MICKIEWICZ CZY... MROŻEK?
W związku z dyskusją zapoczątkowana artykułami Teofila Sygi i Ludwika Hieronima Morstina zamieszczamy kolejna wypowiedź pióra świetnego pisarza - Stanisława Strumph Wojtkiewicza.
Postawione w tytule pytanie wcale nie jest takie zabawne, jakby się wydawało. Powinno by właściwie brzmieć "Mickiewicz czy Mrożkowie?", jest ich bowiem przynajmniej....nastu". Są bezceremonialni i zgrani w bawiącej publiczność żonglerce słownej. Popisują się nonsensem, bezideowością,szarganiem t.zw. autorytetów. Spełniają swoją marginesową rolę nieraz bardzo dowcipnie. Przecież tak zwany "wygłupiantus" bywa potrzebny, odpręża i daje wypoczynek od spraw, które dzieją się na serio. Zdarza się jednak przebranie miary. Niekiedy odnosi się wrażenie, że nie są to sporadyczne gafy, ale metoda. Wtedy wypada i nam zająć się sympatycznymi skądinąd wykpisami, aspirującymi do popularności (czyli do oddziaływania na kulturę masową) opartej na paszkwilanctwie.
Wszyscy uczyliśmy się mówić i czuć po mickiewiczowsku. Na "Reducie Ordona", na wierszu "Do Matki Polki", na "Dziadach". Bywało, że szkolna rutyna odstręczała tych czy owych leniuchów lub wagarowiczów, ale ostatecznie każdy do Mickiewicza powraca - jak do ożywczego źródła. Miałem interesujący przykład takich powrotów. Podczas ostatniej wojny w jednym z obozów polskiej niedoli ktoś zaproponował odtworzenie z pamięci "Pana Tadeusza". Chodziło o wyrwanie masy udręczonych mężczyzn z biernego, zabójczego pesymizmu i najgorszych przewidywań. Dla żołnierzy, wciąż kipiących energią walki, lecz wtrąconych w otchłań bezruchu i oczekiwania, skazanych na zdawałoby się nieuchronną zagładę, pomysł okazał się zbawczy.Pisałem o tym w szkicach "Książka szła za emigrantem" co następuje: "Majorzy i pułkownicy, którzy uprzednio lata całe marnowali na ogłupiającym łupieniu w karty, nawrócili się nagle do resztek wiedzy pozostałej im z klas gimnazjalnych. Porucznicy i kapitanowie, którzy tak często obierali karierę wojskową ze wstrętu do myślenia i do książki, cieszyli się teraz z jeszcze zapamiętanych fragmentów, przymusowo i niechętnie wykutych ongiś w szkole. I oto kilkaset osób zdołało zbiorowym wysiłkiem odtworzyć poemat, zresztą bez większych luk i bez poważniejszych błędów. Twórcza pasja ogarnęła obóz śmierci. Stopniowo formowane fragmenty starannie zeszyto i oprawiono, na jeszcze jeden dowód, że piękna książka przezwycięża złe życie. Pośród masy uczestników tej imprezy, zapisanych na marginesach tomu, zauważyłem wielu znajomych, dawniej notorycznie obcych sprawom literatury. A więc i tutaj rozumienie książki i miłość dla niej dojrzewały w miarę pogłębiania się polskiej niedoli..."
Dlaczego o tym piszę, czemu postawiłem w tytule pytanie "Mickiewicz czy Mrożek"? Dlatego, że literat Sławomir Mrożek niedawno temu wziął za cel estradowej drwiny Mickiewicza i jego utwory, mianowicie "Redutę Ordona" oraz "Improwizację" z "Dziadów". A Sławomir Mrożek nie jest leniwym w myśleniu, nie jest też zarozumiałym wypędkiem ze szkoły lub jakimś ciemnym prostaczkiem; to przecież człowiek oświecony, pisarz...
Gwałtowne wypady zdarzały się często w naszej literaturze. Nikt nie odmawia nikomu prawa do polemiki. Sławomira Mrożka może nic nie obchodzić to. że bez Mickiewicza nie byłoby naszej literatury. Wolno Mrożkowi pomiatać faktem, że poezja Mickiewicza dala wielu pokoleniom polskim broń do walki z tyranią, wyzyskiem, okrucieństwem i kłamstwem, że ideały wielkiego poety są żywe do dziś, że ideałami tymi były: wolność narodu polskiego, braterstwo ludów, sprawiedliwość społeczna i panowanie prawdy. Proszę bardzo, niech Mrożek kwestionuje lub lekceważy to wszystko, niech sobie głosi swoje poglądy, takie jego siakie prawo... Rzecz w tym jednak, że została tu przekroczona przyzwoitość. Pan Mrożek wystawia na śmiech właśnie te momenty, w których patetyczna rozpacz Mickiewicza nad nieszczęściem ojczyzny wznosi się na szczebel ponadludzkiego, niemal oszalałego bólu, kiedy znakomity poeta i wielki patriota obnaża rzeczywiście broczące krwią serce i poszukującą ratunku desperacką myśl. Wielkiej to zaiste, wymaga gruboskórności, żeby do tak wysublimowanych stanów duchowych przykładać maskę cyrkową, błazeńską, pozerską, trywialną, obrażającą uczucia powszechne. Mickiewicz u Mrożka bredzi, błaznuje, spada na dno śmieszności. O sobie mówi (dlaczegoś po niemiecku):"vier und vierzig". Przypomina to zresztą o zniszczeniu pomników wieszcza. Nie zachęcam Sławomira Mrożka, sięgającego po laury na estradach zagranicznych, aby dalej szedł taką drogą. Mógłby przecież, na przykład w Nowym Jorku, "osmarować" Waszyngtona, Kościuszkę. Pułaskiego, biorąc za cel ich wielkie serca. Nie radzę tego. Bo tam, zamiast śmieszków i nagród, mógłby łacno napotkać reakcje, jaką zdrowa publiczność stosuje samorzutnie wobec wybryków.
Sam jednakże problem, który u nas najwidoczniej jakoś powstał (Mickiewicz czy Mrożek?) zalecam czujnej uwadze pewnych redaktorów, tak swoiście pojmujących sterowanie kulturą masową.. Bez ich solidarnego poparcia Sławomir Mrożek następcą Mickiewicza chyba nie zostanie...