Artykuły

Dobra passa Teatru Żydowskiego. Kolejny dobry spektakl

"Aktorzy żydowscy" Michała Buszewicza w reż. Anny Smolar w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Trwa dobra passa Teatru Żydowskiego. Po udanej premierze "Dybuka" Mai Kleczewskiej Anna Smolar zrobiła świetny spektakl z historii, muzyki i znakomitego aktorstwa. "Aktorzy żydowscy" to jedno z najlepszych przedstawień tego sezonu.

Krążył kiedyś złośliwy żart, że Teatr Żydowski jest jak świnka morska. Ani świnka, ani morska. Podobnie grający w nim tytułowi "aktorzy żydowscy". Nie zawsze Żydzi, a dla niektórych - żadni aktorzy. Większość z nich nie ukończyła żadnej z wyższych uczelni aktorskich, tylko przyteatralne studium. Tak, Żydowski kształci swoich artystów w starym, czeladniczym stylu. Adepci uczą się też języka jidysz. Przez ostatnie dekady Teatr Żydowski kojarzył się wielu z folklorystyczną cepelią, archaiczną scenografią z dykty i szmoncesem z długą brodą. Nieraz doczepianą.

Tymczasem Smolar postanowiła posłuchać tych, którzy ten teatr od lat tworzą. Chasydzkie brody doczepiła kobietom, nie stroniła od dowcipu, ale temat potraktowała poważnie. Razem z Michałem Buszewiczem wykonali solidną pracę w najlepszym reportażowym stylu - z empatią i wnikliwie opowiadając o bohaterach, których niezwykłość odkrywamy. Ze spektaklu wyłania się fascynujący obraz niesłusznie zapomnianego miejsca. Nie żadnego skansenu czy egzotycznego kuriozum, a teatru z potencjałem. A także miejsca, gdzie niekoniecznie można wszystko powiedzieć. Jak w każdej instytucji. To ważny głos nie tylko o Teatrze Żydowskim, ale i o teatrze w ogóle.

Początek spektaklu przypomina dość poczciwy teatr dokumentalny. Wchodzą wykonawcy i bohaterowie zarazem - dwóch mężczyzn i cztery kobiety, każde z nich przedstawia się i podaje kilka faktów ze swojego życia. "Aktorzy żydowscy" zapalają szabasowe świece, rozdają kielichy z winem, zaczynają rytuał. Niepokojąco ujmującym mistrzem ceremonii jest Jerzy Walczak - aktor Żydowskiego od 18. roku życia, czyli od 1980 r.

Szybko jednak w tym cieple i przesadnej uprzejmości zaczyna pobrzmiewać dystans, a bardziej nawet - neuroza. Wielokrotnie powtarzane na scenie "jesteśmy jedną wielką rodziną" (znane z wywiadów z dyrektor Gołdą Tencer) sprawia wrażenie zaklinania rzeczywistości, opresyjnego sloganu. Ale też nie jest całkiem odarte z prawdy, zwłaszcza w obliczu wspólnego poczucia lekceważenia. "Czasem zdarzają się kłótnie, ale bardzo się wspieramy. Myślę, że to ważne. Tylko od razu wszyscy oznaczeni. Nie cierpię tego. Amatorzy. Tak o nas mówią. Taka rodzina amatorów. Jak klan cyrkowy" - mówi Małgorzata Trybalska.

Ale i ironia trzyma się mocno. Podstawą żydowskiej kultury, mówi Izabella Rzeszowska, jest pas de basque. Czyli krok grupowych tańców ze wciąż wznawianych w Żydowskim rewii. W mocnej scenie "padebaski" wykonywane są przez Mariolę Kuźnik, w upiornym, coraz szybszym rytmie perkusji. Mocny, efektowny i znaczący skrót.

"Aktorzy żydowscy" to prawdziwy popis aktorów Teatru Żydowskiego - dowód, że nie mają żadnych powodów do kompleksów. Są błyskotliwi, powściągliwi, a zarazem charyzmatyczni. Gwiazdy, które nie gwiazdorzą, ba - gwiazdy, które mało kto zna.

Bo czy wiecie na przykład, kim jest Ryszard Kluge? Ja też nie wiedziałem. A Ryszard Kluge to świetny aktor, w Żydowskim na etacie od 1983 r. Gdzie indziej byłby pewnie na świeczniku. Oszczędny w środkach, wyrazisty, precyzyjny. Autoironiczny mim - mówi o sobie, że na scenie robi tło, gra "kamienie, krzaki i tataraki". I nazywa siebie "Żydem przez zasiedzenie" - branym za Żyda przez miejsce pracy.

Żydowskość to w ogóle delikatny temat, a żydowskość "aktorów żydowskich" - szczególnie. Jest taka anegdota, jak to zmarłego przed rokiem wieloletniego dyrektora Teatru Żydowskiego Szymona Szurmieja zapytano na Zachodzie, czy i którzy jego aktorzy rzeczywiście są Żydami. Zirytowany Szurmiej odpowiedział, że jeden już pytał o takie rzeczy - miał na imię Adolf i uchwalił ustawy norymberskie. Wokół sceny przy pl. Grzybowskim delikatnych tematów nie brak, wliczając w to jej skomplikowaną historię po Marcu 1968.

Tymczasem Smolar i Buszewicz dotykają delikatnych spraw bez przesadnej poprawności politycznej i sztampy, ale też z taktem i polotem. Nie oszczędzają ani stereotypów na temat Teatru Żydowskiego, ani tego, co faktycznie w nim zaśniedziałe i anachroniczne.

Dobrze, że Teatr Żydowski zorientował się, że to co najcenniejsze ma pod ręką. Historię wyjątkowej instytucji. I że jedna z dwóch w Europie scen, na których można wciąż usłyszeć jidysz, powinna opowiedzieć sama o sobie w nowoczesny sposób, nie ukrywając sprzeczności i uwikłań. Mam nadzieję, że teatr pójdzie w to dalej, nadając nową jakość dyskusji nie tylko o sprawach żydowskich, a także odkrywając dzielące polską społeczność konflikty. Wychodząc z budynku przy pl. Grzybowskim, chce się wrócić po więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji