Artykuły

Mickiewicz z buta

"Dziady - Cytadela" w reż. Szczepana Szczykno Studia Teatralnego im. Ireny Solskiej w Forcie Sokolnickiego w Warszawie. Pisze Monika Mokrzycka w Ozonie.

Mogły to być "Dziady" polityczne, opowieść o młodych, ich rozpaczliwym buncie, cierpieniu i śmierci, a wyszedł banał podlany patosem. Publiczność podąża za aktorami od celi do celi, w których na ścianach wiszą fotografie zapomnianych młodych buntowników.

Drugim tropem interpretacyjnym jest wywiedziony z tekstów Marii Janion swoisty polski wampiryzm i upiorny, szaleńczy, patriotyczny pęd ku wolności. A jednak w przedstawieniu granym w forcie Sokolnickiego w warszawskiej Cytadeli nie nakreślono przekonująco ani perspektywy historycznej, która mogłaby łączyć dawne pokolenie romantycznych szaleńców z nami, ani metafizycznej. Co więcej, wampiryzm pozbawiony metafizycznych korzeni i sprowadzony do nawiedzenia, którego nie sposób brać poważnie, wypadł trupio blado. Młody aktor Marek Żerański (Gustaw-Konrad -Widmo), skądinąd sprawny, od pierwszych scen grał niemal obłąkanego - krzyczącego i miotającego się po scenie - każde głębsze myśli i uczucia zamieniając od razu w szaleństwo. Brakowało mu samoświadomości, w obliczu której rysuje się prawdziwa rozpacz i cierpienie. W klaustrofobicznie ciasnej, więziennej przestrzeni warszawskiej Cytadeli ze zdwojoną siłą wyczuwa się każdy aktorski fałsz. Obroniła się przed nim jedynie Dorota Landowska w przejmującej roli Pani Rollison.

Kolejny raz okazało się, że Mickiewiczowskiego arcydramatu nie można grać "z buta", a patosem i powagą należy szafować z umiarem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji