Artykuły

Maciej Stuhr: Siąść i patrzeć na przechodniów

- Zaszyć się na dziedzińcu ładnej kamienicy, gdzie po kolumnach pnie się bluszcz, a na środku rosną drzewa, kwiaty... wtedy jest idealnie - mówi Maciej Stuhr, aktor Nowego Teatru w Warszawie.

Izabela Szymańska: Masz ulubione kawiarniane ogródki w Warszawie? Maciej Stuhr: Słowo "ogródek" kojarzy mi się z pierwszą młodością w Krakowie i pierwszymi polskimi ogródkami w latach 90. Wcześniej kultura przebywania przed kawiarnią czy restauracją była dla mnie wspomnieniem z wycieczek do Włoch w dzieciństwie. Siadało się na słońcu albo w cieniu, w okolicy pięknych budynków i miło spędzało czas. Wydawało mi się, że jest to element tamtejszej kultury i u nas nie ma żadnych szans. Tymczasem przyszły zmiany i okazało się, że na rynku krakowskim też można coś wystawić przed Vis-a-vis. Myśmy się tym absolutnie zachłystywali, to był szał. Byłeś wtedy na studiach?

- Tak. Ogródki to zupełnie innego rodzaju kultura spędzania czasu, wspólnego lub samotnego. Można siąść z kawą czy z piwem i patrzeć na przechodniów, zatrzymać pędzący dookoła czas - ludzie jadą gdzieś samochodami, spieszą się, a my możemy usiąść i spojrzeć na to z dystansem. Spotykamy przyjaciół, rozmawiamy - to przyjemniejsze niż gdybyśmy mieli zaszyć się w jakichś kazamatach.

W Krakowie jest o tyle łatwiej, że architektura sprzyja temu, żeby się nią cieszyć na zewnątrz. Oczywiście ogródki, jak sama nazwa wskazuje, to też przyroda i fajnie jak jest trochę zieleni. Ale gdy można to połączyć, np. zaszyć się na dziedzińcu ładnej kamienicy, gdzie po kolumnach pnie się bluszcz, a na środku rosną drzewa, kwiaty - wtedy jest idealnie.

Nawet w tym naszym trudnym klimacie da się wygospodarować ponad pół roku pogody. A jak komuś zimno, to są ogrzewające lampy, koce. Gdzie najczęściej chodzisz?

- Od dwóch lat Wrzenie Świata jest moją miejscówką, bo mieszkam w pobliżu. W lecie można skorzystać z leżaków i będąc w centrum miasta cieszyć się względnym zaciszem. A jak spadnie deszcz - wejść do środka i zobaczyć, co nowego na rynku wydawniczym.

Ale miejscem, które wywołuje we mnie najlepsze skojarzenia ogródkowe, jest Burakowska - dobre wino, ciekawe sklepy z bibelotami czy T-shirtami, a oprócz tego fantastyczny dziedziniec z obłędną roślinnością i europejską atmosferą. Jak ktoś przyjeżdża do Warszawy i chce pójść na kolację, lunch czy napić się kieliszek wina, to jest dobre miejsce. Mam wrażenie, że większość rozmów i sporów, które były podstawą kawiarnianego życia, coraz częściej przechodzi do internetu, zwłaszcza na Facebooka.

Ty masz swój bardzo ciekawy fanpage i aktywnie go prowadzisz. Skąd potrzeba takiego sposobu rozmowy z widzami?

- To rzeczywiście rewolucja, której wszystkich skutków nie jesteśmy jeszcze w stanie sobie wyobrazić. Ten sposób komunikacji, jak bardzo byśmy na niego nie utyskiwali, że nas odrealnia i sprowadza życie do klikania w komórkę czy klawiaturę komputera, jest jednak szalenie atrakcyjny. Daje możliwości, których do tej pory nie mieliśmy. Nawet ja jako osoba publiczna mam kontakt z moimi widzami w zupełnie inny sposób. Nie trzeba liczyć, że się mnie spotka na ulicy, żeby mi coś powiedzieć, tylko można to zakomunikować wirtualnie. Ja też mogę, nie licząc na dziennikarzy i prasę, informować o tym, o czym chcę i w sposób w jaki chcę - to niezwykle pomocny i drogocenny instrument. Nie mówiąc już o sytuacjach, które są zdumiewające. Moja przyjaciółka potrzebowała rzadkiej grupy krwi - dwie godziny po moim wpisie na Facebooku znalazł się dawca i krew już była w szpitalu.

Oprócz poważnych komunikatów wrzucasz wiele ironicznych komentarzy do rzeczywistości. To rodzaj sceny kabaretowej?

- Już tak mam, że nawet jeśli wypowiadam się o ważnych sprawach, lubię to robić w formie humorystycznej, a im poważniejszy temat, tym lepszego szukam żartu. Myślę, że jest to jakiś sposób na istnienie w wirtualnym świecie, gdzie jednak ludzie w dużej mierze szukają rozrywki. Więc jeśli wpada mi do głowy pomysł - Facebook jest najlepszym miejscem do upublicznienia go. Kiedyś rozmawiałem z Kubą Wojewódzkim, który miał taką symptomatyczną obserwację, że coraz częściej słyszy "czytałem twój post" niż "widziałem cię w telewizji".

Ale żywego kontaktu widzowie też ciągle szukają. Po bilety na "Anioły w Ameryce" w ramach akcji "Bilet za 250 groszy" publiczność ustawiała się już od 4.45 rano. Rozmawialiśmy po premierze, opowiadałeś, że za kulisy przychodzą widzowie i dzielą się opowieściami o swoim coming-oucie. Jak zmienił się odbiór przedstawienia przez te 8 lat?

- "Anioły..." są spektaklem wyjątkowym. Ponieważ rzadko je gramy, to obrosły legendą, która żyje równolegle do wartości artystycznej przedstawienia. Rzadkość robi też jakość. Dziś oprócz widzów, którzy czekali przez lata, żeby zobaczyć "Anioły...", jest spora grupa, która przychodzi 2,3,10 razy. Razem z nami się starzeją.

Mam kilka takich momentów w spektaklu, kiedy mogę się przypatrzeć publiczności - widzę osoby, czasem pary, które trącają się łokciem i mówią do siebie, co za chwilę fajnego będzie.

Mimo tych 8 lat przedstawienie wydaje się wciąż aktualne, kontakt z publicznością nie traci na intensywności. Na próbach wznowieniowych i w pierwszych graniach czasami słyszę swoim aktorskim uchem, że pewnych kwestii nie mogę już powiedzieć w ten sam sposób, bo będę nieautentyczny - jestem w innym miejscu w życiu, już nie mam 32 lat, tylko 40, to jest zauważalna różnica. Więc żeby "Anioły..." były dalej dobre, moja postać musi ewoluować, pewnie jest mniej naiwna. I ta ciągła zmiana jest fajna, bo jest po co ten spektakl dalej grać. Mam nadzieję, że Grzesiek Jarzyna widział te tłumy przed kasą i wie, że niegranie tego spektaklu jest krzywdą wyrządzoną warszawskiej publiczności.

Oczywiście niezręcznie mi o tym mówić, ale jestem pewien, że to nie tylko mój głos. Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Maja Komorowska, Stanisława Celińska, Tomek Tyndyk, Rafał Maćkowiak, Magda Cielecka i Jacek Poniedziałek - mamy poczucie, że zagraliśmy jedne z najważniejszych ról w naszym życiu, w jednym z najwspanialszych spektakli, jakie nie tylko zrobiliśmy, ale też jakie widzieliśmy. Mamy olbrzymią chęć nadal dzielić się tym spektaklem z warszawską publicznością. Mam nadzieję, że decydenci podzielą mój pogląd.

Jednocześnie jesteś w próbach do "Francuzów" na podstawie "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. To ogromne wyzwanie.

- Układamy sceny, próbujemy je inscenizować, to niezwykle żmudny, trudny i mało wdzięczny etap tworzenia spektaklu. Mimo że każdy z nas swoje w życiu zrobił, to jednak w obliczu nowego wyzwania czujemy się jak debiutanci, którzy nic nie potrafią, którym nie wychodzi, wszystko jest nieprawdziwe. Przychodzimy na próby, chcemy coś złapać i jak tylko się udaje, to wokół tego zaczynamy budować postać.

W tej chwili naszą główną bolączką i celem jest odnalezienie na scenie świata, pewnych form, które już odeszły. Nie są one XIX-wieczne czy z początku XX wieku, trochę przesunęliśmy to w czasie - pracując nad tym tekstem, fascynujemy się latami 60. Druga kwestia to temat arystokracji - czym jest kasta ludzi, którzy myśleli o sobie, że są wybrańcami? Dlaczego takie postrzeganie siebie stało się ich gwoździem do trumny, jakie popełnili błędy? Czy przez tysiące lat udało im się do czegoś dojść? Z pewnością zdobycze kultury, sztuki były ukoronowaniem ich działań, ale może przez wieki o czymś zapomnieli, coś stracili, gdzieś się odrealnili? Jaką zagrasz postać?

- Roberta de Saint-Loup, przyjaciela Marcela, żołnierza, który jest czynnym wojskowym i w obliczu zbliżającej się wojny ma określoną rolę do odegrania, a co za tym idzie lęki, strachy. Czuje się trochę jak mięso armatnie, ale też sądzi, że do wojny doszło z winy jego społeczności, pobratymców.

Premiera na festiwalu Ruhrtriennale w Bochum już w sierpniu, a potem będzie można zobaczyć was na Madalińskiego?

- Tak, mamy ogromną nadzieję, że po latach zmagań spotkamy się z naszą widownią w październiku w wyremontowanej hali Nowego Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji