Niezwykła historia zwykłego trójkąta
Niewiele w polskiej liryce znajdziemy tak oryginalnych wierszy o miłości, jakie napisał Bolesław Leśmian. Stworzył własny język erotyczny przejmujący z przyrody jej symbolikę, intensywność barw, smaku, zapachów. Dlatego też przede wszystkim znany jest jako twórca cyklu "W malinowym chruśniaku" z tomu wierszy "Łąka", dopiero potem jako poeta-filozof.
W "Iłżeckim romansie Bolesława Leśmiana" jego poezja ożywa podwójnie. Autorka scenariusza starała się opowiedzieć banalną historię trójkąta miłosnego w poetycki sposób. Właśnie poezja stała się główną bohaterką spektaklu, zresztą jedynie ona się zachowała. Wszystkie listy Leśmiana do Dory zostały spalone, trzeba było więc sięgnąć po wiersze opowiadające dzieje romansu, który trwał do końca życia poety, choć nigdy nie rozstał się on z żoną.
Strzępy rozmów przeplatają się z poezją, towarzyszą im obrazy lasów, łąk, malinowych krzewów. Za pomocą obrazu filmowego łączącego pejzaże o stonowanej, naturalnej palecie barw z ludzkim głosem, rozmową wierszem najpełniej można było oddać wielowarstwową metaforykę jego utworów. Leśmian wtapia się niejako w przyrodę i z nią najpełniej dzieli historię swej miłości do Dory Lebenthal, która przypadkiem zjawiła się w Iłży w 1917 roku.
Przy wszystkich urokach widowiska, reżyser nie ustrzegł się jednak pewnej statyczności, tak często, niestety, towarzyszącej poezji na ekranie telewizyjnym. Aktorzy starali się nie zagubić niczego z niezwykłości języka poetyckiego Leśmiana, widowisko rozgrywało się jednak w atmosferze spokoju, uśpienia. A przecież Leśmian jest mistrzem napięcia erotycznego, jego poezja wręcz kipi od nadmiaru i intensywności wrażeń. Zabrakło w inscenizacji owej namiętności i żywiołu. Szkoda, że poetę zaprezentowano tutaj tak słodko i sentymentalnie. A Dora pozostała męczennicą miłości, nie zaś kobietą o niezależnych poglądach, "wyzwoloną".
Tak więc choć trochę zafałszowano obraz miłości, poezja pozostała taka jaka jest naprawdę - prawdziwa.