Przedmiot do grania - Brecht
"Mann ist Mann", paraboliczna komedia napisana w 1926 roku, obfituje w bogate możliwości ideowych, dziś jeszcze interesujących, interpretacji. Fabuła utworu, traktująca o przemianie spokojnego i uczciwego obywatela Galy Gaya w "maszynę do zabijania innych", stanowi niezwykle pojemną partyturę teatralną. "Człowiek jak człowiek" to typowy przykład "dramaturgii otwartej", dającej inscenizatorowi wielkie możliwości stosowania i przetwarzania pomysłów oraz chwytów z najprzeróżniejszych konwencji, stylów, form teatralnych, bądź parateatralnych.
Teresa Żukowska wyprowadza wszelkie konsekwencje inscenizacyjne z zewnętrznej, uproszczonej faktury przypowieści Brechta - z kolorytu, klimatu armii i wojny. Dramatyzuje wydarzenia, nasyca je powagą i dostojeństwem lub trywialnym brutalizmem, nadając im powierzchowną otoczkę rodzajowości. Zaciera przez to autorską drwinę, spłaszcza dowcip poszczególnych scen, gubi humor dialogu i zatraca wieloznaczność brechtowskich sentencji moralnych.
Ryszard Strzembała zabudował pobocza sceny potężnymi bryłami, które nie zostały wykorzystane w widowisku; ulegają bowiem jedynie nieznacznym przesunięciom bądź nachyleniom. Na tych brunatnych olbrzymich kubach rysują się elementy symboliczno-ideowe: cegła podziurawiona kulami, resztki odrapanego tynku, otwory osmalone prochem. Sprawia to wrażenie ruin miasta zburzonego przez wojnę. Owa "metaforyka" ciąży nad spektaklem. Nie wystarczyło to jednak scenografowi. Na wierzchołku każdego szkieletu domostw ułożył z linek plastikowych "cienką" kompozycję, przypominającą kolczaste druty obozu koncentracyjnego. Wyglądająca jak rudera świątynia buddyjska oraz kantyna wdowy Begbick, przypominająca barak zbity z desek i umieszczony na podwoziu wojskowej ciężarówki, uzupełniają oprawę plastyczną przedstawienia.
Przedstawienie zaczyna się ostro, dynamicznie, obrazem dodanym przez reżysera do scenariusza Brechta. Ciemności sceniczne, w których rozlegają się głuche strzały, przerażone wołania ofiar i okrzyki żołnierzy, powoli rozwidnia krwawa pełnia księżyca. Jawi się przed naszymi oczyma obraz tzw. żołnierskiego rozpasania. Ukazany jakby na trójdzielnym ekranie kinowym, w formie tryptyku żywych (i niemych) fotosów. Z prawej strony odbywa się zwykła musztra koszarowa; z lewej żołnierz dusi kobietę. W głębi pluton egzekucyjny przygotowuje się do wykonania rozkazu, a następnie nieruchomieje celując do niewidocznej (z widowni) ofiary. Znak dowódcy - i rozlega się rozdzierająca uszy salwa.
Melodramatyczną atmosferę obrazu potęgują rytmiczne imotywy muzyczne (odgłos butów żołnierskich?) w opracowaniu Grzegorza Kardasia. Stanowią one zbędne dopełnienie surowej, prostej i refleksyjnej muzyki Paula Dessaua.
Stefan Kwiatkowski, Henryk Majcherek, Michał Rosiński i Stanisław Masłowski stworzyli doborową paczkę żołdaków, nieustraszonych i noszalanckich, w miarę cynicznych i brutalnych. Ewa Studencka-Kłosowicz nieco nadmiernie eksponowała rozczarowanie do życia wdowy Begbick, szukającej zapomnienia w butelce i męskich ramionach. Mieczysław Wielicz (bonza świątyni) przedstawił wyborny wizerunek nobliwego kanciarza-myśliciela, naciągacza groźnego a świętobliwego, który precyzyjnie, ale z poczuciem humoru zastawia pułapkę na kiesy swoich wiernych wyznawców. Stanisław Jaroszyński jako Galy Gay początkowo trochę przypomina Szwejka. Bardzo ciekawie zarysowuje sylwetkę "filozofującego" oportunisty, który bez trudu potrafi się do wszystkiego przystosować i znieść wszystko. Później, w miarę przemiany, Gay upodabnia się powoli do swych oprawców, staje się coraz bardziej oschły, kanciasty, brutalny. Krwawy sierżant Fairchild Jerzego Glińskiego to najbardziej skończona w rysunku i najpyszniejsza (dzięki absurdalnemu komizmowi) postać bydgoskiego spektaklu. Portret groteskowo-śmieszmy i przez to może najbliższy Brechtowi.
Teresa Żukowska - zacierając w przedstawieniu brechtowską technikę luźnego montażu dramaturgicznego - nie komponuje poszczególnych obrazów fabularnych i fragmentów komentarza jako osobnych i zamkniętych układów scenicznych. Nie wyróżnia ani ich odrębnego tempa, ani specyficznej dla każdej scenki, odmiennej kulminacji dramatycznej. Zamierzone przez autora pauzy i przerwy dramaturgiczne zatyka albo przy pomocy znanego chwytu wywieszania na linkach dokumentarno-infonmacyjnych (o wydarzeniach fabuły) tablic, albo scala poszczególne obrazki wspomnianym już melodramatyeznym motywem: ciemności, tupot butów żołnierskich, krzyki ofiar, wojskowe komendy, serie pistoletów i muzyka Kardasia.
Te reżyserskie intermedia wykładają i uwydatniają koncepcję inscenizacyjną spektaklu. Przemieniają sztukę Brechta w realistyczny dramat antywojenny, w sceniczną rzecz o ,,dwuznaczności dojrzewania do bohaterstwa na wojnie" - wśród przemocy, krwi i śmierci. Może to były i dobre intencje reżysera?
Pośrodku sceny na "pomnikowym" podium Galy Gay ustawia armatę, przy pomocy której rozbija twierdzę tubylców. Po tym bohaterskim wyczynie zamiera na postumencie w dumnej, groźnej i śmiesznej pozie zdobywcy świata. Po chwili wybiega na proscenium i tu sugestywnie recytuje epilog z "Kariery Artura Ui". Ze sceny powiało Brechtem.