Artykuły

Świetna inauguracja sceny elżbietańskiej

"Wesołe kumoszki z Windsoru" Williama Szekspira w reż. Pawła Aignera - koprodukcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Teatralnym hitem tych wakacji ma szansę stać się przezabawna inscenizacja "Wesołych kumoszek z Windsoru" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Jedyna w Polsce prezentowana pod otwartym dachem i w elżbietańskim układzie sceny.

Wydarzeniem kulturalnym minionego weekendu w Trójmieście była pierwsza premiera w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. To przygotowana przez artystów Teatru Wybrzeże i gorąco przyjęta przez publiczność inscenizacja komedii "Wesołe kumoszki z Windsoru" w reżyserii Pawła Aignera - pierwsza propozycja w stałym repertuarze GTS, a przede wszystkim pierwszy w Polsce spektakl grany w tradycyjnym układzie sceny elżbietańskiej, którą z trzech stron otaczają stojący widzowie. Podczas niedzielnej premiery, której sprzyjała dobra pogoda, pierwszy akt spektaklu rozgrywał się pod otwartym dachem. Inauguracja sceny elżbietańskiej zbiegła się z 380. rocznicą powstania w tym samym miejscu Nowej Szkoły Fechtunku, która pełniła również funkcję teatru.

Ale przede wszystkim niedzielny wieczór był czasem świetnej zabawy i wymiany dobrej energii między aktorami i widownią. Jestem przekonana, że i jedni, i drudzy bawili się wybornie.

Pierwsza była "Arabela"

"Wesołe kumoszki z Windsoru", jedna z wielu, ale z pewnością nie najlepsza komedia Szekspira, w reżyserskiej interpretacji Pawła Aignera (któremu Teatr Wybrzeże zawdzięcza świetną inscenizację "Arabeli" z 2012 r.) jest jedną wielką sceniczną galopadą. Opowieść o lubieżnym i chciwym sir Johnie Falstaffie (najlepsza od lat rola Grzegorza Gzyla, który wydobył z niej i podłość, i ciepło), który zamierzając uwieść dwie mężatki (Anna Kociarz i Marta Herman), chce przy okazji dobrać się do sakiewek ich mężów, opowiedziana jest - zwłaszcza w pierwszym akcie - w zawrotnym tempie. Aktorzy wpadają na scenę i z niej zbiegają, znakomicie posługują się skrótem, imitując rekwizyty, a przede wszystkim zachwycają poczuciem humoru. Bo to nie tylko dynamiczne, lecz przede wszystkim arcykomiczne przedstawienie, co publiczność chętnie i często nagradza brawami. Zwłaszcza debiutującego na scenie i obdarzonego niezwykłą siłą komiczną Marcina Miodka, który raz był nierozgarniętym sługą, raz krzesłem, a za chwilę odbiciem w lustrze grubego Falstaffa.

Punktem wyjścia dla aktorów jest zabawa konwencją i odsłanianie scenicznych szwów. Przeszarżowane, nadekspresyjne aktorstwo nawiązujące do stylistyki elżbietańskiego teatru tylko potęguje komiczny efekt, a współgra z nim jeszcze humor językowy w znakomitym wykonaniu Michała Jarosa (pleban Hugo Evans) i Piotra Biedronia (medyk Caius).

W zasadzie cały zespół aktorski (może z wyjątkiem Katarzyny Figury w roli pani Chybcik i Anny Kociarz jako pani Page, których głos nie wybrzmiewa dostatecznie silnie) wypadł świetnie. Świeżo, zabawnie i z wielką energią, która udziela się widzom. Dzięki perfekcyjnie opracowanemu i wyćwiczonemu ruchowi scenicznemu (włącznie ze sceną pojedynku) udaje się "ograć" całą sceniczną przestrzeń, a nawet wciągnąć do zabawy stojących wokół widzów, którzy bywają zaczepiani albo opryskani wodą. Widać, że układ sceny, w której artyści muszą grać na trzy strony, nie jest dla nich żadnym problemem i w Szekspirowskim czują się jak u siebie.

Uroczo, choć krotochwilnie

Spektakl Aignera, który jest koprodukcją Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego i sąsiedniego Teatru Wybrzeże, jest też widowiskiem miłym dla oka. Sam fakt otwarcia dachu (które jest już widowiskowe samo w sobie) i wyjątkowy w naszej części Europy układ sceny - mocno wysuniętej i z trzech stron otoczonej przez stojących widzów - to jeszcze nie wszystko. Na uwagę zasługuje oszczędna, nieprzegadana, ale szlachetna i "wrastająca" w strukturę widowni scenografia autorstwa Magdaleny Gajewskiej, w której dominują drewno i lniana materia. A kiedy w drugim akcie dach zostaje zamknięty, scenę delikatnie spowija półmrok, malowniczo rozświetlany przez dolne lampy ustawione na scenie.

Wielkie brawa należą się Zofii de Ines, autorce wystylizowanych, nawiązujących do epoki kostiumów, w pierwszym akcie pięknie poruszanych przez wiatr.

"Wesołe kumoszki..." to komedia mocno krotochwilna, chwilami wręcz rubaszna. Ale w Szekspirowskim granic dobrego smaku się nie przekracza. Tak było w przypadku spektakli gościnnych, tak jest też w pierwszym spektaklu repertuarowym. Czapki z głów!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji