Chopin, czyli rola dla tenora
Po prawie siedemdziesięciu latach nieobecności na warszawskiej scenie do Teatru Narodowego powróci 17 maja opera Giacomo Orefice "Chopin", oparta na życiu i muzyce naszego kompozytora. Od momentu mediolańskiej prapremiery w 1901 roku przez z górą trzydzieści lat cieszyła się ona olbrzymim powodzeniem. Była wystawiana na wielu scenach operowych nie tylko w Europie, ale także np. w Buenos Aires i Montrealu. Przyniosła sławę kompozytorowi, a także wielkie zainteresowanie jego twórczością. Dziś - po latach zapomnienia - nie tylko wraca się do jego oper, ale także zaczyna wydawać płyty kompaktowe z utworami instrumentalnymi.
Giacomo Orefice urodził się 27 sierpnia 1865 roku w Vicenzy koło Wenecji. Podczas studiów uniwersyteckich na wydziale prawa w Bolonii uczęszczał także do tamtejszego liceum muzycznego. Jego profesor i mistrz Luigi Mancinelli po zapoznaniu się z możliwościami swojego ucznia powiedział: - Po co gwałcić zdolności przyrodzone i stawać się prawnikiem z musu, kiedy jest się muzykiem z powołania i talentu? Został więc muzykiem i kompozytorem (jego pracą dyplomową była opera "L'oasi"), ale dokończył także studia prawnicze w 1885 roku - jak mówił - dla ewentualnych potrzeb życiowych. Nie były mu jednak potrzebne, bowiem wspaniale funkcjonował jako muzyk.
Z początku z powodzeniem występował jako pianista często wykonując utwory Fryderyka Chopina, którymi od najwcześniejszych lat był zafascynowany. Nie tylko znał na pamięć wszystkie jego kompozycje, ale także pociągał go kraj rodzinny kompozytora. Rozczytywał się w podówczas dostępnej literaturze o Polsce. I właśnie z tych fascynacji zrodziła się pierwsza dorosła opera Orefice, trzyaktowa "Marisca" (1889), wystawiona na wielu włoskich scenach, do której kompozytor napisał libretto, używając - jak mówił - tła ludowego z Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Jest to opera w rodzaju "Carmen", a Orefice wykorzystał w niej sporo polskich tematów ludowych. Tłumaczył to tym, że we Włoszech dotychczas ich nie znano, a zatem dla publiczności były nowe i oryginalne. Notabene opera ta w Polsce nigdy nie była wystawiona.
Wiele jego dzieł operowych i instrumentalnych otrzymało znaczące nagrody na różnych konkursach muzycznych, które na przełomie wieków były niezmiernie popularne. I tak na przykład już następna opera "Consuelo", oparta na romansie powieściowym George Sand pod tym samym tytułem, otrzymała nagrodę na konkursie w Bolonii i tam także odbyła się jej prapremiera. Natomiast na konkursie Steinera w Wiedniu nagrodzono jego jednoaktówkę "Il Gladiatore" (1898), która doczekała się prapremiery w teatrze królewskim w Madrycie, a jej treścią są miłosne afery Messaliny. Z tej opery dość często wykonywano na koncertach "Intermezzo", które - jak określił sam kompozytor - opisuje noc spędzoną przez gladiatora u Messaliny, noc pełną lubieżności, po której Messalina go jednak porzuca, a on daje się za nią zabić przybywającym siepaczom. Skomponował w sumie dziesięć oper, w tym ostatnią "Il Castello dei sogni" pozostawił nie dokończoną. Największy sukces przyniósł mu "Mose" (1905), napisany zresztą po pobycie w Polsce oraz dwie opery skomponowane do librett opartych na utworach pisarzy rosyjskich: Iwana Turgieniewa - "Il Pade d `altrui (1907) i Maksyma Gorkiego - "Rada" (1912). I przede wszystkim "Chopin" (1901) do libretta Angelo Orvieto. Oprócz tego jest autorem baletu "La Soubrette" i oczywiście wielu utworów symfonicznych, kameralnych oraz pieśni. Szczególnym powodzeniem cieszyła się suita "Sinfonia del bosco" (1898), złożona z pięciu części, która otrzymała nagrodę na konkursie w Turynie. Kompozytor bardzo ją lubił i włączał do swoich koncertów. Takich choćby jak ten, który odbył się w Warszawie 27 maja 1904 roku. Wprawdzie sam często dyrygował, to jednak zarzekał się, że nie jest kapelmistrzem. - Jestem tylko kompozytorem - twierdził - i jeśli zgodziłem się na mój koncert kompozytorski w Warszawie, to tylko po to, aby dać tutejszej publiczności jako takie pojęcie o sobie samym, jako muzyku, i o tym, co w zakresie mojej skromnej dotąd działalności udało mi się stworzyć.
Ówcześni recenzenci inaczej oceniali "skromną" działalność kompozytorską Oreficiego: "Utwory te posiadają wspólną cechę starannego opracowania, pewnej wytworności w doborze środków technicznych, porządnej stylizacji oraz chwalebnej wstrzemięźliwości w posiłkowaniu się efektami barw jaskrawych - pisała ówczesna prasa warszawska. - Nadto mają harmonię niepospolitą a zajmującą i są instrumentowane ze smakiem i dobrą znajomością kolorystyki". Technicznie był rzeczywiście kompozytorem bardzo sprawnym, a jego muzyka przynależy do włoskiego weryzmu, który wówczas był niezwykle popularny.
Giacomo Orefice zajmował się nie tylko komponowaniem, brał także czynny i znaczący udział w życiu muzycznym Włoch. Przez 13 lat, aż do śmierci (22 grudnia 1922) roku był profesorem w Konserwatorium w Mediolanie, równie długo zajmował się działalnością krytyczną, publikując przede wszystkim w mediolańskim piśmie "Secolo". Prócz tego jako jeden z pierwszych we Włoszech zainteresował się muzyką dawną i przygotowaniem jej wydań, m.in. osobiście opracował współczesną wersję "L'Orfeo" Claudio Monteverdiego i wydał ją w 1909 roku. Z całej twórczości Giacomo Orefice, która wprawdzie popadła w zapomnienie, a obecnie wraca na sceny operowe i estrady koncertowe, dla nas jest najbardziej interesująca jego piąta opera "Chopin". Po wielkim sukcesie, jakim zakończyła się prapremiera w Teatro Lirico w Mediolanie 25 listopada 1901 roku, dziennikarze zadawali kompozytorowi zawsze to samo pytanie: co go skłoniło do jej stworzenia. - Przede wszystkim - odpowiadał - wielki kult dla mistrza, którego jako niezły pianista, choć tylko amator, uwielbiam i całego mam w pamięci. A następnie chęć spróbowania odtworzenia postaci genialnego kompozytora opowiedzianej dźwiękami jego własnych natchnionych utworów, w których żaden muzyk podobnie jak Chopin nie wyraził swoich chwilowych wrażeń, marzeń, tęsknot, zawodów, nadziei, wspomnień i pragnień, bo żaden nie posiadał takiego bogactwa melodii. Dać mu mówić samemu za siebie wydawało mi się pomysłem najprostszym, choć nowym. Takiego eksperymentu nie podjąłbym się już uczynić z żadnym z innych kompozytorów. Może jeszcze najprędzej z Schumannem.
Richard Wagner pisząc studium o Beethovenie przepowiadał, że "przyjdzie czas, gdy ludzie zrozumieją, iż ani Chopin, ani Mendelssohn, ani Verdi nie byli wielkimi muzykami". Co innego twierdziła George Sand w swoich pamiętnikach "Histoire de ma vie": "Przyjdzie kiedyś czas, kiedy muzykę Chopina przełożą na orkiestrę, a wtedy dowie się świat cały, że ten geniusz tak wielki, tak wszechstronny, jak najwięksi mistrzowie, posiadał indywidualność jeszcze doskonalszą, aniżeli indywidualność Bacha, potężniejszą aniżeli Beethoven i dramatyczniejszą od Weberowskiej". Ani proroctwo Wagnera, ani przepowiednia przyjaciółki Chopina się nie sprawdziły, bowiem kompozytorzy ci osiągnęli po śmierci jeszcze znaczniejszą pozycję w światowej muzyce, aniżeli mieli ją za życia. A w przypadku Chopina przeróbki orkiestrowe jego dziel nie są dziś potrzebne, by komukolwiek udowodnić, iż byt on twórcą wybitnym. Są to sprawy aż nazbyt oczywiste.
Niemniej dobrze się stało, iż Giacomo Orefice stworzył tę operę, choć o powodzeniu nie rozstrzygał sam pomysł, lecz wartość artystyczna tego przedsięwzięcia. A w tym przypadku należy stwierdzić, że włoski kompozytor zrealizował je bezsprzecznie z wielkim talentem, ogromną wiedzą muzyczną i znajomością repertuaru chopinowskiego. Melodie Chopina snują się poprzez całą operę swobodnie, płynnie połączone urywkami innych jego kompozycji, pokrewnymi duchem, charakterem lub nastrojem. I co najważniejsze, w tej różnobarwnej mozaice nie ma ani jednego taktu, który by nie należał do Chopina. Praca Orefice, niezwykle trudna i mozolna, polegała na dokładnym zjednoczeniu fragmentów zaczerpniętych z setki utworów, a także na ich zinstrumentowaniu. Wybrał te utwory, które podówczas nie były jeszcze tak znane szerszemu ogółowi, natomiast, co ciekawe, nie wykorzystał żadnego walca Chopina. Przy tym jakiekolwiek zmiany, czy to w harmonii lub melodii, były wykluczone, a jedyna swoboda dotyczyła formy, bowiem opera rządzi się innymi prawami aniżeli muzyka koncertowa. Wspaniale dobrał przy tym głosy i instrumenty, które jeszcze bardziej podkreślają piękno kompozycji Chopina, a chóry i orkiestra mają brzmienie niezwykle pełne mimo prostoty środków, jakimi dysponował.
Opera nie ma właściwie akcji i składa się z czterech, zupełnie odrębnych obrazów, każdy odpowiadający jednej z pór roku. Obrazy te, niezwykle plastyczne, podporządkowane są muzyce, a nie wydarzeniom, których prawie w ogóle nie ma. Występuje tu pięciu solistów przedstawiających mniej lub bardziej realne postaci z życia Chopina. Pierwszy akt dzieje się w Żelazowej Woli w Wigilię Bożego Narodzenia w 1826 roku, którą Chopin spędza w towarzystwie przyjaciół z lat dzieciństwa, marząc o sztuce, miłości i sławie. Ciągle przewija się rytm mazurków. Akt drugi rozgrywa się wiosną 1837 roku w podparyskiej willi jego przyjaciółki, Flory, czyli George Sand. Cudowna idylla, Chopin gra na fortepianie jeden z swoich utworów (dobierany dowolnie). Trzeci akt umiejscowiony jest na Majorce latem 1839 roku. Przeważają nastroje groźne i ponure: scena halucynacji Chopina, burza, śpiew żałobny nad ciałem dziewczynki, która utonęła. Ostatni akt pokazuje mieszkanie Chopina w Paryżu jesienią 1849 roku, gdzie przed śmiercią kompozytor wraca pamięcią do ukochanych miejsc.
Po warszawskiej premierze w 1904 roku (następna odbyła się w 1933 roku) krytycy pisali entuzjastyczne peany pochwalny dotyczące samej opery, jak i jej wykonania. "Dawno nie pamiętamy opery - pisał jeden z nich - która by wzbudziła taki zachwyt w słuchaczach, jak "Szopen". Publiczność z zapartym tchem wchłaniała w siebie czar melodii, połykając łzy cisnące się do oczu, przenosząc się myślą w cudne krainy tonów naszego nieśmiertelnego pieśniarza". A inny dodawał: "ileż to łez rosi oczy słuchaczy, ile tłumionych westchnień wyrywa się z piersi, wezbranej jakimś dziwnym rzewnym uczuciem, którego sile oprzeć się niepodobna". Natomiast po przedstawieniu inny jeszcze krytyk podsumowuje: "nagle z przepełnionych upojeniem piersi wyrywa się huragan okrzyków... i mury drżą od braw i oklasków, a światło żyrandoli oświeca twarze z oczami pełnymi łez".
Giacomo Orefice, który z małżonką był obecny na warszawskiej premierze, opowiadał później o swoich wrażeniach: - Ta premiera przekroczyła wszelkie moje oczekiwania. Bo chociaż opera warszawska ma ustaloną za granicą opinię, nie przypuszczałem, że "Chopin", jak go pojąłem i własnymi jego dźwiękami wskrzesić się starałem, znajdzie tak znakomitego, pełnego polotu i wrażliwości odtwórcę, jakim jest wasz Tadeusz Leliwa. O takiego wykonawcę Chopina daremnie ubiegałem się za granicą. Jest to bowiem rola tak forsowna, że właściwie interpretować ją powinno dwóch tenorów, chcąc wydobyć całą siłę charakterystyki genialnego mistrza nokturnów i mazurków z jego partii. Śpiewacy z Mediolanu lub Wenecji uczynili z Chopina bohaterskiego kochanka, nie zaś łamiącego się pod brzemieniem choroby, tęsknoty i bólu genialnego człowieka. Zapewne wiele ustępów opery wykonawcy śpiewali inaczej niż we Włoszech, ale to "inaczej" musi być dobrze, skoro mi przypadło do słuchu i zadowolenia artystycznego.
Jak wiadomo, muzyka Chopina inspirowała wielu kompozytorów, którzy wykorzystywali w swojej twórczości konkretne jego rozwiązania melodyczne, jak i nawiązywali do ogólnej poetyki. Jest także ponad sto oper obcych kompozytorów mniej lub bardziej związanych z Polską, na przykład poprzez libretto lub źródła literackie. I w jednym, i w drugim przypadku utwór Giacomo Orefice o Chopinie szczególnie zasługuje na obecność na naszych scenach. Publiczność zapewne nie będzie dziś ronić lez, jak to miało miejsce ponad dziewięćdziesiąt lat temu, ani krytycy nie będą tak zachwycali się utworem, ale przecież nie o to chodzi. Warto po prostu przypomnieć dzieło - chciałoby się w końcu rzec - Fryderyka Chopina, które swego czasu odnosiło tak wielkie sukcesy w świecie.