Artykuły

Melancholia i chochoł. Myślenie księdza Tischnera o Polsce

Czytajmy Tischnera - pisze ks. Andrzej Luter. On jest wciąż aktualny, więcej: coraz bardziej aktualny. Pobudza i prowokuje do rozmowy o sprawach najważniejszych.

Minęło już piętnaście lat od dnia, kiedy po ciężkiej chorobie zmarł ksiądz profesor Józef Tischner, jeden z największych polskich myślicieli ubiegłego wieku. Odszedł od nas 28 czerwca 2000 roku. Wykładał filozofię dramatu w krakowskiej szkole teatralnej. Zresztą w swojej augustiańskiej koncepcji filozoficznej bardzo często odwoływał się do teatru, i do sztuki w ogóle. Kilka lat po śmierci na kolejnym spotkaniu tischnerowskim w Łopusznej rozmawialiśmy o jego koncepcji melancholii. Warto dziś przypomnieć tamtą dyskusję.

Punktem wyjścia był słynny esej Księdza Profesora. Pisał: "Chochoł z "Wesela" Wyspiańskiego - oto, jak mi się wydaje, niemal doskonały symbol "sarmackiej melancholii"... Tworzywem chochoła jest słoma - suchy badyl pozbawiony ziarna. Kształtem i ruchem przypomina człowieka. W dramacie Wyspiańskiego pojawia się jako znak i zapowiedź ogarniającej weselnych gości apatii. Przed tymi, którzy oczekiwali nadejścia Wernyhory, zamyka się wielka przyszłość. Zmęczeni weselem ludzie popadają w sen, a gdy się obudzą, wszystko wróci do codziennej prozy. Ale czas stanął i przestrzeń, zarówno ta w izbie, jak ta poza nią, nie jest niczym do pokonania i do kroczenia naprzód, lecz jest przestrzenią zamykającą, osaczającą człowieka".

Obserwując dzisiejszą Polskę warto przypomnieć tischnerowskie przemyślenia o "chochole sarmackiej melancholii". W ten sposób opisywał ks. Tischner duszę Polską na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, ale opis ten nic nie stracił ze swej aktualności. Niespodzianie ów chochoł wychynął znowu. Na razie wychynął, być może rychło pojawi się w całej, że tak powiem, obfitości . Okazało się, że duch owej trującej melancholii nadal tkwi w tysiącach Polaków.

O czym właściwie pisał ks. Tischner? Jakie są związki pomiędzy polskim charakterem narodowym a melancholią? Czym jest melancholia w ogóle, a czym - w polskim przypadku? Czy łączenie jej z sarmatyzmem ma sens dzisiaj? Czy wybuchy melancholii w przyszłości nadal będą wyznacznikiem polskiej tożsamości? Jak ją ocenić? "Melancholia rodzi się - twierdzi Tischner - z konkretnej porażki, jednej lub wielu. Zanim jednak do porażki dojdzie, w świadomości człowieka utrzymuje się pewna generalna wizja świata i generalna wizja sytuacji człowieka w tym świecie, warun-kująca określony sposób przeżywania porażki. Świat melancholii jest podzielony na dwie zasadniczo różne przestrzenie. W idealną przestrzeń świata kierują się najgłębsze nadzieje, ambicje, marzenia człowieka. W przestrzeni prozaicznej dzieje się szara codzienność, narodowa, społeczna i indywidualna alienacja. Tutaj pędzi swój nudny i nostalgiczny żywot człowiek przywiązany do swego czasu i swej przestrzeni, odbywając pokutę za nieokreślone winy". I dalej: "Aby narodziny chochoła stały się możliwe, potrzebna jest jakaś porażka. Oto pojawia się perspektywa wyzwolenia od alienacji. Przez jakiś szczególny zbieg przypadków świat kolorowej Utopii mógł się ucieleśnić. Rezolutność musiała się zdobyć na gest skorzystania z nadciągającej Okazji. Ale gestu nie było, najwyżej jakieś usiłowania. Tragiczny paradoks polega między innymi na tym, że właściwie nie wiadomo dlaczego".

A może smutek, porażka i wizje rozpadu to wrodzona cecha ludzkiej kondycji? Jak wygląda europejska tradycja stosunku do porażki? Czy Polacy wydają się tu inni? Zbigniew Mikołejko interpretując przemyślenia Tischnera zastanawiał się, czy melancholia jest powszechnym językiem człowieczeństwa, czy też może czymś lokalnym, przedziwnie przypisanym do tej albo innej nacji, do tej albo innej kultury? I doszedł do banalnego zapewne - jak sam mówi - wniosku, że są jakby dwie jej warstwy - ta wpisana właśnie w "conditio humana", w nasz ludzki los, nie będąca stygmatem czy wyrazem żadnej osobnej rzeczywistości i nie dająca się rozpoznać jako znak szczególny jakiejś partykularnej tożsamości; i ta druga, szczególna, odróżnialna od innych, niepowtarzalna gdzie indziej, mieszcząca się jedynie w tych oto opłotkach, obca i niezrozumiała dla innych.

W każdej z nich da się chyba rozpoznać oczywiście jakiś stan chorobliwej bierności (choć do niezdrowej bierności wyłącznie melancholii bym nigdy nie sprowadzał, nie ograniczał jej nigdy do tego smętnego destrukcyjnego wymiaru). Tyle tylko, że między tymi dwoma chorobliwymi stanami, a więc i dwiema odmianami melancholii, jest wcale pokaźna różnica - ba, nawet różnica zasadnicza! I daje się tu zarazem wyśledzić pewien paradoks: owa melancholia powszechna, czysto - chciałoby się powiedzieć - ludzka, ma znamię czegoś jednostkowego, absolutnie wyjątkowego, niepowtarzalna; owa zaś melancholia partykularna przynależy raczej do wspólnoty, choć naturalnie dzielą ją i wyrażają osoby bardzo różne (ale jedynie dzielą i wyrażają, jedynie dźwigają na sobie jakiś kawał takiego wspólnotowego brzemienia). Tak i ze szczególną melancholią Polaków, która przynależy "tout court" do naszej plemiennej tożsamości".

Mikołejko analizując tischnerowską koncepcję melancholii mówił: "Nie wiem przy tym, czy nazywałbym ją melancholią Sarmatów - a jeśli już to Sarmatów bardzo późnych, dziewiętnasto- i dwudziestowiecznych na przykład, takich, którzy biorą udział w niewymownej i wiekuistej stypie swej straconej (straconej tak lub inaczej, w wymiarze historycznym albo moralnym, w planie Bożym albo zaledwie politycznym) ojczyzny. I z tej właśnie racji pogrążają się w autodestrukcję i destrukcję, w szaleńczą niemoc, w coś, co Grecy starożytni nazywali "apatía", przypisując owemu terminowi zarazem rysy tragiczne. To znowu pewien paradoks: bo słowo "apatía", jeśli zbadać jego wnętrze, jego znaczeniową pierwotność, mówi raczej o niepodatności na cierpienie niż o cierpieniu. My natomiast - niech już będzie, że Sarmaci! - przywołujemy to pojęcie, pojęcie apatii, jako nazwę boleści, jako coś, co odnosić się musi do polskiego doloryzmu, dziejowego i duchowego. Czyżbyśmy zatem tym sposobem, wbrew własnym oficjalnym zamiarom, demaskowali prawdę o własnej melancholii, podświadomie niejako obnażając jej "drugie dno", jej podejrzaną metafizykę? To zatem, że tak naprawdę ukrywamy pod kostiumem melancholii ciało najzupełniej obojętne, ciało obce wszelkiemu cierpieniu i za wszelką cenę starające się od niego umknąć? A jeśli tak jest, znaczyłoby to, najzwyczajniej, ucieczkę od odpowiedzialności, od niesienia ciężarów, i takie albo inne godzenie się z losem, zwłaszcza z losem historycznym wspólnoty - jaki by on nie był, jakie by go tam siły nie dyktowały. I ażeby ta cała kostiumeria, ta cała przebieranka wyglądała poważniej, żeby zdała się patetyczna i przeszyta jak gdyby wielkim duchem, rodzi się pragnienie narodowej liturgii, rodzi się pragnienie rytuału - koniecznie w dekoracjach z jesiennej mgły, koniecznie w narkotycznym odurzeniu przez opadłe, gnijące liście listopada. Pragnienie więc rytuału, który przecież nie bez racji - a dzięki przenikliwemu spojrzeniu Poety - dał się ostatecznie rozpoznać jako chocholi taniec. Jako wielki polski korowód pustki i bezczynności".

Pojawiły się w dyskusji głosy, czy rzeczywiście trafne jest użycie w stosunku do dnia dzisiejszego słowa "melancholia"? Melancholia to stan po serii doświadczeń (pomijam barokową modę na melancholię) - stan, w którym w sposób jasny i oczywisty wszystko jest vanitas vanitatum Wszystko - a więc świat zewnętrzny i podmiot doświadczający. Czy dziś część Polaków doświadcza melancholii? Michał Komar na przykład twierdzi, że - nie. Żyje ona raczej oburzeniem. Oburzeniem spiętrzającym się, i przeżerającym się w tym spiętrzeniu. Czego dotyczy to oburzenie? Miłości zawiedzionej i nieodwzajemnionej. Do kogo? Do samych siebie. Komar: "Oto moja teza (copy rights zastrzeżone): Polacy kochają samych siebie bez wzajemności!" Wcale zatem nie jest pewne, czy ks. Józef Tischner miał rację właśnie w taki sposób interpretując Chochoła z "Wesela". Bo przecież było tak: wesele, upili się, bo wesele, wtedy pojawia się chochoł, słoma, łatwopalna, szybko butwiejąca. Upili się pewnie siwuchą, ale też i świadomością nieznośnego ciężaru, jaki nakłada na nich pamięć przeszłości. A Wernyhora? Kim jest, że taki im potrzebny? Nieudany profeta, och, jakże nieudany, który kadził nadziei - bez żadnych realnych powodów, mamił - proszalny dziad z cymbałami, śpiewał to, o czym - wiedział - co chcieli usłyszeć gościnni gospodarze

A więc oburzenie - twierdzi Komar - z powodu zawiedzionej miłości do samych siebie. I perwersyjna satysfakcja, zgoła radość z tego oburzenia. I wola (z tego powodu) czynu. I wreszcie czyn, który obraca się w klęskę "co było do udowodnienia", a więc pełne goryczy oburzenie i radość, że ta gorycz ma silne fundamenty. I dalej "To historia dwoistości. Dwóch połówek uwikłanych w dialektyczną grę wzajem-pożerania się, a więc wzajem-dokarmiania."

Co by o tych połówkach powiedzieć. Komar: "Powtórzyłbym za ks. Józefem, zmieniając słowo melancholia na oburzenie: "Świat melancholii - oburzenia - jest podzielony na dwie zasadniczo różne przestrzenie. W idealną przestrzeń świata kierują się najgłębsze nadzieje, ambicje, marzenia człowieka. W przestrzeni prozaicznej dzieje się szara codzienność, narodowa, społeczna i indywidualna alienacja. Tutaj pędzi swój nudny i nostalgiczny żywot człowiek przywiązany do swego czasu i swej przestrzeni, odbywając pokutę za nieokreślone winy" .Powtórzyłbym, ale z chęcią konkretyzacji. Bo może jest tak, że nie idzie o metafizykę. Z jednej strony mamy - owszem - nadzieję. A z drugiej? Pewność, że ten żywot na ziemi, jakiś nie taki. A dlaczego jakiś nie taki? Skąd ta wiedza, skąd - pewność? Bierze się ona z tego, co podszeptuje ta druga połówka". Podszeptuje i obiecuje. Życie ma być łatwe! Życie będzie łatwe, piękne, bogate - takie jak gdzie indziej (ale gdzie?) jeśli się tylko spełni obietnica. Jaka obietnica? Upraszczając: że "Polska będzie Polską", że wygramy na przykład wybory, że przepędzimy i odpędzimy od koryta, rozwalimy system (jaki system?), że postawimy pomnik, itd.... .To są wszystko żałosne naśladownictwa marzeń o paruzji! Żałosne - bo mieszające wymiar metafizyczny z konkretem praxis. Chochoł, ten symbol polskiej niemocy, za chwilę powróci, a u koryta pojawią sie nowi, tylko bardziej zgłodniali.

A gdyby tak zacząć myśleć po prostu, że życie jest trudne, czasami radosne, czasami tragiczne, że niekiedy pada deszcz, niekiedy zaś jest susza? Że niekiedy boli! Że niekiedy ludzie płaczą! Ale czy Polak zniesie tę wiedzę? - pyta Komar. Skoro wierzy, że ktoś mu obiecał, że tu - na ziemi - będzie inaczej, o on musi wierzyć, aby sobie udowodnić, że to wiara równie niemożebna jak i usprawiedliwiona? Czytajmy zatem Tischnera, on jest wciąż aktualny, więcej: coraz bardziej aktualny. Pobudza i prowokuje do rozmowy o sprawach najważniejszych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji