Opowieść z familoka
"Cholonek" w reż. Mirosława Neinerta i Roberta Talarczyka w Teatrze Korez w Katowicach. Pisze Iwona Kłopocka w Nowej Trybunie Opolskiej.
Twórcy katowickiego "Cholonka" dobrze pokazali śląską mentalność i obyczajowość. Gorzej poradzili sobie z tragizmem śląskich losów.
Przedstawienie powstało w oparciu o bardzo popularną wśród Ślązaków książkę Horsta Eckerta (Janoscha), opowiadającą o życiu mieszkańców robotniczej dzielnicy Zabrza na tle historycznych przemian na Górnym Śląsku w latach 30-50 ubiegłego wieku. Ukazane w nim dzieje jednej rodziny miały służyć refleksji nad tragicznym losem śląskiej społeczności, tłumaczyć życiowe i historyczne wybory, ich dramatyczne konsekwencje. Moim zdaniem zamiar ten nie udał się w pełni, a jego artystyczny wyraz daleki jest od doskonałości.
Przedstawienie wyraźnie rozpada się na dwie części. Dominuje ta obyczajowa, ukazująca zwyczajne, prywatne życie Świętków w czterech ścianach familoka Na tle kredensu, przy kuchennym stole rozbudowuje się w czasie barwny i mięsisty portret rodzinny, znaczony najważniejszymi dla niej wydarzeniami - zaręczynami, ślubami, narodzinami, chrzcinami. Przeplatają je liczne anegdoty, jakie podobno do dziś opowiada się w wielu śląskich domach. Góruje tu plebejski, rubaszny, często dosyć niewybredny dowcip, ryzykowne sceny rodzajowe -zdarza się, że mocno naruszające granicę dobrego smaku (lewatywą jaką Detlev robi swej już prawie teściowej). W sumie jednak, jeśli poddać się konwencji i nieodpartemu urokowi górnośląskiej gwary, w jakiej grane jest przedstawienie, jest to dosyć zabawna historia rodzinna Im bardziej jednak w te prywatne losy wkracza historia, tym dla przedstawienia gorzej. Nad przyczynami koniunkturalizmu Stanika Cholonka który przerabia się na Niemca, realizatorzy lekko się prześlizgnęli. To wina źle rozłożonych akcentów, zbyt długiego i intensywnego skupienia na elementach ludycznych. Pół godziny przed końcem dwugodzinnego przedstawienia jest już czas tylko na komiksowe ujęcie losów rodziny na tle galopującej historii. I jeśli kogoś wcześniej raziła przaśna dosłowność obyczajowa, to teraz musi uznać ją za wyrafinowaną - wobec mało sugestywnych, za to nieznośnie patetycznych scen finałowych.