"Śmierć porucznika"
"Śmierć porucznika" wyrosła z tego nurtu Mrożkowej satyry co "Postępowiec". Dzieje narodowe zobaczone w krzywym i pomniejszającym zwierciadle, wypatroszone stereotypy, demonstrujące wnętrza wypchane trocinami, ale za to wciąż jeszcze przybrane amarantową wstęgą. Nie przeceniałabym jednak ani wartości poznawczych, ani odkrywczości "Śmierci porucznika". W okresie dyskusji nad "narodowymi wadami Polaków" wiele na ten temat zostało powiedziane i, jak się wydaje, nie chodziło autorowi o to, by dorzucić do niej nowe sformułowania, oryginalne myśli. Rzecz leży zupełnie gdzie indziej. W "Postępowcu" Mrożek igrając symbolami narodowej chwały z jednej strony, a z drugiej kpiąc niemiłosiernie z tego co się we współczesności narzuca oku satyryka - włącza się w najbardziej tradycyjny nurt naszej literatury. Świadomie czy nieświadomie staje się kontynuatorem literatury zaangażowanej w problematykę społeczną,literatury,która stawiała sobie zadania kształtowania społeczeństwa, a więc dydaktycznej już z samych założeń. Dla ilustracji cytata z "Postępowca": "W całym kraju odbędzie się wielka zbiórka flaszek po wódce. Flaszki te mają być wykorzystane na budowę szklanych domów przewidzianych już przez Żeromskiego". Tyle, że dydaktyka Mrożka operuje specyficznymi środkami, odwróceniem pojęć, groteską, szarżą, kpiną, ironią. Cały ten satyryczny arsenał służy nie zabawie dla zabawy,lecz reedukacji społecznej,reedukacji poprzez śmiech. Od dwóch stuleci troska o reedukację nie opuszcza polskiej literatury. Mrożek wykpiwający tradycję w tej dziedzinie jest z naszą tradycją jak najbardziej w zgodzie. "Śmierć porucznika" składa się z trzech części. Pierwsza dzieje się w czasie obrony Warszawy w 1831 r. Druga - w paryskim mieszkaniu Poety, wieszcza jakby zdjętego z warszawskiego pomnika przy Krakowskim Przedmieściu. Trzecia - współcześnie, w izbie zatrzymań dla "wykolejonej młodzieży". Obrońca Warszawy, porucznik Orson - tak się u Mrożka nazywa bohater Mickiewiczowskiej "Reduty Ordona" - uśmiercony przez Poetę, w wierszu, który każde dziecko zna na pamięć, nie może sobie oczywiście znaleźć miejsca wśród żywych. Bohaterowie powinni ginąć, żywy bohater, to jak gwóźdź w torcie - nie wiadomo co z nim zrobić. Jak postać z narodowej legendy może mieć zwykłą rodzinę, dziatki, a może i wnuki? Oczywiście nie może. Ukochane przez Orsona dziewczę polskie w imię dobra legendy porzuca narzeczonego. A Orson,który u Mrożka żyje ponad sto pięćdziesiąt lat doczekał - pełen kompleksów i porządnie sfrustrowany - naszych czasów. Nikt go nie chciał przygarnąć, nikt się nie chciał do niego przyznać, więc przystał do chuliganów. Ta ostatnia część wydała się wielu recenzentom "Śmierci porucznika" niepotrzebna, sztucznie doklejona. Chyba jednak tak nie jest. Orson-Ordon wśród wykolejonej młodzieży to pointa utworu. Jest ona cienko utkana, ale przecież wyraźna. Orsona zniszczył stereotyp bohatera przyjęty w owym czasie. A ci współcześni wykolejeni? Ależ tak, oni są też ofiarami stereotypu, tyle że zmienionego: stracone pokolenie, nieprzystosowane, zbuntowane. Orson mówi: Każda epoka ma swój model "straconego pokolenia". Otóż to właśnie. Konfrontacja dwóch odległych w czasie stereotypów i to stereotypów decydujących o losie ludzi, działających niejako mechanicznie ale skutecznie te losy determinujących - to cel sztuki Mrożka. A wszystkie kpiny z wielkości wieszcza, z munduru z amarantowymi wyłogami itp. spełniają rolę pomocniczą. Swoją drogą przezabawny jest tekst "Śmierci porucznika", w którym jako echo pobrzemiewają cytaty z wierszy Mickiewicza. W ostatniej części persyflaż "Dziadów" jest nieopisanie śmieszny. Ale śmiech jaki wywołuje Mrożek jest śmiechem mądrym. To nie Achard czy "kawałki" w "Syrenie", gdzie zręcznie eksploatuje się banał. Mrożek bawi, bawi do łez i zmusza do myślenia. Do rewizji pojęć, do konfrontacji; dobiera się do najbardziej, wydawałoby się, oczywistych stwierdzeń i pokazuje ich pustkę, pokazuje je w działaniu.
"Śmierć porucznika" gra w Warszawie Teatr Dramatyczny. Spektakl reżyserowany przez A. Bardiniego cieszy się dużym powodzeniem. Jest świetnie grany; Fetting, Gołas, Barycz, Duriasz i Winnicka, Paluszkiewicz, żeby wymienić tylko ważniejsze role - dobrze czują gatunek satyry Mrożka. A scenografia i kostiumy Jana Kosińskiego stwarzają atmosferę, w której nie tyle "wielka narodowa kpina", co mała konfrontacja mitów - odbywa się bez zakłóceń.