Szaleństwa panny Magdaleny
Jeśliby nawet przyjąć, że emancypacja jest dziś choć w małym stopniu aktualna, to z całą pewnością dzisiejszym emancypantkom trudno byłoby się zidentyfikować z Madzią Brzeską, czy z jakąkolwiek bohaterką powieści Prusa. Aż, dziw jak bardzo oddaliliśmy siej już od czasów, w których odbywało się tresowanie coraz to nowych pokoleń młodych samiczek na dobre matki i żony. I choć można by znaleźć w "Emancypantkach" typy ludzkie mające odpowiedniki wśród naszych współczesnych znajomych, to jednak wszystko dziś wygląda inaczej.
Myślę, że dziewczęta, które przyjdą do Teatru "Bagatela" na "Szaleństwa panny Magdaleny" nie omieszkają zapytać "A cóż mnie to obchodzi?!" Chyba, że lubią wieloodcinkowe seriale telewizyjne. To jest bowiem drugi możliwy sposób odbierania tego przedstawienia.
Inscenizacja Włodzimierza Nurkowskiego przypomina zresztą film. Sceny montowane są na wzór ujęć filmowych. Niesie to co prawda ze sobą pewną sztuczność przy opuszczaniu sceny przez aktorów. Często dany aktor po krótkiej wymianie zdań w nienaturalny sposób (bo niezależnie od klimatu sytuacji) pospiesznie opuszcza scenę po prostu po to, żeby zrobić miejsce innym aktorom i innej instytucji... Na ogół jednak "zmiana kadru'' polega na przejmowaniu kwestii przez kolejne grupy aktorów skupionych wokół różnych dziejących się na scenie sytuacji. Oto na przykład w centrum sceny (czyli w salonie państwa Brzeskich) rozważa się przyszłość Madzi; w głębi, za szklanym parawanem (czyli w ogrodzie) przyjaciele domu grają w karty. Z boku zaś (jakby na ulicy) czeka zakochany młodzieniec. Wymiana zdań w którymś z punktów sceny automatycznie przenosi tam właśnie akcję. Szybkie i sprawne przemieszczanie się akcji ułatwia przy tym bez wątpienia świetna (bo inteligentna, funkcjonalna, a przy tym ładna!) scenografia Anny Sekuły.
Prostym, a bardzo dobrym chwytem jest obecność Madzi na scenie przez cały czas trwania opowieści-przedstawienia. Przypomina to, że historię odgrywaną właśnie przez aktorów poznać możemy dzięki relacji tytułowej bohaterki. Jej uczestniczeniu, czy choćby tylko obserwacji zdarzeń, które miały miejsce w jej obecności. Madzia "opowiada" więc tak jak... kamera filmowa rejestrująca wydarzenia, których jest świadkiem.
Oczywiście zabieg ten nabiera właściwego wyrazu dzięki świetnemu... staniu odtwórczyni głównej roli - Bożeny Adamkówny. Po raz kolejny udowodniła ona swoje wysokie umiejętności. Wrażliwość, wyjątkowy dar perswazji aktorskiej i siłę przyciągania uwagi widza. Stworzyła żywą i przekonywającą postać Madzi sprawnie przeprowadzając ją przez radosne i dramatyczne chwile niełatwego życia ambitnej i serdecznej dziewczyny. Niekiedy zdarzało się jej wprawdzie wpaść w cokolwiek już nazbyt ckliwy ton, ale prawdę mówiąc trudno go uniknąć w takim tekście... Należą się raczej wyrazy uznania zarówno odtwórczyni głównej roli jak i całemu niemal zespołowi biorącemu w "Szaleństwach panny Magdaleny" udział, bo z rzadka tylko aktorzy ocierali się o banał lub przerysowywali niepotrzebnie charaktery odgrywanych postaci.
Ze szczególnym zainteresowaniem obserwowałem aktorów prowadzących kreowaną przez siebie postać przez wszystkie części spektaklu. Nie wszyscy tu dorównują co prawda doskonałej Adamkównie w konsekwentnym przedstawianiu ewolucji charakterów i postaw. Ale pochwała w tym względzie należy się Elżbiecie Szwec - zachłannej i dumnej pannie Helenie Norskiej nabierającej w miarę upływu czasu agresywnej zmysłowości; Krzysztofowi Wojciechowskiemu - nonszalanckiemu lekkoduchowi Kaziowi Norskiemu, stającemu się stopniowo coraz bardziej zmanierowanym pseudointelektualistą, szokującym poglądami opartymi na powierzchownej (za to modnie pozytywistycznej!) wiedzy. Dobrą kreację stworzyły także: Małgorzata Pieklus jako pogrążająca się w staropanieńską gorycz Ada Solska; Krystyna Stankiewicz wyraziście prezentująca obydwa wcielenia Klary Howard - zapiekłej emancypantki i młodej, rozanielonej żony; a ponadto Maria Rabczyńska jako Stella, Ewa Lejczykówna jako Eufemia, Bogna Gębik jako Korkowiczowa oraz Jacek Strama jako Solski. Podobać się także mogła Zofia Niwińska - bardzo śmieszna jako groteskowa pani Krukowska i równie dobra jako wyniosła, chłodna arystokratka Ciotka Gabriela.
Ogromnie ważną rolę w tym spektaklu odegrał kompozytor (Andrzej Łarycki) i scenograf (Anna Sekuła). Spoczął na ich barkach ciężar dopowiedzeń i tworzenia klimatów w większym jak się zdaje niż zwykle stopniu.
Iście filmowy charakter ma snująca się powoli atonalna melodia, która stanowi wciąż niemal obecne tło dla tej długiej opowieści. Tło to, na pozór jednostajne, ulega ciągłym modyfikacjom, zmianom dynamicznym, motywicznym, a przede wszystkim instrumentacyjnym.
W tę narrację muzyczną wtopione są ponadto cytaty muzyczne z obowiązkowego repertuaru drobnomieszczańskiego salonu (hp. Ave Maria, Dla Elizy, Marzenie). Ilustrują one w pewnym sensie postacie brzdąkające te utworki na fortepianie ale też w ogóle całe to banalne w sumie towarzystwo.
Równie istotną jak muzyka rolę pełni w tym przedstawieniu scenografia. Zagubienie i zwątpienie Madzi narastające wraz z jej dojrzewaniem, kolejnymi doświadczeniami i klęskami, odzwierciedlają zmiany scenograficzne polegające najogólniej rzecz biorąc na stopniowym ograniczaniu. Bogato rozbudowana i pełna detali jest bardzo realistyczna dekoracja przedstawiająca pensję pani Latter. Wciąż jeszcze gęsta od szczegółów i pomysłowych rozwiązań plastycznych jest dekoracją do scen z Iksinowa, jednak wkrada się już tu umowność. W domu Korkowiczów (III część) za jedyny wystrój ich salonu wystarcza już (cudownie zresztą kiczowaty!) stół i czerwone fotele z jelenich rogów. W dalszym ciągu umowność sięga tak daleko, że w pałacu Solskich za jedyne sprzęty służą skromne, sztampowe dwa krzesła, a pokój Madzi u p. Burakowskiej oddzielają od "reszty świata" ustawione prostopadłe do widowni, czysto symboliczne drzwi. W końcu scena pustoszeje całkowicie. Potęguje to stokrotnie wrażenie osamotnienia Madzi. Na ginącej w mroku scenie pozostaje tylko drobna, smutna dziewczyna i (od początku obecny w głębi sceny) krzyż.
Reżyser Włodzimierz Nurkowski pełen rozmachu i dobrego smaku realizator "Szaleństw" i koordynator tej gigantycznej całości zasługuje na szczególne uznanie. Wydaje się też, że jego współpraca z zespołem Teatru "Bagatela" układa się owocnie i z ogromnym pożytkiem dla stylistycznego rozwoju aktorów. Oby "Bagatela" wykorzystała w pełni tę obiecującą szansę!