Kryminał śpiewany
W "Tosce" trup ściele się gęsto, a że każdy z przyszłych nieboszczyków musi swoje odśpiewać, więc muzyki jest do syto, i to dobrej muzyki, bo Puccini to mistrz kantyleny i harmonizacji. Dyrygent, Tadeusz Wojciechowski, chyba lubi Pucciniego, bo się nawet trochę rozhulał i orkiestra chwilami stawała się krzykliwa - ze szkodą dla śpiewaków, bo ich zagłuszała...
Tak by można załatwić omówienie najnowszej premiery Teatru Wielkiego. Byłem na trzecim przedstawieniu, a więc już po premierowej gorączce, po fecie, po kwiatach i gratulacjach.
Zachwytu nie dostrzegłem. Był jakiś chłód między sceną a widownią. Skąd się brał? Może artyści nie zdobyli się tym razem na tę dozę koncentracji, jaka jest niezbędna, by publiczność rozgrzać? Może dzisiejsza publiczność nie akceptuje Pucciniego - albo nie lubi "Toski:"? 'Bo niby wszystko było jak trzeba: dekoracje Mariusza Chwedczuka majestatyczne i ponure, jak klimat tego dramatu; kostiumy Xymeny Zaniewskiej strojne i tak jak zrośnięte z postaciami. Toska przebiera się trzy razy i wspaniale zamiata trenem; Scarpia wysztafirowany jak romantyczny playboy; damy w tle jak z przeglądu mody i tylko Cavaradossi jak sankiulot. Klaus Wagner wyreżyserował tę operę z absolutną precyzją. Każda postać ma trzy wymiary: zakrystian kuleje, Spoletta się skrada i ma przedziałek pośrodku, dozorca więzienny ma w sobie coś z Quasimoda, nawet żołnierz z plutonu egzekucyjnego zdradza wahanie.
Więc skąd ten chłód?
Sądzę, że z muzyki. Jest to muzyka na pokaz, na efekt. Prawda: świetna, ale tak błyskotliwa, że majoryzuje sam dramat. Nic dziwnego, że Tadeusz Wojciechowski jej uległ. Prowadził zresztą operę z pamięci i z orkiestry wydobył tak znakomite brzmienie, że chwilami śpiewacv nie liczyli się zupełnie. Sylwester Kostecki, jedyny który się oparł reżyserowi, w roli Cavaradossiego był raczej sybarytą niż rewolucjonistą, a w arii przedśmiertnej z trudem przebijał się przez forte orkiestry; Zbigniew Macias, jako zimny drań, Scarpia, śpiewał znakomicie i umierał z wściekłością; Marek Dąbrowski, raczej przestraszony zapaśnik niż więzień stanu, błysnął pięknym głosem. Świetną postać agenta policji stworzył Jacek Parol. Gwiazdą przedstawienia była jednak bezspornie Joanna Cortes w roli Toski. Rozdarta między namiętnością a zazdrością - histeryzuje i rozpacza - ale dużo w tym demonstracyjności. Śpiewaczka ma piękny sopran o dramatycznym zabarwieniu, jest urodziwa i wprost stworzona do roli Toski.
Nie wiem, jak będzie dalej, bo może publiczności będzie się podobał ten kiepski kryminał, w którym naiwność sytuacji rywalizuje z wymyślonymi motywami działania, podlanymi sosikiem wolnościowym. Ale do śpiewania jest dużo.