Moja Julia
Rozmowa z JOLANTĄ FRASZYŃSKĄ, odtwórczynią roli Julii Capuletti w "Romeo i Julii" Szekspira, spektaklu przygotowanym przez wrocławski Teatr Polski, znanej z przedstawień "Ania z Zielonego Wzgórza" oraz głośnego ostatnio filmu "Polowanie na czarownice".
Wielokrotnie dawała pani do zrozumienia, że nie chce poprzestać na rolach młodych dziewcząt. Teraz gra pani Julię, a ona ma znowu tylko czternaście lat...
- Już Anią zaprotestowałam przeciwko swoim warunkom zewnętrznym, to znaczy stargałam tę subtelność i starałam się z tej postaci wydobyć to, co wydaje mi się głębsze niż moja powierzchowność. Julia ma czternaście lat, bo tak wymyślił sobie swoją bohaterkę Szekspir, ale moja Julia będzie miała tyle lat, ile ja. Ona będzie bardzo osobista, reżyser pozostawił mi wolną rękę w tworzeniu tej postaci.
Czym fascynuje panią Julia?
- Jest ona, jak na owe czasy, bardzo nowoczesna. To, co zrobiła ta para, to był bunt i prowokacja.
Romea gra pani własny mąż...
- Tak, to bardzo dziwne doświadczenie. Do tej pory nie zdaję sobie sprawy, co myśmy najlepszego zrobili. Odkrywam go na nowo - jego emocje którymi targa na lewo i prawo, widzę u niego łzy... Nie wiem czy się w sobie jeszcze raz zakochamy, tak jak powinno być po tym spektaklu, ale myślę, że uda nam się świetnie widza oszukać. Poza tym wydaje mi się, że trochę przypominamy tę Szekspirowską parę - pewną wrażliwością, odbieraniem świata tak trochę "na nie".
Czy dla aktorki zagranie Julii to taki ważny moment w karierze, jak dla aktora rola Hamleta?
- Wszyscy mówią, że to moja życiowa rola, ale ja się z tym nie zgadzam. Ona po prostu pozwala mi się piąć w górę - rozwijać się. Nie wiem jaka powinna być następna, może nie od razu Lady Macbeth, choć wydaje mi się, że jest we mnie tyle ciemnych stron, by móc to zagrać - jeśli znajdzie się ktoś, kto chciałby eksperymentować.
Dziękuję bardzo za rozmowę.