Bonda sposób na ocalenie
"Saved" Edwarda Bonda, sztuka wystawiona ostatnio przez Teatr Polski w Poznaniu, zaś po raz pierwszy zagrana w Royal Court Theatre w 1965, jest teraz powszechnie uważana za jedną z najlepszych i najpoważniejszych, jakie wyszły spod pióra pisarzy angielskich w latach sześćdziesiątych. Jej perypetie z cenzurą angielską, i morze komentarzy, jakie wywoływała w czasie swej tryumfalnej wędrówki po scenach europejskich wzbudziły ogromne zainteresowanie dramaturgią Bonda, w samej przecież Anglii ocenianej albo entuzjastycznie, albo z dużym sceptycyzmem. "Saved" w sferze fabularnej istotnie szokuje okrucieństwem (chociażby znana scena kamieniowania niemowlęcia), moralnym i obyczajowym pesymizmem.
"W "Saved" Bond mówił, jak się zdaje, że zezwierzęcenie może osiągnąć taki punkt, kiedy ludzie będą dokonywać czynów najbardziej okrutnych i popadać z powrotem w apatyczną obojętność." "Czy dehumanizacja życia, jaką niesie ze sobą proces postępu technicznego i automatyzacji?" To niektóre pytania stawiane Bondowi, autorowi "Ocalonych".
O czym właściwie jest ta sztuka. O miłości, czy o robieniu miłości? O nienawiści, czy o jednoczącej walce na jaką jesteśmy skazani? Dramat o zabiciu dziecka, czy z powodu zabicia dziecka? O niemożności bycia ze sobą, czy też niemożności rozstania, niemoralności życia rodzinnego? A może zupełnie o czym innym?
Do czego właściwie zmierza Bond. Czy diagnozuje i wstrząsa sumieniami, czy chce skandalizując wstrząsnąć nobliwą Anglią, pokazać, jaka w gruncie rzeczy jest naprawdę Osbornowska Brave-New - nothing - very - much - thank - you ("Wspaniałe nowe - nic - wielkiego - dziękuję - bardzo"). Ziemia Obiecana, do której wjeżdża się małolitrażowym najtańszym samochodem. Ziemia Obiecana, którą społeczeństwu postindustrialnemu obiecujemy rzucić do stóp. Porachunki z angielskim społeczeństwem "państwa dobrobytu"? Cóż więc nas tak żywo w tej sztuce porusza?
Przypomnijmy scenę parodii ostatniej wieczerzy z "Early Morning" (odrzuconej przez cenzurę, jak złośliwie twierdzą niektórzy krytycy angielscy, za tendencje republikańskie), w której to królowa Wiktoria karmi swoje dzieci na trumnie Księcia Artura, który raczej wolał umrzeć, niż zjadać innych.
Czy okrucieństwo i agresja jest jedyną alternatywą dla zachowania własnego istnienia w erze społeczeństwa konsumpcyjnego, w erze konsumpcji totalnej i prymitywnej, której rozmiary rysuje Bond w kategoriach kanibalizmu? Wielkie pożeranie i niszczenie wszelkich wartości wypracowanych przez ludzkość, ciułającą swój dorobek cywilizacyjny przez XX wieków. Może w tym świetle mniej dosłownie jawi się incydent z niemowlęciem?
Bond co prawda zbliża się w tej sztuce do naturalizmu, domaga się prostych i dosłownych sytuacji teatralnych, wbrew własnym tendencjom ujawnionym w "Early Morning" - sztuce z kręgu teatru absurdu. Domaga się realizmu, odwołując się jednocześnie we własnej eksplikacji sztuki do mitu Edypowego. Przywołuje tę mityczną rzeczywistość z dość przewrotnym zamiarem. Z jednej strony służy to pokazaniu, że ludzka natura od zarania dziejów bywa okrutna i bezwzględna. W "Saved" Fred uczestniczy w zabójstwie własnego dziecka, Pam odrzuca dziecko, które nie tylko nie nadaje sensu jej istnieniu, lecz przeciwnie, przeszkadza jej realizować egocentryczne cele (obnażające zresztą prymitywnie konsumpcyjny stosunek do życia - spokojnie czytać Radiotimesa, oglądać telewizor, sypiać z Fredem).
Dziecko funkcjonuje w tej sztuce nie tylko jako biologicznie pojęta istota ludzka, ale także jako zsymbolizowany owoc ludzkich dokonań, jako oderwana wartość, dotąd niepodważalna przez nikogo. Dziś nie bogowie rządzą mieczami Edypów. Bezradność człowieka wobec własnego losu, wobec siebie samego, własnych działań i ich konsekwencji, przypadkowość, wulgarność i prymitywizm praw jakie rządzą zależnością człowieka od człowieka, to problemy, przed którymi ostrzega ta sztuka.
Tragiczny wzorzec Edypa przetwarza Bond w "Ocalonych" w niemalże komediowej formie - jak to wyznaje w swym autokomentarzu, sprowadzając tę mityczną walkę do realnej, konkretnej, śmiesznej walki młodego ze starym. Nikt tu nie umiera, być może dlatego po prostu, że dawno już umarli wewnętrznie. Scena pozorująca śmierć Lena - leżącego z nożem na podłodze, ze zjawą Harry'ego, który nagle zaczyna mówić (zaś przez cały dramat snuje się milcząco jak duch), jest znowu aluzją literacką - trochę Edypową, trochę Hamletowską, ale walka ich kończy się nie śmiercią, lecz zgodą, sytuacja dramatyczna okazuje się sytuacją komediową - nóż służy Lenowi do powiększenia szpary w podłodze, by podsłuchiwać, podglądać, żyć cudzym życiem. Len - bohater pozytywny, lub po prostu, jak nazywa go Bond w przedmowie do "Ocalonych" - człowiek dobry z natury. "Nie łatwo i całkowicie dobry, bo wtedy jego dobroć byłaby bez znaczenia". Próbowano tego Bonda z różnych stron - metodą psychoanalizy, naturalizmu społecznego, moralnej degrengolady. A tymczasem wychodzi na to, że wybawienie widzi w miłości mimo wszystko, cierpliwości i spokojnej rezygnacji. Jaki przecież poczciwy ten Bond? To nieprawda, że znacząca jest tak bardzo ta ostatnia scena wspólnego rodzinnego wieczoru przed małym ekranem. Złudne jest poczucie zjednoczenia przed XX wiecznym ołtarzem mass-mediów. Właśnie od tych złud i pozorów, zdaje się mówić Bond, trzeba nam wybawienia. Każe uświadomić sobie konsekwencje własnej bezmyślności i bezwładu, z których bierze się okrucieństwo i agresja przestępcza, a nie odwrotnie.
Jest to optymistyczna sztuka dla dorosłych. Dla tych, którzy wiedzą już, że naiwny optymizm jest równoznaczny z głupotą. Uczenie sceptycyzmu moralnego i trzeźwej oceny zdaje się przyświecać Bondowi w "Ocalonych". Jest to oczywiście sztuka o istotnym wydźwięku społecznym, i w tym kierunku głównie poszła poznańska jej interpretacja. Witkowski - reżyser i Regimowicz - autor scenografii zdecydowali się na surową oprawę scenograficzną, realizm działań aktorskich, scena z niemowlęciem także potraktowana została dosłownie, bez metaforyzowania. Ostro, okrutnie.
Jak to więc, ta wstrząsająca, szokująca, okrutna sztuka ma być komedią? A jednak... młodzież, którą obserwowałam na spektaklu niepremierowym przeżywała z przejęciem nie tylko dramat Pam, Lena, Harry'ego i Mary, lecz także gorszyła się reakcją pań w wieku pobalzakowskim - śmiejących się chętnie i zdrowo. Czyżby tak dobrze wyczuły zamiary "gniewnego" Bonda? Wierzyć się nie chce, a jednak.
Zamierzona prostota tego przedstawienia nie poddaje się zbyt obszernym analizom, zawarło ono jednak cały szereg pytań. Warto przecież, naprawdę, je zobaczyć.
Istotnym bardzo elementem dramaturgii angielskiej nowej fali jest jej realizm językowy. Nie tylko unaoczniający istotne przemiany obyczajowości, ale będący podstawowym wyróżnikiem strukturalnym nowego dramatu. Angielszczyzna daje ogromne możliwości dla tego typu tendencji językowych, przekład natomiast dostarcza wiele więcej trudności. "Saved" - "Ocalonych" przełożyli Stanisław Barańczak i Sławomir Magala, nie tylko oddając jego dosadność i drastyczność, ale i z wyczuciem językowego dowcipu. Być może opisana przeze mnie nieco wyżej reakcja publiczności była efektem kontaktu z tą właśnie językową warstwą "Ocalonych". Jacek Polaczek (Len) Marzena Trybała (Pam) zagrali jedne z lepszych swych ról na poznańskiej scenie. Interesująco grają także Morawski, Kłopocki i Dobrucka, i grupa znudzonych, zdemoralizowanych młodych...
Zastanawiano się bardzo, jakie skutki może mieć ta sztuka w recepcji społecznej. Czy tylko stawia gorzką diagnozę, czy nawet rysuje czarne prognozy? Ray Brandbury, specjalista od prognozowania w literaturze SF pisze: "Staram się bardziej przeszkodzić, aby dane rzeczy się nie wydarzyły, niż je wywołuję."
Socjalizm zapewnia naszemu społeczeństwu laicki, głęboko humanistyczny system wartości. Wszystko to, przed czym przestrzega nas burżuazyjny Bond, pokazane na przykładzie rodziny Pam, jest niewątpliwie i w naszym społeczeństwie godne zastanowienia.