Romeo i Julia
Nowy sezon teatralny rozpoczął się w miniony weekend premierą "Romea i Julii" w Teatrze Współczesnym. Przedstawienie w reżyserii Anny Augustynowicz, gorąco oklaskiwane przez publiczność, to przykład interesującej, choć dość kontrowersyjnej interpretacji kanonicznego dzieła dramaturgii światowej.
Sobotnie przedstawienie udowodniło, iż tekst Williama Szekspira może wciąż służyć żywej opowieści o tragedii uczucia spętanego międzyludzkimi konfliktami. Ułatwiła to prostota przekładu Zofii Siwickiej. Komunikatywne tłumaczenie, pozwalające wartko toczyć się akcji dramatu, okazało się jednak mało poetyckie - dając wiersz, nie pozostawiło miejsca na liryzm. Para tragicznych kochanków została jednocześnie bardzo wyraźnie skontrastowana - miłość Romea i Julii jest raczej okrutnie fatalistyczna, niż spontaniczna. To kolejna, jak należy przypuszczać, próba zerwania ze schematem - pożegnanie ze stereotypem miłości sentymentalnej i romantycznej. W efekcie jednak uczucie, które łączy Romea (Paweł Niczewski) i Julię (Katarzyna Bujakiewicz), jeśli nie ma być nieporozumieniem, to jest co najmniej niejednoznaczne.
Młodzi odtwórcy postaci tytułowych, o czym warto pamiętać, po raz pierwszy zmierzyli się z tak poważnym zadaniem aktorskim. Wydaje się, że sprawdzian, wymagający łączenia młodzieńczej świeżości i autentyczności ze świadomym dążeniem do warsztatowej dojrzałości, zdali zadowalająco. Zwłaszcza Paweł Niczewski potrafił z prawdy i szczerości przeżywanego uczucia uczynić dużą zaletę swojej kreacji.
W najnowszym przedstawieniu Teatru Współczesnego podobać się mogła również Magdalena Myszkiewicz jako poddana tyranii męża Pani Kapulet - szczególnie dramatyczna w sporze z Kapuletem (Jacek Polaczek). Czytelną osobowość nadał swojemu Tybaltowi Wiesław Orłowski. Charakterystyczną, ciepłą, ale też w pewien sposób współczesną postać Niani stworzyła Anna Januszewska, a Konrad Pawicki dał się zauważyć jako Parys - szlachcic ubiegający się o rękę Julii. Dyskusyjne pozostaną chyba kreacje postaci kuglarskiego Merkucja (Arkadiusz Buszko), poprawnego jedynie Benvolia (Tomasz Bednarek) i zdecydowanie zbyt pospolitego Brata Laurentego (Jacek Piątkowski).
Premierowe przedstawienie, co ujawniło się jednak wyraźnie dopiero podczas ukłonów, zagrane zostało w ogromnym napięciu. Będzie ono - taką należy mieć nadzieję - ustępować miejsca swobodzie i przyjemności, czerpanej z opowiadania widzom dziejów najsłynniejszej pary kochanków. Wówczas i dla publiczności "Romeo i Julia" będzie źródłem refleksji, czasami wzbogaconych o proste, ludzkie wzruszenie.