Artykuły

Był artystą, ale także zwyczajnym człowiekiem

Rozmowa z Barbarą Swinarską.

Zacznijmy rozmowę od przedstawienia Pani, bo przecież była Pani nie tylko towarzyszką życia Konrada Swinarskiego, lecz także aktorką, tłumaczką, osobą, która z nim współpracowała w teatrze. Jak doszło do tej współpracy?

Poznaliśmy się w 1951 roku w Warszawie, w Szkole Teatralnej na Wydziale Reżyserii. Pewnego dnia przyszedł na egzamin ładny chłopiec z rysunkami pod pachą. Konrad był już wtedy po Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi. Na egzamin przygotował fragment "Nieboskiej" zaczynający się od słów: "Czemuż o, dziecię, nie skaczesz o kijku". Znamienne, "Nieboska" już wtedy' tkwiła w nim głęboko.

Przewodniczący komisji egzaminacyjnej, prof. dr Bohdan Korzeniewski, wystawił taką oto cenzurę na marginesie arkusza ocen: "Interesujące próby malarskie, inteligencja, przy braku wiedzy historycznej, literackiej i bardzo nieścisłym formułowaniu myśli". A po roku Rada Wydziału uznała "Obywatela Swinarskiego za przygotowanego do II roku studiów, zwracając uwagę na aspołeczną postawę słuchacza i polecając specjalnej trosce zarówno uczelni, jak i organizacji młodzieżowej. Ob. Swinarski winien być ostrzeżony, że jeśli nie zmieni stanowiska wobec uczelni i kolegów w ciągu najbliższego roku akademickiego, nie będzie mógł studiować na Wydziale Reżyserii".

W momencie, gdy poznaliśmy się, Konrad przejawiał wielkie zainteresowanie "Woyzeckiem". Można powiedzieć, że ukochał tę sztukę szczególnie. Dysponował tłumaczeniem Jerzego Lieberta, które zupełnie mu nie odpowiadało. Postanowiliśmy zatem spróbować razem. To była sztuka szalenie trudna do przetłumaczenia. Pamiętam, że przesiadywałam całymi dniami w "Jagiellonce" i zbierałam materiały. Konrad zrealizował "Woyzecka" po 12 latach. Na widowni zajęte były na premierze ledwie trzy rzędy.

A pierwsza Wasza wspólna realizacja?

"Opera za trzy grosze". Działo się to po powrocie Konrada od Brechta. Pierwsze przedstawienie "Opery" odbyło się pod patronatem Teatru Klubu Krzywego Koła za pieniądze telewizji, a na deskach Teatru Współczesnego. Zyskała od razu uznanie, a telewizja powtórzyła spektakl ze studia. Potem odbyło się ponad sto przedstawień u Erwina Axera w Teatrze Współczesnym. Tłumaczyłam dla Konrada m. in. "Proces Joanny d'Arc" autorstwa Anny Seghers, sztukę graną u Brechta. Dla telewizji zrobiliśmy adaptację "Kraksy" Durrenmatta, za którą Konrad otrzymał nagrodę im. Boya-Żeleńskiego.

Męża Pani znamy z jego dokonań i z opinii o nim, formułowanych przez krytyków, aktorów, współpracowników. Ale przecież Pani była żoną nie tylko wybitnego artysty, lecz także zwyczajnego człowieka. Jakie zatem zalety ceniła Pani u męża najbardziej?

Przede wszystkim zwykłą ludzką dobroć i powiedziałabym: szerokość w uczuciach. Był pozbawiony wszelkiej małostkowości, rozrzutny do obłędu, po prostu źle się czuł, gdy miał dużo pieniędzy. Praca była dla niego absolutnie wszystkim. W teatrze zapominał, że istnieje coś jeszcze. Spotykam się często z opinią, że Konrad był skromny. Nic podobnego! Powiedziałabym raczej, że miał pełną świadomość swej wartości i talentu. Przed premierą mówił często: "Wiesz muszę sobie wyćwiczyć taki skromny ukłon dla publiczności". Zachowywał się różnie w różnych środowiskach, ale najlepiej czuł się w Krakowie. Ja sądzę, że tu właśnie, w Krakowie, powstał niebezpieczny dla Konrada mit odzierający go niejako z fizyczności. Z kolei Konrad potrzebował aprobaty, a może więcej - uwielbienia. W Krakowie miał przecież swój dwór i być może dla tych wszystkich przyczyn tak dobrze czuł się pod Wawelem.

A wady?

Nie lubiłam u niego braki poczucia czasu. Nie wyczuwał na przykład na przyjęciu towarzyskim, że gospodarze są zmęczeni i chcą po prostu pójść spać, lubił rozmowy do rana. Długo spał, potem szedł do teatru, a wracał potwornie zmęczony, zlany potem. Wyglądał jak po ciężkiej chorobie. Zwalał się wtedy do łóżka niby kłoda, a wieczorem... teatr, często spotkanie towarzyskie, aż do rana. Nad tekstami pracował w nocy. Kapryśny w przyjaźniach, potrafił zachłysnąć się kimś, czyjąś osobowością, by potem, gdy mu przeszło, nie poznać tego kogoś na ulicy. Pewnej pani przedstawiał się trzykrotnie, za każdym razem tłumacząc: "Ach, pani tak często zmienia kapelusze".

Jaki okres wspólnego życia uważa Pani za najszczęśliwszy?

Okres berliński. Jeździłam tak często do Konrada, że znudziła mi się trasa Warszawa - Berlin. Cóż, byliśmy młodzi, mieliśmy pieniądze i mnóstwo planów.

Każdy z nas zmienia się wraz z upływem lat i nowym bagażem doświadczeń. Czy obserwowała Pani ten proces u męża?

Odpowiem nie wprost. Mam do męża żal. Mógł być twórcą formatu europejskiego, miał genialne propozycje z najlepszych teatrów i wytwórni filmowych, ale wolał w tym czasie jechać na przykład do Kazimierza.

Miał charyzmę, powiadali.

Nie zgadzam się. Charyzmę ma ten, kto potrafi wszędzie i na wszystkich oddziaływać jednakowo. A w przypadku Konrada odnosiło się to zwłaszcza do Krakowa. Miał przecież kilka zapaści, choćby w Berlinie, w Zurychu, czy w Wiedniu. W tych przypadkach charyzma nie zadziałała.

Wróćmy pamięcią do dnia, w którym wydarzyła się katastrofa. Mąż podobno nie był zdecydowany na wyjazd.

Żadna z okoliczności nie sprzyjała temu wyjazdowi. W ostatniej chwili załatwiano mu wizę, nie miał też dewiz, pojechał więc zapożyczone, nie miał go kto zawieźć na lotnisko. Gdyby wówczas nie spotkał Wojtka Pszoniaka, gdyby nie przejechali na czerwonych światłach, gdyby nie zdążył do autobusu na lotnisku, którego był jedynym i ostatnim pasażerem, bo wszyscy już siedzieli w samolocie, gdyby

Wiele cennych pamiątek po mężu udostępniła Pani teatrowi, znajdują się na wystawie.

Nie pierwszy raz pomagałam w wystawie dotyczącej Konrada. W 1976 roku w Pradze uczestniczyłam w przygotowaniu Quadriennale Scenografii, gdzie eksponowano ołtarz z "Dziadów" i szkice Konrada do przedstawień. W 1978 r. udostępniłam materiały scenograficzne do ekspozycji w "Zachęcie", a w 1982 roku do wystawy o twórczości Konrada z okazji otwarcia Teatru Rzeczypospolitej, teraz zaś Teatr Stary i współpraca z panią Anną Litak i Józefem Opalskim. Jemu zwłaszcza chciałabym podziękować za wszystko, co uczynił dla wystawy w ciągu naszych wielu spotkań, za serce, zaangażowanie, zapał, za rzeczowość, solidność, słowność, punktualność, za elegancję, wrażliwość, takt.

Może zechce Pani skomentować wartość tych pamiątek?

Cenię sobie bardzo listy, w których mąż tak surowo, a niekiedy nawet brutalnie oceniał ludzi, fotografie z młodych lat. Lecz najcenniejsze pamiątki zostawiłam w domu. Trzeba pani wiedzieć, że Konrad był zupełnie nieodporny na niepowodzenia. Kiedyś pracował w Wiedniu, coś mu nie wyszło, nie wytrzymał nerwowo, rzucił wszystko i wrócił do domu. Kupił mi wtedy tam, w Wiedniu, mnóstwo drobiazgów, a wśród nich śmieszną maleńką torebkę, pierścionek nadający się raczej na rekwizyt teatralny, niż do noszenia na co dzień, jakąś secesyjną cukiernicę. Wręczył mi to z szaloną radością jakby ktoś wrócił mu wolność. Zawsze reagował tak żywiołowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji