Artykuły

A w domu zimniej niż w grobowcu

"Zimniej niż tu" Laury Wade w reż. Aniki Idczak w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w serwsie Teatr dla Was.

Napisanie antysentymentalnej komedii o umieraniu na raka, niecodziennej, w dodatku zabawnej i równocześnie skłaniającej do poważnej refleksji wydaje się raczej trudne, jednak Laura Wade, brytyjska dramatopisarka, postanowiła zmierzyć się z tym tematem. W 2005 roku światło dzienne ujrzała czarna komedia jej autorstwa, pod tytułem "Zimniej niż tu" (tytuł oryginalny "Colder than here"). Anika Idczak, laureatka pierwszej edycji konkursu dramaturgiczno-reżyserskiego "Polowanie na motyle", właśnie ten tekst wybrała na swój reżyserski debiut. Spektakl "Zimniej niż tu", który zobaczyć można w warszawskim Teatrze Ochoty, mówi o końcowym etapie egzystencji człowieka, czyli o odchodzeniu z tego świata . Choć śmierć jest nieuchronna, często próbujemy udawać, że jej nie ma, a samo umieranie wciąż pozostaje swoistym tematem tabu. "Chcę tym spektaklem opowiedzieć również o ludziach w moim wieku, ludziach z dużych miast, którzy niekoniecznie radzą sobie z odchodzeniem, z nagłą śmiercią kogoś bliskiego" - mówi młodziutka pani reżyser.

Laura Wade wykorzystując swój cięty dowcip i wyczucie absurdu, umiejętnie łączy czarną komedię i smutny patos, który zazwyczaj towarzyszy umieraniu. Polska debiutantka potrafi to docenić i pokazać, prezentuje swoją własną wizję dramatu-groteski. Anika Idczak do tekstu podeszła bardzo poważnie - sama go przełożyła i dokonała koniecznych jej zdaniem skrótów oraz zmian, aby lepiej przystawał do polskiej rzeczywistości.

Bohaterka sztuki, Mira Markowska, to zadbana i elegancka kobieta po pięćdziesiątce. Jest perfekcyjną gospodynią domu, kochającą matką i oddaną żoną. Kiedy dowiaduje się, że wykryto u niej nowotwór kości, a lekarz oświadcza, iż zostało jej sześć,dziewięć miesięcy życia, całą swoją uwagę i energię koncentruje na jednym - organizowaniu własnego pogrzebu. Jako osoba niezwykle pragmatyczna, a przynajmniej taką rolę gra i taką chce pozostać w pamięci rodziny, robi wszystko, by zaoszczędzić bliskim kłopotu związanego z przygotowaniem pochówku. Zaprzyjaźnia się wreszcie z programem PowerPoint i przedstawia córkom oraz mężowi dość niezwykłą prezentację - dzień ostatniego pożegnania. Oczywiście wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, iż zasady chowania zmarłych w polskim systemie prawnym od wielu lat pozostają niezmienne - konieczny jest zakład pogrzebowy, zmarłego chowa się na cmentarzu, ewentualnie dopuszczalna jest kremacja. Bohaterka spektaklu nie chce tego - marzy jej się grób na polanie, może pod drzewem, może wśród kwiatów. Swoimi pomysłami, które graniczą z absurdem, ma nadzieję "ogrzać" wyziębione od dawna rodzinne stosunki. Rodzina Markowskich żyła dotąd zupełnie normalnie. Ale to tylko pozór. Choroba i wizja śmierci Miry ujawnia coraz większe rysy i pęknięcia w eleganckiej fasadzie zasłaniającej pustkę rodzinnych relacji.

Reżyserując spektakl, Anika Idczak, ustawia aktorów frontalnie, to jest twarzą do publiczności. Nie jest to zabieg nowy, ale znaczący. Dzięki niemu bohaterowie unikają kontaktu wzrokowego, nawet jeśli między sobą prowadzą dialogi. To wyraz chłodu, jaki panuje w ich relacjach. Zarówno Mira, jak i jej mąż Alek, a także dwie córki - Nina i Małgosia, zadziwiająco rzadko rzucają okiem na rozmówcę. Ów brak umiejętności rozmawiania jest tu bardzo ważny, wyjątkowo czytelny i ostro uwypuklony. Sytuacja choroby i bliskiej śmierci zmusza całą czwórkę do nawiązywania kontaktu, do dawno zapomnianej konwersacji. Każde z nich żyje własnym życiem, ma grono przyjaciół, ulubionych kompozytorów i własne kłopoty. Czy w obliczu tragedii rodzina się zmieni? To byłoby zbyt ckliwe i nierealne. Choć w tle słychać śpiew ptaków, bzyczenie pszczół, a pod nogami bohaterów "zieleni się" sztuczna trawa (cóż za sielanka!), w ich domu jest zimno jak w grobowcu. I wcale nie dlatego, że boiler nie działa. Przecież boiler można naprawić i Alek z ogromną determinacją robi wszystko w tym kierunku, szuka specjalisty od kotłów grzewczych. Ale rak jest nienaprawialny, a koniec przewidywalny. I jak się z tym pogodzić? Jak pokonać strach przed nieuniknionym? Porządkując i wyrzucając przeterminowane przyprawy? Malując własną trumnę we wzorki? A może wyjściem jest szczerość, którą wybiera młodsza córka Nina, chora na bulimię? Jej ironia, cynizm, śmiech i wisielczy humor to też próba radzenia sobie z odchodzeniem najbliższej osoby...

Choć spektakl trwa jedynie 60 minut, psują go męczące nieco dłużyzny. Jednak znakomita gra aktorów, zwłaszcza Jolanty Olszewskiej, rekompensuje owe minusy. W dodatku aktorski kwartet serwuje widzom popis wokalny - znakomity, choć pełen zgryźliwego humoru i niewybrednego słownictwa. Jakże znakomicie współgra z nim kiczowata (celowo!) scenografia. Na koniec taka myśl - niełatwo jest żyć, choć przynajmniej wspomagają nas liczne poradniki, portale i wskazówki psychologów. Ale umierać być może jeszcze trudniej i tu radzić musimy sobie bez facebooka...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji