Artykuły

Swinarski - jaki był?

Swinarski - jaki był? : w rocznicę tragicznej śmierci wybitnego reżysera wspomina żona - Barbara Swinarska.

Niedawno przetłumaczyła Pani kilkanaście songów Feuchtwangera Mehringa i Brechta dla przedstawienia "Sexualne zło" w krakowskim Teatrze Stu. Brecht to pewien rozdział w życiu pani męża, wielkiego Konrada Swinarskiego, tragicznie zmarłego 17 sierpnia 1975 roku.

W 1955 roku mój mąż dostał stypendium od Bertolta Brechta w Akademii Sztuk w Berlinie, co dało mu status Meisterchufer czyli ucznia mistrza w mistrzowskiej klasie Brechta. Otrzymywał 1200 marek miesięcznie. Szalone pieniądze. Ale praca ciężka. Próby w Berliner Ensemble Theater odbywały się dwa razy dziennie. W przeciwieństwie do naszych reżyserów, którzy pracę nad przedstawieniem rozpoczynają od czytanych prób stolikowych, Brecht wymagał, by aktor znał swoją rolę na pamięć już na pierwszej próbie. Konrad spędził w Berliner Ensemble ponad półtora roku, wróciliśmy do polski w 1957 roku. Brecht to dziś legenda, a Konrad Swinarski dość dobrze go poznał...

I Brecht lubił Konrada. Na co dzień Brecht był trudny. Powściągliwy. Ale obdarzony charyzmą. Był to brzydki, lecz fascynujący mężczyzna. Jego związki z kobietami były bardzo, nazwijmy to. rozległe, kiedy w 1941 roku jechał z Danii na emigrację przez Związek Radziecki, towarzyszyły mu aż trzy ubóstwiające go kobiety: żona Helena Weigel, Ruth Berlau oraz największa jego miłość Margaret Stephen, która zresztą nie dojechała z nimi do Władywostoku: zmarła w Moskwie na zadawnioną chorobę płuc. Po powrocie z emigracji Brecht osiadł w Berlinie Wschodnim i tam zmarł 16 sierpnia 1956 roku. Jego pies Rolf, owczarek alzacki, jeszcze w jesieni i zimą dzień w dzień zakradał się na próby ostatniej nie dokończonej sztuki Brechta "Życie Galileusza", której wyreżyserowania podjął się po śmierci autora Erich Engel. Obserwowałam jak ten pies siadał pod stolikiem reżyserskim Brechta i ciągle na niego czekał, a po próbach wchodził na wieżę, gdzie dawniej Brecht miał swój pokój do pracy, i tam... nadal czekał.

Dziś mało kto pamięta przedstawienie "Pan Puntilla i jego sługa Mati" Brechta w reżyserii Konrada Swinarskiego na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego sprzed 33 lat

Kontakty z Brechtem wpłynęły w pewien sposób na Konrada w pierwszej fazie jego twórczości. Ale spektakl przez panią wspomniany wcale się polskiej publiczności nie podobał, choć scenografka Annemarie Rost przyjechała aż z Berlina i zrobiła naturalistyczne, "brudne" brechtowskie kostiumy. No cóż, polska publiczność w 1958 roku zaczęła już odkrywać Becketta i Ionesco.

Po śmierci Konrada Swinarskiego teatrowi polskiemu zabrakło oddechu, choć niejedno przedstawienie było wybitne lub co najmniej znaczące. O metodach pracy Swinarskiego opowiadali później aktorzy, krytycy, kompozytorzy. A czy Pani zastanawiała się jaka cząstkę swego talentu Pani mąż potrafił w tak niezwykły sposób zbudować przedstawienie, że żyło ono i oddychało własnym, niepowtarzalnym rytmem?

Wciąż oglądam wiele spektakli, po czym mówię zarozumiale: Konrad Swinarski wielkim reżyserem był! Dla niego teatr był wszystkim. Jako jego żona widziałam jego całkowite oddanie teatrowi, poza którym dla Konrada nic nie istniało. W domu opowiadał o tym, co chce zrobić w teatrze, w ciągu jednego dnia miał czasem pięć rozmaitych koncepcji, jednej sceny. Nieubłaganie dążył do idealnego kształtu spektaklu. A gdy rosło jego niezadowolenia z prób, uciekał Aż pięć razy nie dokończył prób w teatrze za granicą - pięć razy zdecydował się nagle wsiąść w pociąg i wrócić do domu. Jego "obsesją" był ideał: przedstawienie całkowicie wierne jego zamysłowi reżyserskiemu. Ale każdy fragment tekstu otwierał przed Konradem nowe możliwości interpretacji, pogłębienia, szukania dodatkowych znaczeń...

Jakie były przyjaźnie Swinarskiego?

Wielkie. Przykładem pan Jurek Trela, który początkowo

zdawał się być aktorem najmniej odpowiednim do roli Konrada Gustawa. Ale w czasie pracy nad "Dziadami" pan Jurek i Konrad spędzali ze sobą po 24 godziny i później mąż opowiadał mi o niezwykłej metamorfozie Treli, którego kreacja w "Dziadach" do dziś nie ma sobie równej w dziejach teatru. Ale to rezultat symbiozy psychicznej Treli z Konradem. Mój mąż - jako reżyser - kochał aktorów. Teatr pochłaniał go bez reszty, i na tym chyba polegała wielkość Konrada. Nie spotkałam dotąd reżysera tak emocjonalnie związanego z teatrem.

Jak wyglądał dzień Konrada Swinarskiego po premierze?

Był nieprzytomny. Spał przez dwa dni. Po wielkich sukcesach swych premier w Niemczech - myślę tu m. in. o przedstawieniu "Marata Sade'a" Petera Weissa, teatry zasypywały Konrada listami i depeszami. Otrzymał ok. 30 propozycji, w tym aż 4 dotyczyły nakręcania filmów. Ale Konrad machnął ręką i pojechał do Kazimierza nad Wisłą. Dziś nikt mi nie wierzy, kiedy zapewniam, że proszono go o wyreżyserowanie filmu według powieści "Kot i mysz" oraz "Pieskie lata", oba Guntera Grassa, że dostał propozycję reżyserowania filmu według powieści Zoli "Teresa Raquin" oraz filmu według "Historii konia" Tołstoja. W 70. latach teatr z Leningradu pokazał w Polsce "Historię konia" w świetnym przedstawieniu Towstonogowa. Na szczęście (dla ewentualnych niedowiarków) przechowuję wszystkie listy i telegramy z propozycjami z roku 1964 i 65.

Dlaczego Swinarski odrzucał tak kuszące propozycje?

Praca nad przedstawieniem była dla Konrada męcząca fizycznie, choć nigdy się do tego wprost nie przyznawał. Próby go wciągały. Dużo wtedy palił. No i kawa za kawą. Koniak za koniakiem. To było mordercze dla organizmu, więc później padał ze zmęczenia. Spał w tramwaju, w autobusie. Zasnąć mógł wszędzie, w każdej pozycji.

Jak Napoleon podczas bitwy...

Ale jednocześnie wystarczało mu niejednokrotnie zaledwie 10 minut, żeby móc się odprężyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji