Artykuły

Zakodowana wiadomość dla Polaków

- Pamięć historyczna, przekazywanie na nowo tego, co zdarzyło się w minionych wiekach, jest rodzajem kulturowej inwestycji w kolejne pokolenie. Brytyjski reżyser David Pountney dzięki "Strasznemu dworowi" zagłębia się w polską historię i ocenia szanse naszych oper w świecie.

Jacek Marczyński: Słyszał pan wcześniej o "Strasznym dworze" Stanisława Moniuszki? David Pountney: Nie tylko słyszałem, ale widziałem na scenie, w latach 70. podczas wizyty w Warszawie. Jakie były pierwsze wrażenia? - Nie mogłem pojąć, o czym ta opera opowiada. Teraz wiem nieco więcej, ale wciąż się w nią zagłębiam. Nie jest pan odosobniony w tej opinii. Wielu cudzoziemców mówi, że "Straszny dwór" jest niezrozumiały. - Rzeczywiście tak może być. Ja dostrzegam w tej operze rodzaj zakodowanej wiadomości dla Polaków. Komuś z zewnątrz trudno jest ów kod rozszyfrować. Oczywiście teraz poznałem historyczny kontekst towarzyszący powstawaniu "Strasznego dworu", emocjonalną atmosferę tamtych czasów, a bez tego trudno zrozumieć operę Moniuszki.

Długo się pan zatem zastanawiał, kiedy otrzymał pan propozycję wyreżyserowania "Strasznego dworu" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej?

- Dyrektor Waldemar Dąbrowski jest bardzo skuteczny w sztuce przekonywania, więc nie miałem specjalnych oporów.

Podobno przeniesie pan akcję w czasy nam bliższe.

- Niezależnie od tego, jakiej zmiany dokonam, chcę zachować przesłanie "Strasznego dworu" dotyczące waszej historii. Myślę, że pozostanę wierny temu, iż Moniuszko pokazał Polskę niepodległą w czasach, gdy tej niepodległości nie mieliście. I że kiedy byliście okupowani przez zaborców, dał obraz wolności.

Zachowa pan dawne obyczaje budujące klimat "Strasznego dworu", jak choćby wróżenie z wosku?

- A wie pan, że my, Anglicy, też mieliśmy zwyczaj czynienia takich przepowiedni, choć nie używaliśmy wosku lecz rozgrzanego ołowiu wlewanego do zimnej wody? Pewne tradycje są uniwersalne.

Bardzo ważnym słowem dla zrozumienia "Strasznego dworu" jest honor. To nim kierują się jego bohaterowie w swych poczynaniach. Sądzi pan, że dziś honor nadal wyznacza zasady postępowania?

- Niestety, nie tak, jak to było w czasach Moniuszki.

W takim razie o czym dzisiaj opowiada "Straszny dwór"?

- W Wielkiej Brytanii obchodzimy w tym roku 800. rocznicę Wielkiej Karty Swobód, tzw. Magna Charta Libertatum. To ważny rozdział naszej historii, choć na co dzień o tym nie pamiętamy, bo wydarzył się tak dawno. Chodzi jednak o to, by zachować więź emocjonalną z ideami przeszłości, które wywarły istotny wpływ na to, jacy dzisiaj jesteśmy, gdzie są nasze korzenie. Pamięć historyczna, przekazywanie na nowo tego, co zdarzyło się w minionych wiekach, jest rodzajem kulturowej inwestycji w kolejne pokolenie. Na tym polega współczesna wartość "Strasznego dworu".

Jeszcze w czerwcu zaprezentuje pan polskiej publiczności "Wilhelma Tella" Rossiniego. Nie sądzi pan, że jest on bliski "Strasznemu dworowi"? Obie opery opowiadają o walce o wolność, dla bohaterów obu pojęcie honoru jest niesłychanie ważne.

- Ale też obie pokazują zupełnie inne światy. "Wilhelm Tell" odgrywa istotną rolę w dziejach opery, z jednej strony mamy tu szczególne podejście samego Rossiniego do francuskiej grand opéra, z drugiej "Wilhelm Tell" otwierał drzwi do nowego świata. Jest zapowiedzią Wagnerowskiego "Lohengrina". Natomiast jeśli chodzi o temat tej opery, to choć pozornie, tak jak w "Strasznym dworze" mamy tu walkę o niepodległość i wolność, to jednak Rossini daje obraz rewolucji konserwatywnej. Wilhelm Tell nie ma w sobie nic z Robespierre'a czy Dantona, jest jak dobry ojciec dla swojego narodu, co zresztą podkreśla jego stosunek do własnej rodziny. Trudno dziś o taki obraz polityka i rewolucji. A szkoda.

Czy przy wyborze utworów, które chce się reżyserować, ważniejszy jest temat, treść czy właśnie wartość muzyczna?

- Na takie decyzje ma wpływ wiele czynników. Proszę też pamiętać, że reżyser nie zawsze ma prawo wyboru, decyzje repertuarowe podejmuje przede wszystkim dyrektor teatru. A ponieważ aktualnie pełnię obie funkcje, jako dyrektor Opery w Cardiff wybrałem sobie tam do reżyserowania "Peleasa i Melizandę" Debussy'ego, bo oczywiście muzyka jest zawsze bardzo ważna. W "Strasznym dworze" jest ona pełna wdzięku, piękna, słyszę w niej Chopinowską lekkość.

Pana zdaniem "Straszny dwór" ma szansę zaistnieć na scenach poza Polską?

- Jestem przekonany, że zainteresuje publiczność, która będzie się dobrze bawić i odczuwać przyjemność z obcowaniem z takim dziełem. Problem polega tylko na tym, że najpierw trzeba ją namówić, by chciała kupić bilet na "Straszny dwór". I to bardzo zaprząta mnie jako dyrektora Opery w Cardiff.

Z "Halką" poszłoby łatwiej, to typowa, uniwersalna historia miłosna.

- Ale ludzie muszą to wiedzieć, nim postanowią kupić bilet.

- Problem wypromowania oper Moniuszki powraca w Polsce, bo skoro udało się wprowadzić do światowego teatru Karola Szymanowskiego i jego "Króla Rogera", którego pan także wystawiał, mamy ochotę to samo uczynić z Moniuszką. Zasadnicza różnica polega na tym, że partytura "Króla Rogera" jest europejska, nie trzeba być Polakiem, żeby ją docenić, zrozumieć, o czym opowiada. Sycylijska sceneria, konfrontacja Wschodu z Zachodem - to są historie powszechnie zrozumiałe, a muzyka ma charakter kosmopolityczny, nasuwający porównania z Richardem Straussem czy Debussym. Moniuszko ma specyficzną, polską jakość. Można by co prawda powiedzieć, że Leoš Janaček też zawarł zawarł elementy czeskie w swej muzyce, ale ona ma bardziej uniwersalny wymiar, a poza tym stworzył on kilka wspaniałych dramatów mających fundamentalne znaczenie dla teatru muzycznego.

A spodziewał się pan, że "Pasażerka" Mieczysława Weinberga, którą pan odkrył, odniesie taki sukces? Pana inscenizacja wędruje po teatrach, niedawno znalazła się w repertuarze Lyric Opera w Chicago.

- I muszę przyznać, że odniosła tam ogromny sukces. Wierzyłem, że jest dziełem niezwykłym, o ogromnej sile, prawdopodobnie jedynym, które w sposób tak szczery, prawdziwy i autentyczny zmierzyło się z tematyką Holokaustu. To, że "Pasażerka" jest obecnie tak przyjmowana, jest dla mnie potwierdzeniem jej wartości. Moja inscenizacja pojedzie w następnym sezonie do Detroit i Houston, szykuje się też wreszcie sceniczna premiera "Pasażerki" w Rosji, gdzie zaprezentowano ją dotąd jedynie w wersji koncertowej.

Pozostaje mieć nadzieję, że znajdzie pan inną polską operę, która również zainteresuje świat. A "Kupiec wenecki" Andrzeja Czajkowskiego, którą wprowadziłem do programu festiwalu w Bregencji?

- Pokażemy tę operę w tej samej inscenizacji w Cardiff w 2016 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji