Artykuły

Źle się dzieje w rządach

"Umarła kasta" Adriano Marenco w reż. Iwony Jery w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Politycy są jak dzieci - pazerne, głupie, zakłamane, celebrujące swą głupotę, pazerność i zakłamanie. Tę myśl obraca się przez godzinę na scenie i trudno się z nią nie zgodzić, bo wiele jest na to przykładów. Choć nie jest to myśl szczególnie odkrywcza.

Malutka scena Teatru Nowego, cała wyklejona białymi plakatami z czarnym tytułem "Umarła kasta", zyskała oddech i wydaje się całkiem spora. Musi pomieścić dwadzieścia osób - siódemkę odzianych w czerń polityków i trzynaścioro ubranych na szaro chórzystów, reprezentujących "szarego człowieka", czyli nas.

Na scenie zaczyna się politykowanie, czyli coś w rodzaju posiedzenia rządu czy parlamentu. Żeby podkreślić, że to o nasz rząd (parlament) chodzi, jeden z aktorów wygłasza (a raczej wysnuwa z siebie, bardzo uczuciowo) zestaw zręcznie połączonych cytatów: "wpłynąłem na suchego przestwór oceanu a to Polska właśnie" i tym podobne.

Z Kantora

Politycy stroją się i gotują do prezentowania się i reprezentowania władzy: na komendę wiążą krawaty, prężą się i uśmiechają. Ich przemowy, chyżo zmierzające w stronę groteski, pełne są fałszywej troski o prostego człowieka (jeden z polityków zwierza się, że dzieciom obgryzającym z głodu ścianę podarował złote cążki do paznokci), o rodzinę, podstawę społeczeństwa, o moralność, która jest świetnym biznesem w czasach zglobalizowanej gospodarki. I tak dalej. I pokazują, że wszystkie wielkie słowa są zasłoną dla niskich instynktów. Pani od rodziny zwierza się z przyjemności, jakiej zażywa w krzakach swego ogrodu z niemężami, prezydent Tumor puszy się w kogucim grzebieniu.

Luigi Marinelli, włoski polonista, jeden z pomysłodawców "Umarłej kasty", mówił, że zastanawiał się, co by było, gdyby staruszkowie z "Umarłej klasy" Kantora byli posłami w parlamencie. Z Kantora autor wziął atmosferę szkolnej klasy, skłonność postaci do ucieczki w dziecinne wymówki ("zalał mi zeszyt"), w wygłupy i fizjologię, co ubarwia sceniczną rzeczywistość i dodaje jeszcze jeden stopień absurdu.

Ton obietnic wyborczych i ogólnego labiedzenia

Iwona Jera wyreżyserowała spektakl starannie, z dbałością o formę, muzyczność, rytm i precyzję ruchu; w każdej minucie przedstawienia jesteśmy informowani, że rządzą nami infantylni, groteskowi idioci z gębami pełnymi frazesów. Co więcej, deklaracje wygłaszane pod koniec spektaklu przez "szarych ludzi", czyli wybranych w castingu amatorów w różnym wieku, w zamierzeniu szczere i autentyczne, brzmią równie fałszywie i fasadowo jak słowa polityków. Panuje tu ton obietnic wyborczych i ogólnego labiedzenia nad kondycją społeczeństwa (jedna z chórzystek chce "dobrego startu dla młodzieży i godnego życia dla emerytów" - ile razy to słyszeliśmy!). Mówiąc o polityce, ludzie automatycznie używają jej języka - to nawet ciekawe, choć raczej niezamierzone przez reżyserkę spostrzeżenie.

Zostaliśmy więc pouczeni, że źle się w rządach dzieje, a właściwie utwierdzeni we własnym o tym przekonaniu - ale na tym się wyczerpuje refleksja na temat przedstawienia. To jednak za mało jak na teatr polityczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji