Artykuły

Wielki hit dla mało wymagających

"Mamma Mia!" Bjoerna Ulvaeus'a i Benny Anderssona w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Igor Szczęsnowicz w Gazecie Polskiej.

Chcecie kupić bilet? Spróbujcie u koników. W kasie teatru? Dostaniecie może na październik. Jak się pośpieszycie. Grany od lutego na scenie warszawskiego Teatru Roma musical "Mamma Mia!" oparty na przebojach grupy ABBA ma olbrzymie powodzenie. Zresztą jak na całym świecie.

Chcecie kupić bilet? Spróbujcie u koników. W kasie teatru? Dostaniecie może na październik. Jak się pośpieszycie. Tłum wali drzwiami i oknami. Grany od lutego na scenie warszawskiego Teatru Roma musical "Mamma Mia!" autorstwa Catherine Johnson (scenariusz i dialogi) oraz Bjórna Ulvaeusa i Benny'ego Anderssona (piosenki), oparty na przebojach z repertuaru szwedzkiej grupy ABBA, w polskiej adaptacji i reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego ma olbrzymie powodzenie. Zresztą jak na całym świecie.

Autor recenzji ma duży problem. Szukanie dziury w całym, czyli w czymś, co przyniosło ok. 2 mld dol. zysku od czasu światowej premiery w Londynie w 1999 r., jest zadaniem karkołomnym. Oczywiście bywają różne adaptacje, ale ta warszawska do słabych nie należy. Nic dziwnego, że tłumy, w tym wycieczki autokarowe z zakładów pracy, walą drzwiami i oknami.

Przepis na sukces w tym wypadku okazał się bardzo prosty. To banalna historyjka o Sophie - córce 40-letniej ekshipiski Donny Sheridan - zapraszającej na swój rychły ślub trzech byłych facetów mamy - Sama, Harry'ego i Billa - z nadzieją, że jeden z nich to jej ojciec. Wesołe qui pro quo galopuje w rytm przebojów zespołu ABBA do szczęśliwego - co nie znaczy zakończonego planowanym ślubem - finału. Dodajmy,

że scenarzysta umieścił akcję spektaklu na skąpanej słońcem greckiej wysepce.

Tłem scenografii na warszawskiej scenie są filmy tworzące śródziemnomorski klimat. Cały spektakl tworzony jest z udziałem przeróżnych multimediów, które przyspieszają i tak szybką już akcję.

Polski widz zobaczył pierwszy raz musical "Mamma Mia" w wersji filmowej siedem lat temu. Obraz w reżyserii Phyllis Lloyd z udziałem m.in. Meryl Streep, Golina Firtha i Pierce'a Brosnana okazał się kasowym sukcesem, ale twierdzę, że warszawski spektakl jest od tego filmu znacznie lepszy.

Po pierwsze aktorzy z Romy znacznie lepiej śpiewają. Rewelacyjna jest zwłaszcza Anna Sztejner w roli Donny. Swoim mocnym głosem bije na głowę umiejętności wokalne Meryl Streep, a i aktorsko jest niewiele słabsza. Zdecydowanie lepiej od Pierce'a Brosnana śpiewa również odtwórca głównej roli męskiej, czyli Janusz Kruciński w roli Sama. Gra sporo gorzej, ale bilans wychodzi na zero. Niesprawiedliwością byłoby nie wspomnieć o świetnej Barbarze Melzer w roli najbliższej przyjaciółki Donny - Tanyi. Ta znana aktorka pokazuje, że zarówno w rolach młodych dziewczyn, co udowodniła 20 lat temu w "Metrze", jak i kobiet po czterdziestce (w "Mamma Mia!"), radzi sobie śpiewająco.

Oczywiście jeśli ktoś wybiera się do teatru w poszukiwaniu intelektualnych wrażeń i głębokich dialogów, to na "Mamma Mia!" zawiedzie się srodze. To banał do kwadratu, i jeszcze, o zgrozo!, z wątkiem homoseksualnym. Natomiast amator rozrywki poszukujący miejsca, w którym będzie się przez 2,5 godziny doskonale bawił przy doskonale znanej muzyce, powinien udać się do Romy. Najwcześniej w październiku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji