Płacz Toski
Melodrammą nazywano "Toskę" Giacomo Pucciniego w momencie jej rzymskiej prapremiery na progu XX wieku. Oczywiście, w tradycyjnym, włoskim tego słowa znaczeniu. Oznaczało to zaś ni mniej, ni więcej, jak tylko utwór dramatyczny połączony ze śpiewem i muzyką, czyli po prostu operę. A "Tosca" jest operą co się zowie, szczytowym osiągnięciem osławionego weryzmu.
Ale jest także melodramatem w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Teatrem muzycznym o romansowej i sensacyjnej fabule, o sentymentalnym podłożu tematycznym i chwytających za gardło środkach muzyczno-dramaturgicznych. Jest również wspaniałym polem do popisu wokalno-aktorskiego trójki czołowych bohaterów: Florii Toski, Maria Cavaradossiego i Barona Scarpii, a także nie lada zadaniem dla inscenizatorów w ich dążeniu do wymknięcia się operowej sztampie.
Reżyser nowego warszawskiego przedstawienia, dyrektor niemieckiego teatru z Heilbronn, Klaus Wagner, w poszukiwaniu sensu i prawdy psychologicznej "Toski" sięgnął wprost do źródła. Do didaskaliów dramatu Victoriena Sardou "La Tosca", w którym przed stu laty (także na scenienie Teatru Wielkiego) tryumfy odnosiła legendarna Sarah Bernhardt. Wspólnie ze scenografem Mariuszem Chwedczukiem (kostiumy są dziełem Xymeny Zaniewskiej), konsekwentnie prowadzą oni widza przez zakamarki czcigodnego kościoła św. Andrzeja della Vallo, rozbawionego Pałacu Farnese i ponurego zamku św. Anioła o brzasku rzymskiego poranka. Chcą zarysować i rozszyfrować zakulisowy splot intryg wszechmocnego prefekta policji, dążącego do usidlenia pięknej Florii. Demaskują kuluary zbrodni, jaką uknuł Scarpia z pobudek osobistych', nadając jej charakter sprawy politycznej.
Wszystko to, naturalnie, wydawać się może komuś nieistotne przy wspaniałej muzyce Pucciniego i popisowych sekwencjach wokalnych, jakie kryje w sobie "Tosca" bez względu na powodzenie uwiarygodnienia zawartości libretta. A jednak prawdziwy widz teatralny (i operowy również), słysząc w finale płacz Toski, zawsze będzie się zastanawiał podświadomie nad prawdopodobieństwem i sensem tej wzruszającej historii. Miejmy nadzieję, że i to odnajdzie w nowej inscenizacji "Toski" na scenie Teatru Wielkiego.
Jednak probierzem wartości przedstawienia będzie i tak muzyka. Tym. razem - pod kierownictwem powracającego do Warszawy Tadeusza Wojciechowskiego. Przepędzony - jak mówi - z Teatru Wielkiego przed 10 laty, zdążył on przez ten czas dosłużyć się pozycji czołowego dyrygenta Królewskiego Teatru Duńskiego, w Kopenhadze. Dziś wraca na scenę warszawską, jak wcześniej Straszyński, Florencio Junior, Niesiołowski, Madey, Rajski i Dondajewski, by wzmocnić kadrę kapelmistrzowską opery narodowej.
W premierowym przedstawieniu, 23 bm., w rolach głównych wystąpią: Joanna Cortes jako Toska, Sylwester Kostecki jako Cavaradossi i Zbigniew Macias jako Scarpia. Jutro, 24 bm., śpiewać będą: Monika Chabros, Józef Przestrzelski i dawno nie oglądany Jerzy Artysz. Podobne obsady oglądać można również w dniach 25 i 27 bm. Później "Tosca" zniknie z afisza na dwa tygodnie, by powracać na scenę ze zwykłą regularnością i niespodziankami w obsadzie. Będziemy je anonsować na tym miejscu.
A tymczasem, do zobaczenia dzisiaj wieczorem. W gronie łakomych silnych wzruszeń, ale i wśród tych także, którzy poszukują wyłącznie dziury w całym. Tak było, jest i będzie, nie tylko na "Tosce". To jest opera.