Chopin niespełna rozumu
Rzecz dzieje się we wnętrzu ogromnego fortepianu. Są tam inne fortepiany, nieco mniejsze, a także ludzie z Żelazowej Woli, plaży na Majorce i paryskiego salonu George Sand. Jest wreszcie chory i nieszczęśliwy muzyk, niemal rodem z powieści Witkacego. W takich okolicznościach umieścił reżyser Michał Znaniecki akcję opery "Chopin" włoskiego kompozytora Giacomo Orefice. Twórca ten z ponad 100 kawałków chopinowskiej spuścizny - ballad, etiud, mazurków, preludiów, polonezów, sonat, nokturnów itd., złożył dość zgrabnie dzieło operowe opracowane na orkiestrę i śpiewaków. Znane motywy przerobił na arie i duety. Podłożył również tekst który jest dokładnie o niczym. Reżyser jednak chciał, wraz ze scenografem Gabriele Amadori i autorką kostiumów Dalią Gallico naprawić ten błąd. Efekt jest dziwaczny, miejscami zaskakujący, niekiedy śmieszny. Obecny na premierze wybitny pianista Janusz Olejniczak, zarazem odtwórca roli Chopina w filmie "Błękitna nuta", określił inscenizację jednym słowem - SKANDAL. To zbyt surowa ocena, rzecz trzeba raczej potraktować jako pierwszy nieudany eksperyment w dorobku nowej dyrekcji Teatru Narodowego. Może nie byłoby tak złe, gdyby opera była dobrze śpiewana (a nie jest); na dodatek dyrygent Grzegorz Nowak pozwolił orkiestrze skutecznie zagłuszać słabiutkie głosy solistów i chóru.