Od skeczu do melodramatu
Zdarzyła mi się rzecz dość niecodzienna: nim jeszcze sam zdążyłem być na premierze prasowej sztuki de Filippa, otrzymałem pierwszy na jej temat list od widza, który byt dwukrotnie na "Neapolu" i zgłosił pretensję w sprawie dublowania jednej z ról, a braku dublowania innej, a zgłosił dlatego, że oglądał sztukę zachwycony i namówił wielu znajomych, by co rychlej wybrali się do Ateneum.
Podobnie jak mój korespondent, odczuwają inni widzowie. Sztuka włoskiego dramatopisarza "chwyciła" w Warszawie, staje się tematem dyskusji; wróżą jej długotrwałe powodzenie, już słychać głosy wzywające do zagrania jakiejś innej sztuki de Filippa. W czym rzecz, że ów dość nierówno na pisany "Neapol" zdobył sobie z miejsca gorących zwolenników i gorliwych kibiców?
Sztuka jest bardzo komunikatywna, pełna temperamentu, o żywej, interesującej akcji, którą tak ceni widz teatralny. Mówi się, że de Filippo stał pod wpływem intelektualnego teatru Pirandalla, teatru elitarnego i skomplikowanego, pełnego psychologicznych subtelności i nie przez każdego dostrzeganych, nie przez wielu do końca rozplątywanych zawtości, być może; ale w "Neapolu" nie znać tego wpływu, prędzej by tu już wysnuć podobieństwo z teatrem Brechta. Je.st bowiem "Neapol" komedią co się zowie ludową, ma w sobie coś z dawnej komedii jarmarcznej, grywanej dla ludowego widza, wyrażającej jego spojrzenie na świat, jego poczucie sprawiedliwości. Myśl społeczna de Filppa daleka jest od precyzji i jasności, sprawia chwilami wrażenie zatrzymania się na głoszeniu filantropii, miłości bliźniego, solidaryzmu dobrych ludzi; ale równocześnie zawiera "Neapol" ostre potępienie wyzysku i burżuazyjnej drogi awansu przez pieniądz, ostre przeciwstawienie się filozofii użycia. Tu zaś, gdzie, poza naiwnym nieco mędrkowaniem, dochodzi do głosu Filippo-realista, Filippo fotograf cech obyczajowych - sztuka jego obleka się w ciało, tętni życiem, jest ludowa i spełnia funkcję niespornie postępową.
Drugą cechą, jednającą ,,Neapolowi" widzów i wielbicieli jest jego barwność, zręczna realizacja postulatu: "dla każdego coś miłego". Pierwszy akt tego utworu - to brawurowa groteska, skecz pod tytułem "Wojenni spekulanci", komedia buffo, przypominająca chwilami aż groteski Gałczyńskiego. Drugi akt to ostra, realistyczna, obyczajowa satyra na zgraną szajkę drobnomieszczańskich kanciarzy, którzy pod łaskawym patronatem aliantów (rzecz, dzieje się pod koniec wojny) robią interesy równie lukratywne jak ocierające się o kryminał. W trzecim akcie autor jeszcze raz zmienia skórę, skacze z pieca na łeb w sentymentalizm, w tak ongiś ulubioną "komedię łzawą": niewinne dziecię o włos od śmierci, skruszone serce chciwej handlarki - i wszystkim wyrastają anielskie skrzydełka, moralność i uciśniona niewinność zwyciężają. Kontrast zaskakuje, ale widz z głębokim zadowoleniem wita i to łatwe zadośćuczynienie krzywdom, triumf cnoty. A komu nie w smak "Neapol" - miasto melodramatu powraca spiesznie do "Neapolu" - miasta satyry i ciętej krytyki z poprzednich aktów: i wszyscy są zadowoleni.
Teatr im. Jaracza zagrał tę sztukę włoskiego autora krzykliwą jak na południowców przystało i ociekającą cnotą, gdy kolej na morały i zadośćuczynienie za grzechy - z wyczuciem stylu, rozmachem, bardzo sugestywnie. Dawno nie widzieliśmy w Ateneum tak zwartego, logicznie zbudowanego i poprowadzonego do końca przedstawienia. Zachęcać do jego obejrzenia nie potrzeba, widzowie obejrzą je bez zachęty. Ale tym bardziej trzeba stwierdzić, że otrzymują bardzo rzetelną robotę reżyserską i aktorską.
Co więcej, przedstawienie to, mieści w sobie nie tylko parę ról w pełni przekonywających, ale jedną rolę wręcz znakomitą - mowa o kreacji Antoniny Gordon-Góreckiej. Warmiński nadał widowisku rysy bardzo ostre, zastosował grę "z pedałem". Górecka nawet pośród największego szumu i hałasu nie odstępuje jednak od surowego realizmu. Ukazuje bezwzględną wojenną handlarę, wzbogacając postać mnóstwem świetnych, charakterystycznych szczegółów psychologicznych i obyczajowych. Jest prawdziwa w każdym calu, nawet wówczas gdy autor każe ubrylantowanej Amalii wstąpić na drogę cnoty. Ta rola zasługuje na pewno na dokładną analizę w czasopismach teatrologicznych.
Ogromną niespodziankę sprawił Stefan Śródka w niezbyt dla niego odpowiedniej roli ojca zacnej rodzinki. Autor każe filozofującemu Gennaro być najpierw zgryźliwym ale posłusznym współmażonkiem paskarskich interesów swej połowicy później, po powrocie Gennara z przygód wojennych, zamienia go w jakiegoś moralizującego apostoła. Śródka potrafił uprawdopodobnić oba oblicza Gennaro: był najpierw w miarę soczysty i "rodzajowy", w zakończeniu statecznie upozytywniony; sceny nawracania do wspomnień wojennych, których nikt z szajki nie chce słuchać, wypadły doskonale.
Momenty groteski w scenach zbiorowych "Neapolu" przechodzą chwilami w akcenty szarży; ale, rzecz korzystna, nikną w indywidualnym ujęciu większości ról. Realistyczną postać (nie jest winą aktora, że dość niejasną w psychologicznej motywacji) przekazuje widzom Edward Dziewoński; demoralizującego się w warunkach wojennych wyrostka trafnie rysuje Marian Rułka. Stanisław Gawlik także i w obecnej roli przodownika policji wykazuje chwalebne wyczucie miary, wartość realistycznego ujęcia postaci, zachęcającej do ujęcia karykaturalnego. W podobnej tonacji utrzymała się Helena Gawlik-Dąbrowska, której jeszcze łatwiej byłoby w swej roli "pójść na całego".
W innych rolach z powodzeniem wystąpili Witold Kałuski, Gustawa Błońska, Marian Trojan, Janina Szydłowska przesłodziła chyba osobę panny Rosarii, "narzeczonej" amerykańskiego sierżanta; a jej koleżanki ze sztuki były w skali kociaków oficerskich a nie żołnierskich (jak chce Filippo). Irena Ładosiówna i Zdzisław Tobiasz, zbyt ewangelicznie zagrali swe role niezaradnych inteligentów, wyzyskiwanych bezkarnie przez bandę łobuzów: kupowanie żywności na czarnym rynku - to jeszcze nie patent na szlachetne cierpiętnictwo. Dobrym nabytkiem dla teatru wydaje się być Stanisław Wyszyński.
Interesująca, zdaniem wielu godna oklasku, jest dekoracyjna oprawa sztuki. Jej wyrafinowany wdzięk i smak plastyczny są niesporne. Tylko, że to są dekoracje z innej parafii, kłócące się z wyrazistym, prostym tekstem sztuki, z ludową koncepcją przedstawienia. Subtelne aluzje i smaczki plastyczne o bardzo intelektualnym dowcipie nie pasują do tej sztuki Filippa, jak delikatne, zwiewne strzępki, rozwieszone nad aluzją neapolitańskiej ulicy, nie nasuwają porównania z bardzo realistyczną bielizną, powiewającą nad uliczkami neapolitańskiej biedoty.