Artykuły

Paweł Gabara: Sam siebie nazywam rasowym człowiekiem teatru

- Zbuduję taki zespół solistów, który będzie przydatny. Zwolnień na razie nie planuję, chcę działać uważnie i po ludzku. Przesłuchań dla solistów, którzy są w zespole, też nie będzie. Artystów powinna weryfikować widownia - o planach Teatru Wielkiego w Łodzi opowiada Paweł Gabara, nowy dyrektor.

Izabella Adamczewska: Przeszedł pan do Teatru Wielkiego z gliwickiego Teatru Muzycznego, który ma repertuar operetkowo-musicalowy. Podobno za operetką pan nie przepada.

Paweł Gabara: - Nigdy nie byłem jej miłośnikiem, ale jeśli już coś w Gliwicach realizowaliśmy, to z pietyzmem, starannością i szacunkiem dla widzów. Najważniejszym, koronnym gatunkiem była dla mnie zawsze opera. Oczywiście mam świadomość tego, że prowadziłem zupełnie inny teatr. Z Gliwic przenoszę do Łodzi doświadczenie dotyczące zarządzania i sposobu kreowania wydarzeń artystycznych, nie repertuar.

Sposobu kreowania wydarzeń artystycznych?

- Jako dyrektor staram się, jak najgłębiej wnikać w proces twórczy, uczestniczyć w przygotowaniach, być dla reżysera i scenografa partnerem. Najpierw precyzuję cel artystyczny, dopiero potem szukam realizatorów, którzy moim zdaniem będą mogli go spełnić.

Wojciech Nowicki chętnie pracował z Tomaszem Koniną, Laco Adamikiem, Natalią Babińską. Których reżyserów pan zaprosi?

- Nie bardzo rozpoznawalnych i nie specjalizujących się w operze. Takich, którzy sprawdzili się na scenach dramatycznych. Bo opera musi być teatrem! Oczywiście, kreując widowisko, reżyser nie powinien też zapominać o tym, że solista musi czasem stanąć bez ruchu, bo ma do wykonania trudną technicznie partię. Wybrałem na przykład Pawła Szkotaka, namawiam do zrealizowania w Teatrze Wielkim opery jednego z reżyserów filmowych. Ważne, żeby reżyser nie popadał w rutynę, bo tego w teatrze operowym bardzo nie lubię.

Pewnie woli pan Regietheater od inscenizacji wiernych, pokornych wobec oryginału? Nie razi pana "Łucja z Lammermooru" wskakująca do cadillaca?

- Łucja może wjechać na scenę nawet na hulajnodze, ważne, by widz miał poczucie, że służy to jakiejś idei. Reżyser powinien zbudować koherentny system znaków, nową rzeczywistość sceniczną. Jeśli będzie konsekwentny, a dzieło pozostanie dla widza zrozumiałe, wszystko jest w porządku. Nie lubię natomiast dowcipów reżyserskich dla samych dowcipów. Dlatego zawsze długo rozmawiam z reżyserami. Na szczęście muzyki nie można zmieniać. Nawet najbardziej wybujała wyobraźnia reżysera powinna się odnosić do tego, co zapisane w nutach.

A "Baron cygański" Tomasza Koniny? Podobał się panu?

- Stawia mnie pani w niezręcznej sytuacji... Jako widz kłócę się z tym spektaklem. Czy historia okołowojenna powinna być ilustrowaną operetką Straussa?

Czy planowany na otwarcie sezonu "Don Giovanni" Mozarta zostanie zrealizowany?

- Tak, przygotowywane są już dekoracje, powstaje zarys obsady. To masa spadkowa po poprzednim dyrektorze, ale z "Don Giovanniego" bardzo się cieszę, to moja ukochana opera: metafizyczna, najmocniej mnie dotyka. I przestrzenią muzyczną, i treścią. Za dziesiątym razem nie będę się przejmował problemem Butterfly, Don Giovanni jest mi natomiast bardzo bliski. Nie w sensie obyczajowym czy aktywności [śmiech], ale jako człowiek, który się kłóci z życiem i do czegoś dąży.

A Korngold? Pomysł zrealizowania "Umarłego miasta" też dostał pan w spadku.

- "Umarłego miasta" nie będzie.

Czy to oznacza, że Tadeusz Kozłowski nie będzie dyrektorem artystycznym?

- Zastąpi go Wojciech Rodek [dyrygent, rocznik 1977, kierownik muzyczny gliwickiego Teatru Muzycznego]. Oczywiście, z maestro Kozłowskim się nie żegnamy, zależy mi na stałej współpracy.

Od Korngolda woli pan Brittena. Czterogodzinną "Śmierć w Wenecji". Warcisław Kunc, który był przez moment dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego, proponował "Śrubę", ale nie spotkał się ze zrozumieniem.

- Niektórzy uważają, że "Śmierć w Wenecji" jest lepsza od "Śruby". W Teatrze Wielkim, pomijając "Małego kominiarczyka", który był epizodem, Brittena jeszcze nie było. A współczesna opera bez Brittena nie istnieje! Wybrałem ten tytuł, bo widzom łatwiej będzie obcować z dziełem, które znają z literatury i filmu. W "Śmierci" bardzo interesuje mnie rozdarcie człowieka pomiędzy duchem apollińskim a dionizyjskim. Niby chcemy żyć w uporządkowanym świecie, ale z chęcią oddalibyśmy się jednak czemuś dzikiemu. To tkwi w ludzkiej naturze.

Britten już jest klasyką. A nowe nazwiska? Mariusz Treliński zrealizował ostatnio w Operze Narodowej "Powder her Face" Thomasa Adesa, czterdziestoparolatka.

- Przede wszystkim muszę w Teatrze Wielkim zrównoważyć proporcje pomiędzy XVIII i XIX a XX wiekiem. Będzie "Król Roger" Karola Szymanowskiego i "Ubu Rex" Krzysztofa Pendereckiego. Jeśli chodzi o nowości, będziemy realizować projekt, który nazwałem "Człowiek z Manufaktury". Nawiązuję do dylogii filmowej Wajdy, bo celem jest opowiedzenie o przemianach, które zaszły wokół nas i w naszej świadomości. "Człowiek z Manufaktury" będzie o tym, jak zmieniła się Polska, ale z łódzkiej perspektywy. Bohaterem mógłby być na przykład Izrael Poznański...

To mi się niebezpiecznie kojarzy z musicalem "Łódź Story", który dwa lata temu zrealizowała łódzka Akademia Muzyczna. Niezbyt udanym.

- To będzie zupełnie inna rzecz. Rozpiszemy konkurs na muzykę i libretto, z odpowiednim jury. Chcemy, żeby łodzianie dowiadywali się o wynikach poszczególnych etapów.

Jakie tytuły znajdą się jeszcze w repertuarze?

- "Walkiria" Wagnera, "Werther" Masseneta, "Fidelio" Beethovena i "Uprowadzenie z Seraju" Mozarta. To plany pisane na pięć lat, zgodnie z sugestią organizatorów konkursu na dyrektora Teatru Wielkiego. W połowie przyszłego roku chciałbym zaprezentować kalendarz na cztery kolejne sezony. Będziemy się starać, żeby co roku proponować widzom cztery premiery, w tym jedną baletową. Będę szukać innego finansowania, może z wykorzystaniem partnerstwa publiczno-prywatnego.

A balet?

- Żeby się rozwijał i podnosił poziom, zespół powinien być bardzo dobry w klasyce. Na początek zrealizujemy "Giselle". Chciałbym, żeby każdy tancerz miał możliwość indywidualnej wypowiedzi, zaprezentować inne środki wyrazu. Stąd pomysł na "Wieczór współczesny", do którego zaprosimy różnych choreografów i damy tancerzom możliwość wyboru.

Jak porozumie się pan ze związkami zawodowymi?

- Może to zabrzmi banalnie, ale sam siebie nazywam rasowym człowiekiem teatru. Dyrektorem się tylko bywa, człowiekiem teatru po prostu się jest. Wierzę, że jeśli będziemy rozmawiać z całą załogą o celach, które trzeba osiągnąć, żeby teatr był postrzegany jak najlepiej, nastroje się zmienią. Żadna instytucja artystyczna nie jest zakładem socjalnym sama w sobie. Owszem, ważne jest, że pracują w nich żywi ludzie z uprawnieniami pracowniczymi, które trzeba uszanować, ale najistotniejsze są cele artystyczne. Jeśli program będzie satysfakcjonujący dla zespołu, będziemy mieć wspólną zawodową satysfakcję.

Nie sądzi pan, że zamiast etatów powinny być kontrakty?

- To tendencja ogólnoświatowa. Opery wycofują się ze stałych zespołów solistycznych, zachowując tylko tych śpiewaków, którzy są nieodzowni w drugim czy trzecim planie. Czołowe teatry są myśliwymi polującymi na talenty. Metropolitan Opera została zdominowana przez Słowian i ludzi z byłej Jugosławii. W Polsce jesteśmy w formie przejściowej. Wokół teatru sytuacja zmienia się gwałtownie, ale w środku już nie.

Ale Anna Netrebko, w przeciwieństwie do solistów Teatru Wielkiego, wcale by nie chciała pracować na etacie.

- Nie będziemy robić ostrych cięć kadrowych. Reforma przeprowadzana będzie drogą ewolucji, powolnych działań. Zbuduję taki zespół solistów, który będzie przydatny. Zwolnień na razie nie planuję, chcę działać uważnie i po ludzku. Przesłuchań dla solistów, którzy są w zespole, też nie będzie. Artystów powinna weryfikować widownia. Uważam, że w Polsce powinien być taki model widowni jak we Włoszech.

Namawia pan, żeby rzucali w solistów jajkami?

- Jajkami nie, teatr jest po remoncie! [śmiech]

***

Paweł Gabara jest absolwentem polonistyki na Uniwersytecie Śląskim. Zaczynał w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu - koordynował pracę artystyczną, był sekretarzem literackim. W 1998 roku został dyrektorem Teatru Muzycznego w Gliwicach, a w 2001 roku - dyrektorem Gliwickiego Teatru Muzycznego. W 2011 roku dostał od ministra kultury i dziedzictwa narodowego srebrny medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji