśmy. To już był wyraźny znak, że raczej się mojego nazwiska unika.

KB: I kiedy PiS już cieszył się z pozyskania nowego sojusznika, pani publicznie stwierdziła, że Andrzej Duda nie nadaje się na prezydenta.

JS: Na samym początku kampanii zadzwoniono do mnie ze sztabu kandydata Dudy, żebym wystąpiła na jego konwencji. Oczywiście nie zgodziłam się na to, bo byłam przecież w komitecie honorowym prezydenta Komorowskiego. Powinni byli to wcześniej sprawdzić.

KB: Nie wierzę, że nie wiedzieli. Liczyli raczej na efektowny transfer.

JS: Nie może być takiego transferu, bo jestem za państwem świeckim, bez realnego wpływu hierarchów kościelnych. Kościół ma dla mnie duże znaczenie, ale chcę żyć w państwie, w którym jednakowo poczują się ludzie niewierzący. Uważam prawdziwe wartości chrześcijańskie za podstawę moralnego życia, ale też rozumiem, że ktoś ma inne poczucie. Czy będę żyła po chrześcijańsku, czy nie, to sprawa mojego sumienia. Jak widać daleko mi do PiS.

KB: Mimo to ciągle ktoś próbuje panią przyporządkować do PiS albo do PO, do prawicy albo do lewicy.

JS: Czasem mnie to irytuje, czasem jest to bardzo przykre. Kiedy słyszę lub czytam, że chciałam wywołać nagonkę na gejów w Polsce, to jest mi z tym bardzo źle. Zresztą gdyby kazano mi wybrać, czy ja jestem lewicą, czy prawicą, to sama nie potrafiłabym się w tych kategoriach określić. Na każdą sprawę i każde zjawisko mam inny pogląd, co nie mieści się w obowiązujących definicjach. Takim ludziom nie jest łatwo, ale nikt mi nie obiecywał, że będzie łatwo.

KB: Udało się jednak pani wygrać proces z TVN o naruszenie dóbr osobistych. Zarzuciła pani dziennikarzom stacji celowe i świadome manipulowanie pani wypowiedziami. Jest satysfakcja?

JS: Ogromna. Zwłaszcza że broniłam się sama, sama przedzierałam się przez Kodeks cywilny, bez żadnej pomocy prawnej. A przeciwko sobie miałam prawników wielkiej korporacji. Zasądzona dla stacji kara jest surowa. Według wyroku, który zapadł, mam zostać przeproszona w najistotniejszych programach, takich jak "Fakty", "Uwaga", a przeprosiny mają być czytane przez lektora, nie w formie napisów. Suma, o którą walczyłam na cele społeczne, została pomniejszona, ale i tak jest wysoka [150 tys. zł - przyp. red.]. Sprawa jeszcze zależy od decyzji sądu apelacyjnego, więc na ewentualne przeprosiny trzeba poczekać.

KB: Całe zamieszanie wzięło się od felietonu, w którym napisała pani między innymi, że "nie tylko w Watykanie jest homolobby" i że "dyktat środowisk homoseksualnych musi się spotykać z odporem". Była nagonka, ale zaczynają się pojawiać głosy przyznające pani rację.

JS: Coraz częściej. I na szczęście nie dotyczy to słów, których nigdy nie powiedziałam, a mianowicie, że "polskim teatrem rządzi homolobby". Rację przyznają mi ludzie z różnych środowisk, odnosząc się otwarcie do samego zjawiska. Słowo "homolobby" było na czarnej liście, a teraz zaczęło funkcjonować w przestrzeni publicznej w sposób o wiele bardziej otwarty. To jeszcze dwa lata temu było nie do pomyślenia. Ostatnio oglądałam wywiad z Krystianem Legierskim, w którym on sam przyznał, że jest to temat tabu. Był też obnażający wywiad z pisarzem Michałem Witkowskim, który powiedział otwarcie, że geje w instytucjach kultury mają wielkie fory. Powstała nawet audycja radiowa "Homolobby" prowadzona przez to "strasznie uciskane" środowisko gejowskie. Też bym chciała mieć audycję radiową, ale nie należę do uciskanych.

KB: Joanna Krakowska w wywiadzie dla "Dużego Formatu" powiedziała, że środowisko powinno panią na rękach nosić za to, że mówi pani rzeczy, których nikt inny nie ma odwagi powiedzieć. Dlaczego tego nie robi?

JS: Czytałam ten wywiad. Joanna Krakowska jest jedną z niewielu feministek, które jakoś odnoszą się do tego, co robię i mówię. Na ogół w tych środowiskach jest taka świadoma bagatelizacja. Już przywykłam do tego, że według tych środowisk jestem takim "pseudointeligenckim folklorem". Niech im będzie na zdrowie. Co do mojego środowiska aktorskiego, to nigdy nie chciałam, żeby mnie ktoś nosił na rękach, tylko nie lubię, gdy kopią. To, co plótł Poniedziałek przy okazji otwartego listu do mnie, to nic przy epizodzie w filmie Jerzego Stuhra pt. "Obywatel". Jest tam taka scenka, kiedy małżeństwo w 1989 r. ogląda moje wystąpienie o tym, że 4 czerwca skończył się komunizm. Niby nic, tylko znamienna jest reakcja bohaterów. Wrażenie robi to tylko na żonie, która wzruszona do łez nasładza się nad moimi "słodkimi loczkami", mąż natomiast nie wykazuje żadnego zainteresowania. Wniosek? Taki to był sobie słodki występek kobieciątka, które zrobiło wrażenie na ckliwych kobietach. Otóż było odwrotnie. Większość listów i podziękowań spotkała mnie wtedy od strony mężczyzn. Teraz, w czerwcu, była ze mną audycja radiowa, podczas której zadzwonił mężczyzna ze Śląska i opowiedział, jak oglądał moje wystąpienie jego chory ojciec i powiedział: "Teraz mogę umrzeć". Tak to wtedy było i nikt się nad moimi loczkami nie rozwodził. Tak zwane elity aktorskie zrobią wszystko, żeby to obśmiać. I też niech im będzie na zdrowie.

KB: Podczas naszej ostatniej rozmowy, gdy dopiero ruszał proces z TVN, mówiła pani, że zdaje sobie sprawę z samobójstwa medialno-towarzyskiego, jakie właśnie popełnia. Tak się nie stało.

JS: Mam poczucie, że świństwo, które starano mi się zrobić, nie do końca się udało. Myślę, że swoim życiem jestem w stanie pokazać, iż niekoniecznie trzeba przesiadywać w studiach TVN, żeby funkcjonować i komunikować się z ludźmi. Inna sprawa, że fakt wygrania takiego procesu nie wywołał poruszenia, jaki mógłby wywołać. Jedna kobieta stoi sama przeciwko korporacji, wygrywa proces, ale dla prasy ważniejsza jest wiadomość, że jakaś celebrytka nie lubi szpinaku. Takie czasy.

KB: Warto było iść na tę wojnę? Nie żałuje pani?

JS: O nie! Po całej tej ohydnej nagonce na mnie odczekałam wiele miesięcy, żeby sprawdzić, czy to nie są jakieś niepotrzebne emocje. Ale gdy zaczęłam to wszytko rozpamiętywać, doszłam do wniosku, że tego nie można zostawić. Trzeba zostawiać ślady swojej niezgody. Ja się od dawna tym tylko kieruję. Nie chcą mojej sztuki w Warszawie, to jadę do Nowej Huty. Po co? Żeby był ślad po tej mojej sztuce, żeby było wiadomo, że powstała, że nie jestem osobą, która istnieje dzięki skandalom. Mam świadomość, że te ślady są coraz mniej widoczne, że dla wielu widzów ja właściwie zniknęłam. Ale ja jestem i rozwijam się w swoich pasjach. Gram, fotografuję, piszę i dużo jeżdżę po Polsce. I widziałam nawet szczęśliwych Polaków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji